Rozdział 2

1.2K 104 77
                                    


Pov. Peter

-No już! Wstawaj!- zawołał z widoczną już irytacją trener, kiedy po raz kolejny z jękiem bólu upadłem na ziemię, pod wpływem silnego uderzenia. Kilkunastu silnych uderzeń. Miałem siniaki i rozcięcia na całym ciele. Kilka ran moich ran otworzyło się. Mundur w niektórych miejscach nasiąkł szkarłatną cieczą.  Westchnąłem cicho i podniosłem nieco błagalny wzrok na mężczyznę przede mną- no dalej, Peter. Nie mamy całego dnia- oznajmił. Zamknąłem oczy. Muszę wstać. Muszę. Nie mogę być słaby. Nie mogę być ciężarem. Muszę być silny. Nie wolno mi ich zawodzić. Nie po tym wszystkim, co dla mnie zrobili. Nie wolno mi zawodzić mojego opiekuna. Nie wolno mi zawodzić Hydry. Oparłem się na drżących rękach i mozolnie podniosłem z ziemi, skomląc cicho, prawie że niesłyszalnie. Nie chciałem, żeby to słyszał. Powoli zaczynało brakować mi sił. Byłem zmęczony i obolały. Poza tym, cały umazany własną krwią. Bałem się, że nie będę mógł zdjąć munduru, gdy materiał sklei się z ranami.

W końcu udało mi się wyprostować. Chwiejnym krokiem podszedłem do znienawidzonej przeze mnie maszyny, która od razu zarejestrowała ruch i niemalże natychmiast wysunęła kilkanaście prętów, zakończonych metalowymi kulkami, nieco większymi od pięści, które co chwila wymierzały mi coraz to boleśniejsze uderzenia, otwierając rany, oraz tworząc nowe siniaki i stłuczenia. Korzystając z pajęczego zmysłu, uniknąłem większości z nich. Właśnie. Większości. Bo po raz kolejny, kilka ciężkich, zimnych kul mocno uderzyło w moje ciało. Krzyknąłem, czując jak jedna z nich trafia w mój obojczyk. Promieniujący ból rozszedł się po moim barku. Usłyszałem trzask łamanej kości. Upadłem na ziemię, gdy zdezorientowany przez ból nie uniknąłem uderzenia w brzuch. Jęknąłem i zatoczyłem się do tyłu, w efekcie lądując na podłodze. Zwinąłem się i zapłakałem cicho. Nie miałem już siły. Naprawdę nie miałem siły.

-Wstawaj- rozkazał twardo trener. Zadrżałem, jednak posłusznie wykonałem polecenie, piszcząc cicho z bólu. Mężczyzna w mundurze podszedł do mnie gwałtownie i ujął mocno mój podbródek, oglądając dokładnie moją twarz. Nie robił tego delikatnie. Na pewno nie robił tego delikatnie. Nawet nie starał się nie sprawiać mi bólu. A i tak było go naprawdę dużo. Złamany nos, rozcięty łuk brwiowy, oraz cała twarz umazana tą charakterystyczną dla treningów mieszanką potu szkarłatnej cieczy i łez. Starszy westchnął ciężko. Wyciągnął rękę i przycisnął dwa palce do mojego obojczyka. W moich oczach natychmiast zawirowały łzy. Krzyknąłem i odskoczyłem gwałtownie, czując palący ból. Zostałem za to obrzucony karcącym spojrzeniem starszego, oraz obdarowany pogardliwym prychnięciem. Spuściłem wzrok, nieco zażenowany swoim zachowaniem. Ale... to tak cholernie bolalo...- jeszcze raz!- warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzałem na mężczyznę ze łzami w oczach. Zadrżałem i odruchowo pokręciłem lekko głową. Przecież ja... nie dam już rady...

-A-ale...- zacząłem. Obaj wiedzieliśmy, że mój obojczyk był złamany, a całe ciało paliło okrutnym bólem. Ja to czułem, a on... po prostu to widział. Jednak najwidoczniej nie stanowiło to dla niego przeszkody do kontynuacji nauki. Podszedł do mnie gwałtownie i z wymierzył mi silne uderzenie w twarz, mierząc mnie jednocześnie spojrzeniem pełnym gniewu i pogardy. Zacisnąłem powieki i spuściłem głowę, nie wiedząc, czy powinienem spodziewać się kolejnego ciosu. A może po prostu odpuści? Może zrozumie, że nie mam już siły? Nie. Na pewno nie. Będzie mnie męczył dalej. Widziałem, że mój trener nie miał humoru. A każdy jego gorszy dzień oznaczał dla mnie długi, bolesny, wykańczający trening, który kończyłem dopiero w momencie, w którym po prostu nie byłem w stanie kontynuować. I to on decydował, kiedy ten moment nastąpił. Nie ja.

-Chcesz coś dodać?- spytał, marszcząc mocno brwi. Pokręciłem gorączkowo głową, wstrzymując przy tym powietrze. Nie śmiałem podnieść wzroku. Nie chciałem go jeszcze bardziej zdenerwować. I tak miałem przechlapane.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz