Rozdział 21

815 75 74
                                        


Pov. Peter

-No proszę proszę, kogo my tu mamy- odruchowo poderwałem głowę i spojrzałem z paniką w spojrzeniu na ciemną postać, stojącą nade mną.

Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. Przede mną stało trzech mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w stare, znoszone kurtki, nieogoleni, a do tego roznosili dookoła siebie intensywną woń alkoholu, przez którą miałem ochotę się skrzywić. Błądziłem wzrokiem pomiędzy tą trójką, nie wiedząc, na kim mogę je zawiesić. Wstrzymałem oddech, gdy wysoki mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem.

-Nie odezwiesz się?- zakpił jeden z nich. Natychmiast przerzuciłem na niego przerażone spojrzenie. Moja dolna warga zadrżała. Oni... chyba nie zamierzają mi pomóc- patrzcie, jaka ta dzisiejsza młodzież niewychowana!

-Chyba trzeba nauczyć go kultury, co chłopaki?- spytał najniższy, po czym cała trójka wybuchnęła śmiechem. Okrutnym śmiechem, po którym łatwo można było wywnioskować, że nie zamierzają robić mi zwykłej pogadanki o dobrym wychowaniu. Zadrżałem i skuliłem się, chroniąc tym samym przed ewentualnym ciosem. Wysoki brunet chwycił mnie za kołnierz i zmusił do wstania. Syknąłem z bólu, który natychmiast rozszedł się po mojej rannej nodze. Stanąłem chwiejnie, zaciskając zęby i pięści z bólu. Nawet się nie zorientowałem, kiedy jeden z nich podszedł do mnie i mocno pchnął mnie na mur. Zapłakałem cicho, gdy boleśnie o niego uderzyłem. Bardzo boleśnie. Niemalże natychmiast osunąłem się na ziemię. Zamknąłem oczy, czując chwilową ulgę, wiążącą się z tym, że nie musiałem już dłużej stać na skręconej kostce, jednak nie trwało to długo. Milczący dotychczas blondyn chwycił mnie mocno za ramiona. Zacząłem się słabo szarpać, licząc, że w jakiś sposób uda mi się uniknąć nieuniknionego. Byłem jednak zbyt słaby. Ranny, głodny i przemarznięty nie miałem szans z trójką większych i, pomimo upojenia alkoholowego, silnych mężczyzn. Znów zostałem zmuszony do wstania.

-Jak masz nas imię, chłopczyku?-syknął brunet, podchodząc do mnie i mierząc mnie wzrokiem. Zadrżałem i zamknąłem oczy.

-P-proszę...- szepnąłem, czując, że nie zniosę już więcej bólu. Po prostu nie zniosę.

-O co prosisz, kochanie?- spytał wesoło najniższy, zbliżając się do mnie i opierając ręką o ścianę tuż przy mojej głowie, blokując mi tym samym drogę ucieczki. Zacisnąłem mocno usta, blokując tym samym szloch, który chciał się wydostać z mojego gardła. Przerażenie dosłownie odbierało mi mowę. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. I... chyba nawet nie chciałem. Po prostu... nie chciałem.

-Nie chcesz rozmawiać, mały?- blondyn podszedł do mnie i chwycił mnie mocno za podbródek, nakierowując moją głowę tak, bym na niego patrzył. Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Mężczyzna dał znak swoim towarzyszom. W pewnym momencie poczułem, jak dwie silne ręce rzucają mnie na kolana. Upadłem na nie i spuściłem wzrok. Z moich ust wyrwał się cichy jęk. Podparłem się rękami, by nie upaść na twarz i... to była jedyna rzecz, którą zrobiłem, by się chronić. Przez chwilę w uliczce było słychać tylko mój szloch. Ja... powinienem coś zrobić. Powinienem się bronić. Nie pozwolić na to. Ale... ja po prostu nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć. Byłem przerażony i... tak naprawdę całą swoją energię wkładałem w to, by oddychać w taki sposób, który mnie nie udusi. A nie było to proste. Szczególnie w momencie, w którym blondyn wymierzył mi silny cios w brzuch. Zgiąłem się w pół i wydałem z siebie niemy krzyk. Nie mogłem złapać oddechu. Dwóch oprawców chwyciło mnie za ramiona i wyprostowało, mimo mojego nikłego oporu. Rozpaczliwie starałem się wziąć choćby płytki oddech, ale nie mogłem. Trzeci z nich wziął mocny zamach, po czym z całej siły uderzył mnie pięścią w szczękę. Upadłem na ziemię, nie będąc w stanie się utrzymać. Odruchowo skuliłem się, zakrywając głowę rękami. Przyjąłem pozycję embrionalną, w czasie gdy oni bezlitośnie kopali mnie, nie patrząc w ogóle gdzie trafiają. Po prostu dobrze się bawili. Ja natomiast przeżywałem jedną z najgorszych chwil w moim życiu. Czułem silne uderzenia na całym ciele. Nawet nie mogłem krzyczeć. Starałem się jedynie zakryć głowę i serce, licząc, że może dzięki temu uda mi się wyjść z tego względnie cało. Mogłem się tylko domyślać, jak będzie wyglądać moje ciało następnego dnia. Sine. Całe sine, bez ani jednego czystego skrawka. W tym momencie dotarł do mnie pewien bolesny fakt. To był błąd. Ucieczka była błędem. Była takim cholernym błędem. Tam... tam nie było przecież aż tak źle jak tutaj. Jak się tak nad tym zastanowić, tam... poza tym, że otaczali mnie moi wrogowie... tam wcale nie było aż tak bardzo źle. Na pewno było bezpieczniej. Bezpieczniej niż tu, o czym właśnie boleśnie się przekonywałem. Tam... czy tam też bym tak cierpiał? Stark jest miękki i... chyba by na to nie pozwolił. A tutaj... tutaj z kolei nikt nawet nie próbował mi pomóc.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz