Rozdział 1

1.4K 104 60
                                    

Pov. Peter
Time skip- dwa lata później

Skrzywiłem się w momencie, w którym usłyszałem brzęczenie budzika. Westchnąłem ciężko i niechętnie wyciągnąłem rękę, by odnaleźć przycisk, który miał zakończyć te katusze, jakim był nieustanny dźwięk, oznajmiający, że powinienem już wstać. Nie miałem najmniejszej ochoty na opuszczanie mojego nieco twardego, ale ciepłego łóżka. W zasadzie, ciężko mi przywołać poranek, w który radośnie zerwał bym się z samego rana. Lubiłem spać. To była jedna z najlepszych rzeczy w życiu. Można było wtedy uciec od wszystkiego. W końcu udało mi się uciszyć znienawidzony przedmiot. Przeciągnąłem się i podniosłem do siadu. Rozejrzałem się po dobrze znanym mi pokoju i jęknąłem cierpiętniczo, wiedząc, że naprawdę powinienem już wstać.

Mój pokój nie był duży. Bynajmniej, nie przeszkadza mi to. Nie potrzebowałem dużo przestrzeni, ponieważ nie miałem zbyt wielu rzeczy. Mój dobytek składał się z kilku par spodni, koszulek i kurtek od munduru. Wszyscy tutaj ubierali się w ten sposób, więc dlaczego miałbym się wyróżniać? Poza tym, miałem jeszcze krótkofalówkę i trochę broni. Niczego więcej nie potrzebowałem. Bo i po co? Nie opuszczałem domu, więc nie miałem znajomych, do których mógłbym zdzwonić. Nie miałem też żadnych gier, ani nic, co mogłoby służyć do ewentualnej zabawy. Podobno nie powinienem się bawić. To by mnie rozpraszało. Jedyne czego tak naprawdę potrzebowałem, to książki, żeby zbić nudę w wolnych chwilach. Mój opiekun, pan Aristov, przynosi mi nowe książki, kiedy wychodzi na misje. Nie jest wyjątkowo czułym człowiekiem, ale znajduje dla mnie czas. W zasadzie, większość ludzi Hydry ma dla mnie dużo czasu. Nie szczędzą mi uwagi, mimo iż wcale nie potrzebuję jej za dużo. Sam doskonale umiem zorganizować sobie czas i o siebie zadbać. Poza tym, naprawdę nie trzeba mnie pilnować. Wiem, że panuje tu dość dużo zakazów i staram się ich trzymać. Są pomieszczenia, do których nie wolno mi wchodzić. Nie mam również wstępu do skrzydła, w którym wykonywane są eksperymenty. Nie wiem dlaczego, ale nie kwestionuję tego. W zasadzie, nie kwestionuję żadnych rozkazów. Przed te dwa lata nauczyłem się, że rozkaz od przełożonego to coś, z czym się po prostu nie dyskutuje. Nie wolno mi też wychodzić z lasu, którym otoczona jest baza. Mogę chodzić na spacery po nim, ale mam absolutny zakaz rozmawiania z kimkolwiek i wychodzenia poza pewne granice. Nikt nigdy nie tłumaczył mi, czemu nie mam wstępu do niektórych obszarów bazy. Kiedy spytałem o to pana Aristova, powiedział, żebym po prostu "dla własnego dobra nie pchał się tam gdzie mnie nie chcą" i tego się trzymam.

Wstałem, po czym podszedłem do małej komódki i skompletowałem swój mundur. Szybko się przebrałem. Ruszyłem do prowizorycznej łazienki, która była połączona z moim pokojem. Była ciemna, urządzona dość oszczędnie, jednak dało się w niej urzędować i to się liczyło. Zresztą, nie mogłem narzekać, bo poza wysoko postawionymi członkami organizacji, jako jedyny miałem własną łazienkę. Umyłem się i błyskawicznie doprowadziłem do porządku. Wróciłem do swojego pokoju, by zabrać krótkofalówkę oraz pistolet i przypiąć je do spodni. Wciągnąłem glany na nogi i pociągnąłem mocno zacinające się drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu. Jak zwykle ciemno. Lampy rozwieszone co trzy metry nie dawały zbyt wiele światła, ale mi to nie przeszkadzało. Miałem ulepszone zmysły, więc w zasadzie ciemność nie była dla mnie żadnym przeciwnikiem. Ruszyłem swobodnym krokiem do kuchni, co jakiś czas salutując przełożonym, bądź luźno witając się z żołnierzami. Wszedłem na stołówkę, na której jak zwykle było głośno. Niezauważalnie przemknąłem się do kuchni.

-Cześć młody!- kucharz uśmiechnął się do mnie i zmierzwił mi włosy. Ludzie Hydry byli poważni. Przeważnie rzadko się uśmiechali, o żartach nie wspominając. Ten otyły, jasnowłosy i wiecznie zarumieniony kucharz to jedyna osoba w całej bazie, która zawsze była wesoła i uśmiechnięta, dlatego najczęściej, kiedy byłem zły na swojego opiekuna, przychodziłem się wygadać właśnie tutaj. Poza tym, to właśnie on przemycił mi kiedyś pudło komiksów, którymi raczę się w nocy, gdy wiem, że nikt mnie nie przyłapie. Moi przełożeni krzywo patrzyli na wszystko, co było kolorowe i wywoływało uśmiech. W zasadzie, nie rozumiałem tego. Zawsze powtarzali "lepiej skup się na treningu, żołnierzu". Dostawałem więc nudne książki historyczne od przełożonych i co jakiś czas kryminały od mojego opiekuna. Mam też kilka tomików poezji od jednej z trenerek, ale jakoś nie przypadły mi do gustu.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz