Rozdział 48

658 58 73
                                    


Pov. Stark

Wszystko było do niczego. Wszystko. Nic nie miało sensu. Miałem wrażenie, że nawet Steve powoli się poddawał, a to był bardzo zły znak. Przestał podnosić nas na duchu swoimi motywującymi monologami i starać się na głos obmyślać plan ucieczki, żeby pokazać nam, jak bardzo panuje nad sytuacją.

-Ja nigdy... n-nigdy nie miałem tu wrócić- wymamrotał Bucky, a Rogers położył mu rękę na ramieniu. Natasha posłała brunetowi współczujące spojrzenie.

-Wyjdziemy z tego. Byliśmy... byliśmy już przecież w gorszym bagnie- zauważyła. James pokręcił głową, spuszczając wzrok.

-On nawet nie mówią, czego od nas chcą. Nie przesłuchują nas i... i nie... no wiecie... p-program...- zaczął słabo, na co Steve natychmiast objął go opiekuńczo ramieniem.

-Nie, Bucky. Nie myśl o tym, nie pozwolimy na to- zapewnił, choć wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że nie mamy na to żadnego wpływu, a jeśli Hydra postanowi przerobić naszego przyjaciela na bezmyślną marionetkę do zabijania, będziemy mogli tylko krzyczeć i miotać się w naszej bezsilności.

-Wiecie co?- zaczął cicho Clint- cholernie się boję- wyznał. Tym razem, to Natasha posłużyła przyjacielowi opiekuńczą dłonią na ramieniu- nawet gdybyśmy jakoś stąd uciekli, Peter tu zostanie. Albo, co gorsza, będziemy musieli z nim walczyć. Tak jak na tej drodze w lesie, kiedy odbijaliśmy Starka.

Steve wzdrygnął się wyraźnie na to wspomnienie. Ja też. To, jak Peter wierzgał w jego ramionach. Jak płakał. To jak krzyknął. To było tak... straszne. Przerażające. Gorsze niż wszystko, co do tej pory widziałem.

-Będzie dobrze. Zobaczycie, że będzie dobrze. Coś wymyślimy. I uratujemy Petera- powiedział Steve, siląc się na optymistyczny ton głosu- możemy... możemy spróbować na przykład...

W tym momencie urwał, ponieważ drzwi do pomieszczenia uchyliły się. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech, a ja zerwałem się z podłogi. Do środka wszedł Peter. W tym swoim koszmarnym mundurze, na który nie mogłem patrzeć.

Zmarszczyłem lekko brwi, widząc pistolet w jego dłoni.

-Mam sześć pocisków. Starczy na każdego z was- oświadczył, odbezpieczając broń. Spięliśmy się lekko, nie rozumiejąc zupełnie do czego to miało zmierzać. Chciał... chciał się zemścić za tą karę, którą dostał ostatnio? Chciał nas zabić?

-Peter...- zacząłem słabo.

-Odsuń się od kraty!- rozkazał, celując we mnie.

Posłusznie postawiłem dwa kroki w tył, a wtedy, Peter podszedł i wyciągnął klucz z kieszeni.

-Jeśli ktoś z was się ruszy, zabiję wszystkich- oświadczył twardo, a my naprawdę nie byliśmy tak jak wcześniej pewni, że chłopiec nie jest do tego zdolny. Miał taką desperację w oczach, której jeszcze nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Peter, ku naszemu zdziwieniu, otworzył celę. Rzucił Bucky'emu pod nogi pęk kluczy.

-Rozkuj go. I pamiętajcie, że ja też jestem nadludzko silny- rzucił, kiwając lekko głową w kierunku Steve'a. James posłał mu spojrzenie przepełnione niezrozumieniem, ale szybko otrząsnął się i drżącym dłońmi podniósł klucz.

Peter wciąż celował w moją stronę, cofając się lekko.

-Macie trzy minuty na opuszczenie bazy. Dokładnie za minutę, warty się zmieniają. Wyjdziecie od frontu. Za dwie i pół minuty nie będzie tam nikogo przez trzydzieści sekund. Później, dostaniecie dwadzieścia sekund na ucieczkę. Za cztery minuty podniosę alarm. Nie trudźcie się nawet wracaniem tu, jutro będę z panem Aristov w Europie lub Azji i już nigdy mnie nie zobaczycie. Baza będzie pusta. A teraz, idziemy. Jeżeli czegoś spróbujecie, nie zawaham się. Zrozumiano?- spytał, a nas wmurowało. Uciec? Da nam uciec? Wyjść stąd? A on... on chce zostać? I wyjechać z Aristovem tak daleko, że już nigdy go nie zobaczę. Nie mogłem na to pozwolić.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz