Rozdział 30

764 63 20
                                        


Pov. Stark

Siedziałem w milczeniu przy łóżku chłopca. Bucky już poszedł, a ja nie zatrzymałem go. Nie czułem takiej potrzeby. Powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było potrzebne, więc teraz mogliśmy znów ograniczyć nasze kontakty do ponurych spojrzeń i ewentualnych awantur, raz na jakiś czas. Pogłaskałem chłopca po wierzchu dłoni i uśmiechnąłem się delikatnie. Był ubrany w szarą, zdecydowanie za dużą bluzę, w której wręcz tonął, przez co zdawał się być jeszcze młodszy niż był w rzeczywistości. Nie miałem ciuchów, które by na niego pasowały, a zdecydowanie nie chciałem, by dzieciak leżał tu w mundurze Hydry, który swoją drogą umazany był krwią. Tak więc w efekcie Peter ubrany był w moje, już dawno za małe dresy, które mimo to wciąż wisiały na nim jak na wieszaku. Chłopiec był mały jak na swój wiek. Niski i dość drobny. Zdecydowanie nie widać po nim, jak silny był. Ani jak zabójczy i okrutny potrafił być.

-Pamiętasz mnie, mały?- spytałem cicho- proszę, nie zapominaj... musisz pamiętać. Nas... mnie... przecież jesteśmy twoją rodziną. Ja... jestem twoją rodziną, Pete. I kocham cię, wiesz? Wszyscy cię kochamy. I wiesz... teraz już wszystko będzie dobrze... jeśli nas pamiętasz, to... a nawet jeśli nie... my ci pomożemy, dobrze? Choćby nie wiem co. Przypomnisz sobie i... będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze, wiesz? Musi być. Nie pozwolimy cię więcej skrzywdzić. Obiecuję ci, że już nie usłyszysz o Hydrze. Nie wrócisz tam, Pete. Już nigdy tam nie wrócisz. Dopilnuję tego, mały- powiedziałem, gładząc go po drobnej dłoni, którą trzymałem w ręce.

Przejechałem palcami po bandażu, opinającym nadgarstek chłopca i westchnąłem cicho. Mogłem sobie jedynie wyobrazić, jakie męczarnie tam przeszedł. Zrobili mu krzywdę, zanim zabrali do tej przerażającej kabiny? Jakie straszne słowa usłyszał? Ile ciosów przyjął? Ile łez wylał i jak długo zdzierał sobie gardło, krzycząc i błagając, by przestali? By zostawili go w spokoju, albo po prostu zabili? O tej drugiej opcji nawet nie chciałem myśleć. O tej, w której krzyczał moje imię, błagając, bym się pospieszył i uratował go. On... na pewno na mnie czekał. Nie wysyłał by tej wiadomości, gdyby na mnie nie liczył. A on... zrobił to. Nie miałem pojęcia, czy Peter odzyskał jakieś wspomnienia, czy może po prostu uświadomił sobie, że starałem się go uratować, ale to właśnie o mnie pomyślał, podczas swoich zapewne gorączkowych rozważań na temat tego, jak się uratować. Był pewien, że po niego przyjdę. Że mu pomogę. Że nie pozwolę go skrzywdzić. Że dotrzymam tych wszystkich, jak się okazało, jałowych obietnic i faktycznie będę przy nim.

W pewnym momencie chłopiec jęknął i poruszył się niespokojnie. Westchnąłem cicho. Budził się. Miałem pełną świadomość tego, że dopiero teraz zacznie się walka. Ale dam radę. Muszę dać radę. Dla niego. Muszę być spokojny i nie dać się ponieść emocjom, nawet jeśli słowa dzieciaka będą cholernie bolesne. On... nie wiem, ile Peter pamięta, ale... przecież już i tak może być tylko lepiej, tak?

Peter uchylił lekko powieki i skrzywił się. Jęknął cicho, kręcąc głową na boki. W końcu otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnie. Niemalże natychmiast spojrzał w dół, na swoje ubranie i zmarszczył lekko brwi.

-Pete?- mruknąłem, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. W pewnym momencie oczy chłopca rozszerzyły się, a dzieciak podniósł się gwałtownie do siadu i zaczął gorączkowo rozglądać. Jego oddech przyśpieszył. Natychmiast wstałem i podszedłem do niego, po czym usiadłem na skraju łóżka. Młodszy posłał mi przerażone spojrzenie i wykrzywił usta w lekką podkówkę- Pete, spokojnie, jesteś bezpieczny...- zacząłem, ale dzieciak mi przerwał.

-K-kim jesteś?!- zapytał, cofając się i odsuwając na skraj łóżka, jak najdalej ode mnie. W moich oczach zawirowały łzy. Nie pamięta. Nie pamięta mnie. Oni... wymazali mu mnie z pamięci. Znów. Znów będzie trzeba zaczynać wszystko od początku, bo mój syn nie ma pojęcia, kim jestem. Chłopiec rozejrzał się niespokojnie i wciągnął głośno powietrze, kuląc się w sobie- gdzie jest pan Aristov?!- pisnął z coraz większym przerażeniem w głosie. Zmarszczyłem lekko brwi. Pan Aristov? Czy to... czy to możliwe, że... jemu chodzi o tego blondyna. Tego skurwiela, który go tak skrzywdził? Nie... nie mogłem w to uwierzyć. On nie pamięta kompletnie nic. Nic z tego, co mu zrobili. I jeszcze... jeszcze pyta o tego przeklętego sukinsyna, a we mnie wlepia to przerażone spojrzenie. On... pewnie był przy dzieciaku zawsze, gdy ten budził się po wymazaniu wspomnień. To... teoretycznie normalne, że Peter chce go zobaczyć, ale... jednocześnie było to tak bolesne. Przecież... on go skrzywdził. On... to on odpowiada za jego wszystkie krzywdy, a teraz... teraz Peter pyta o niego i... chce, żeby tu był. Ale... ja tu jestem. Ja... jego rodzina. Ale on o tym nie wie..

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz