Rozdział 6

237 27 5
                                    


W salonie rozmiarów dwóch średnich pokoi słychać było jedynie brzdęk sztućców. Mimo że przesiadywały w nim trzy osoby, oprócz jałowego przywitania nie padły żadne inne słowa. O dziwo nie było to niezręczne, bardziej wpisywało się w bezpieczną rutynę, która przynosiła mi spokój. Byliśmy we trójkę, więc to inny rodzaj ciszy niż ten między mną i ojcem.
Matka zajęta była czytaniem na tablecie ulubionych plotkarskich tabloidów. Ojciec, dżentelmen i tradycjonalista, przeglądał poranne wydanie najpopularniejszej angielskiej gazety. Kawy wypili jakoś do połowy, grzanek z masłem i serem nie ruszyli praktycznie w ogóle. Był to jeden z tych niewielu poranków, kiedy mieli czas zjeść śniadanie w domu, na który tak ciężko pracowali. Obstawiam, że zwlekali, chcąc zachwycić się tym momentem, który nie zdarzał się często. A może to plotki o popularnych gwiazdeczkach i kłamstwa głoszone przez polityków okazały się tak absorbujące.

- Mógłbyś, proszę, odebrać dzisiaj pewną przesyłkę, Sebastianie? - zapytał starszy Phantomhive, kiedy kamerdyner przyszedł z trzema filiżankami herbaty. 

- Oczywiście, proszę pana. - brunet uśmiechnął się do mężczyzny, kiedy ten rzucił w jego stronę krótkie spojrzenie.

Po chwili pan domu (słaby swoją drogą, skoro tak rzadko w nim bywał) znów zatopił się w gazecie. Poświęciłem tę chwilę, aby posłać Sebastianowi urażone spojrzenie, tak jakbym był zły o te wszystkie słodkie uśmiechy i miłe słowa, którymi raczył moich rodziców. W odpowiedzi na mój grymas mężczyzna i mi rzucił ten wyćwiczony uśmiech, po czym schylił się i powiedział mi coś na tyle cicho, aby rodzice nie usłyszeli.

- Przyjdź po śniadaniu do mojego pokoju, dobrze?

- Coś się stało? - zapytałem, przemilczając fakt, że brzmiało to jak jakaś niemoralna propozycja.

- Można tak to ująć. - wyszeptał, przez co serce podeszło mi do gardła.

Śniadanie skończyłem w stresie. Na koniec odsunąłem od siebie talerz, pożegnałem rodziców, którzy zaraz pojadą pracować i nie zobaczę ich pewnie do późnej nocy, po czym zgodnie z obietnicą udałem się do pokoju kamerdynera. Było to miejsce, które miło mi się kojarzyło. Nie zostało urządzone z przepychem i nie odstraszało swoją wielkością, chociaż nie przypominało też klitki. Spędziłem tam wiele miłych chwil, na przykład wtedy, kiedy jako dzieciak kryłem się przy wejściu i starałem się go przestraszyć (co, patrząc po czasie, niezbyt mi wychodziło).

- O co chodzi? - zapytałem, upewniając się, że szczelnie zamknąłem za sobą drzwi. Rodziców pewnie nie obchodzi, gdzie poszedłem i po co, ale jeśli to serio coś poważnego, powinienem być ostrożny.

- Wczoraj przyszły dwa listy. - wyjął korespondencję z szuflady biurka i wręczył mnie.

Ciemnozielone koperty wyglądały znajomo, tak jak odbita na nich pieczątka z herbem, który nosiłem na swojej szkolnej marynarce. Symbol mojego liceum przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Mimo zdenerwowania, przez które trzęsły mi się dłonie, obejrzałem je dokładniej. Były zaadresowane różnie, jeden do mnie, a drugi do rodziców, wciąż zabezpieczone woskową pieczęcią ze złotymi drobinkami. Nieco to staromodne, ale przyjemnie eleganckie. Tak jak samo w sobie wysyłanie listów.

- Zrobiłem coś? - zapytałem niepewnie, po dłuższej chwili przenosząc wzrok na Sebastiana.

- Nie wiem. Jestem twoim kamerdynerem, nie sumieniem. - wzruszył lekko ramionami. - Zrobiłeś?

- Nie przypominam sobie... - wydusiłem, wiedząc, że istnieje prosty sposób, aby to sprawdzić.  

Wziąłem zaadresowaną do mnie kopertę i rozerwałem ją, wyjmując ze środka pojedynczą kartkę. Przez moment bałem się ją rozłożyć, ale pokusa zwyciężyła i chwilę później zagłębiałem się w treść. Nawet nie zwróciłem uwagi na Sebastiana, który stanął obok i starał się dojrzeć co czytam. 

- I jak? - zapytał niepewnie. Wydawało mi się, że jest równie poruszony co ja.

- List polecający. - zacisnąłem dłoń na kartce, która przez ten gest nieelegancko się zmięła. - A raczej możliwość napisania przez szkołę takowego listu, gdybym chciał dostać się na pewną uczelnię.

- Jaką?

- Oksford. - zacisnąłem usta w wąską kreskę, chowając papier do koperty tak nerwowo, że o mało jej nie rozerwałem. 

Sebastian spodziewał się czegoś bardzo złego, dlatego przechował listy. Ja też z początku sądziłem, że to pismo o wydaleniu mnie ze szkoły lub o czymś innym, co byłoby jednak dla rodziców równie dużym zawodem. W końcu w ostatniej klasie drugiego stopnia szkoły średniej byłem po raz pierwszy, tego typu korespondencja kojarzyła mi się tylko z burą. Nie myślałem, że w ten sam sposób informują o takim wyróżnieniu. Jestem pewien, że tylko garstka przyszłych absolwentów może liczyć na pomoc tego typu.

- To... Chyba dobrze? - zapytał bez entuzjazmu, widząc, że i ja nie skaczę z radości.

Miałem w głowie prawdziwy mętlik. Wiedziałem, że jeśli rodzice się o tym dowiedzą, z chęcią poślą mnie na tę uczelnię. Już wcześniej rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że pójdę na uniwersytet, na którym będę miał wystarczająco czasu, aby się uczyć i stopniowo zaznajamiać z obowiązkami w Funtomie. Skoro mam firmę, starania o dostanie się na taki Oksford były bezsensowne. Co innego, gdybym miał list polecający z tak prestiżowej szkoły. Możliwe, że wtedy dostałbym się, nie wkładając w to zbyt wiele wysiłku. Rodzice pewnie pomyślą, że aż żal nie skorzystać z takiej szansy, nawet jeśli utrzymanie się na jakimkolwiek kierunku pochłonie mi cały wolny czas. A gdzie miejsce na nauki ojca dotyczące interesu? Musiałbym chyba poświęcić część czasu przeznaczonego na jedzenie i sen, chociaż ten drugi i tak w ostatnim czasie został znacząco uszczuplony.
Widząc, że Sebastian sięga po list dla rodziców, schowałem go za plecami, tak samo, jak list do mnie. Bardzo możliwe, że została wysłana też wiadomość w formie elektronicznej, ale jest cień szansy, że obecnie te listy to jedyny dowód mojego wyróżnienia.

- Nie dawaj tego na razie rodzicom. Proszę. - powiedziałem, wiedząc, że może mieć kłopoty, gdyby kłamstwo wyszło na jaw. O takie poświęcenie mogłem tylko prosić. Nie mogłem zmusić go do takiego ryzyka, nawet jeśli jego umowa z pracodawcami za niedługo się skończy. - Chciałbym trochę nad tym pomyśleć, ustalić jak to rozegram. Wiesz, jacy są, pewnie podekscytują się na myśl o Oksfordzie i będzie słabo. Kiedy tylko to sobie uporządkuję, obiecuję, że dostaną list tak, aby się w niczym nie zorientowali.

- Dobrze. Niech to przez jakiś czas pozostanie między nami. - zgodził się bez wahania. Złoty człowiek. W takich sytuacjach szczególnie się cieszyłem, że los zesłał mi akurat jego. - I nie denerwuj się tak, cały się trzęsiesz. Przecież cię nie zjedzą ani nie zaciągną tam siłą, będziecie musieli dojść do jakiegoś porozumienia.

Pocieszyło mnie to drobne kłamstwo. Obaj wiedzieliśmy, że słowa moich rodziców są świętością, ale miło było przez chwilę pomyśleć, że mam odrobinę władzy nad własnym losem. Przyznam jednak, że było to dziwne uczucie w chwili, w której już dawno wyrzekłem się jakiegokolwiek sprzeciwu.

- Wiem, Sebastianie. - kiedy schylił się i poprawiał mi krawat, oparłem czoło o jego ramię. Jedna z tych nielicznych chwil, kiedy mogłem to zrobić. Bóg najwyraźniej uznał, że skoro i tak już nie wyglądam za dobrze, upokorzy mnie niskim wzrostem. - Dziękuję.

- Nie ma za co. - pogłaskał mnie po włosach i cudem dałem radę przełknąć gulę w gardle, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Chyba nie będzie tak źle, póki mam go przy sobie. Tylko, co potem?

***

W szkole ciężko mi się było skupić. Moje myśli stale krążyły wokół korespondencji, którą pokazał mi z rana Sebastian. Jak na razie oba listy skryłem pod łóżkiem. Jeśli tylko one zostały wysłane, wyróżnienie jest sekretem moim i Sebastiana. No, może jeszcze Aloisa. O sytuacji z rana opowiedziałem przyjacielowi już na pierwszej lekcji.

- Może po prostu przesuniesz przejęcie Funtomu o kilka lat? No wiesz, skończysz studia i dopiero zaczniesz się uczyć roli spadkobiercy.

- Przeszło mi to przez myśl. Tyle że mam już dość nauki niepotrzebnych rzeczy. Jasne, przejęcie interesu wcale nie jest czymś łatwym i przyjemnym, ale to chyba lepsze niż wypruwanie sobie żył na Oksfordzie. Potem będę miał papier, który i tak mi się nie przyda. Nie buduję mojej kariery od podstaw.

- Kiedy zamierzasz powiedzieć rodzicom? - zapytał, tak jak ja wiedząc, że rozmowa z nimi na ten temat nie będzie pokojowa. To nie tak, że powiem, że nie chcę iść i nie pójdę.

- Jeszcze nie wiem. Przede wszystkim dziś zapewne okaże się, czy listy to póki co jedyny sposób, jakim wysłali informację. - westchnąłem cicho, śledząc wzrokiem nauczyciela, który wszedł do pomieszczenia i stanął przy tablicy, zamiast jak zawsze powędrować do biurka.

Cała klasa automatycznie wstała i zgodnie powiedziała ''dzień dobry'', zajmując po tym swoje miejsca. Szum krzeseł w kilka sekund ustał, tak samo, jak rozmowy, jednak mężczyzna dalej tkwił w tym samym miejscu. Rozejrzał się krótko po swoich uczniach i poprawił okulary, wydawał się przygaszony. Wszyscy grzecznie czekali na to, co ma do powiedzenia.

- Mam wam do przekazania bardzo przykrą wiadomość. Wczoraj w nocy pożegnaliśmy jednego z waszych kolegów. Chodził do klasy C, część z was zapewne się z nim znała. W piątek odbędzie się msza w jego intencji. Osoby, które będą chciały pójść, zostaną zwolnione z lekcji i wraz z dyrektorem udadzą się do kaplicy.

Po pomieszczeniu rozniósł się szmer. Nie było to jednak wzburzenie, część dzieciaków nie poświęciła tej informacji nawet chwili. Wrócili do studiowania zeszytów i książek, kiedy tylko mężczyzna zasiadł przy biurku, pozwalając nam przedyskutować to smutne zdarzenie.

- Wiadomo, co się z nim stało? - zapytałem koleżanki siedzącej za naszą ławką. Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami, odpowiedziała nam jej sąsiadka z miejsca obok.

- Podobno popełnił samobójstwo. Tak słyszałam. - i ona wzruszyła ramionami, tak jakby śmierć w ten tragiczny sposób nie była niczym godnym smutku czy współczucia.

Jakkolwiek okrutnie by to nie brzmiało, mnie także ta informacja nie ruszyła. Gdzieś tam zawsze pojawiał się żal. To w końcu smutne, kiedy kolejny uczeń nie wytrzymuje presji i popełnia samobójstwo lub otumania się na śmierć używkami. Tyle tylko, że człowieka łapie znieczulica, kiedy żyje wśród takich tragedii na co dzień. Nie pamiętam roku, w którym nie wydarzyłby się choć jeden incydent tego typu. Najczęściej jednak szybko zapominano o tragicznie zmarłym dzieciaku, bo na jego miejsce przychodził ktoś nowy, najczęściej długo czekający w kolejce. Nowy uczeń siadał na miejscu tego zmarłego i pewnie nawet nie zastanawiał się, czemu siedzenie stało się wolne. 
Do lekcji przeszliśmy niecały kwadrans później, bez roztrząsania sprawy zaczęliśmy w podręczniku nowy dział. Miałem nadzieję, że chociaż część wierzących osób pomodliła się w myślach za kolegę, którego nie było już z nami.

***

Wieczorem znów zaczęły dręczyć mnie wątpliwości. Oglądałem pierścień i lekko pocierałem błękitny kamień, przytrzymywany na swoim miejscu przez srebrne zaczepy. Ojciec był akurat w domu, więc uznałem, że to dobry moment na zapytanie go o to, o co nie zdążyłem ostatnim razem. W tym celu poszedłem do jego gabinetu i tak jak sądziłem, nie spał, mimo że pora była późna.

- Możemy porozmawiać? - zapytałem, zaglądając do pokoju przez uchylone drzwi.

- Nie śpisz jeszcze, Ciel? - z początku wzdrygnął się, zdając sobie sprawę z mojej obecności dopiero wtedy, kiedy się odezwałem. - Masz jutro szkołę.

- Nie mogę zasnąć. Mam kilka kwestii do poruszenia. - już pewniej wszedłem do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Od razu dostrzegłem blat biurka zawalony papierami oraz zmęczoną twarz mojego rodzica. Czasem, w tym zachwycie nad potęgą ojca, zapominałem, że dalej jest człowiekiem posiadającym swoje ograniczenia.

- Możemy pogadać za moment? Prawie skończyłem. Chciałbym to dokończyć, żeby nie wybijać się z rytmu.

- Jasne. To zrozumiałe. - podrapałem lekko nadgarstek i skrzywiłem się, czując pod palcami nieprzyjemną, krwistą wilgoć. Schowałem ręce za plecami, nie chcąc go martwić. Choć wątpiłem, że dostrzegł szkarłatną ciecz w świetle lampki, która słabo oświetlała pomieszczenie. - Za ile mam się zjawić?

- Przyjdę do ciebie i porozmawiamy, dobrze? Bądź wstępnie gotów za godzinę... Cholera. - przekreślił coś na jednej z kartek i sięgnął po telefon, wystukując czyjś numer.

Uznałem, że to dobry moment, aby się wycofać. Tak też zrobiłem, starając się zrobić to możliwie jak najciszej, bo ojciec był już w trakcie rozmowy z kontrahentem. Wbrew obietnicy tego wieczoru już się z nim nie zobaczyłem. 


Witam moje jelonki! Mówiąc szczerze nie mam pojęcia, czy w jakiejkolwiek szkole w Anglii (albo w ogóle na świecie) funkcjonuje taki listowy system, dlatego nie bierzcie tego za realia, posunięcie wymyślone na potrzeby fabuły. 

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz