Rozdział 18

138 17 3
                                    


Wlepiałem wzrok w latawiec, który znajdował się obecnie poza moim zasięgiem. Mienił się wieloma kolorami i lekko drżał w rytmie podmuchów wiatru. Zaczepił się o gałąź zaledwie trzy, cztery metry nad ziemią, jednak dla mnie, dziesięciolatka nieprawionego we wspinaczce na cokolwiek, mógłby równie dobrze polecieć do samego nieba. Wiedziałem, że to już nieosiągalny przedmiot, lecz mimo to tkwiłem pod drzewem i zadzierałem głowę, wpatrując się w niego jak w coś, co bezpowrotnie wypuściłem z rąk.
Może pójdę do Sebastiana i poproszę, aby go ściągnął? Brunet był w domu, ale czymś się chyba obecnie zajmował. Czy mógłbym odrywać go od pracy przez taką głupotę? To nie było istotne, a jednak czułem żal, patrząc na utraconą zabawkę. Tak się na tym skoncentrowałem, że nie usłyszałem kroków za moimi plecami.

- Coś się stało, Ciel? - głos Vincenta, równie znajomy co i obcy, przerwał ciszę.

Niechętnie zwróciłem wzrok w stronę rodzica. Starszy Phantomhive stał za mną, lekko uśmiechnięty, choć zmęczony po pracy, w której tkwił całą noc. Wrócił zapewne z kwadrans temu i nie wiem, z jakiego powodu przyszedł do ogrodu. Nie miał tu żadnych interesów, których załatwienie nie cierpiałoby zwłoki.

- Latawiec utknął na drzewie. - wyjaśniłem, wskazując na obiekt, w który się do niedawna wpatrywałem.

Mężczyzna spojrzał w tamtą stronę, potem wracając wzrokiem do mnie. Uśmiechnął się nieco szerzej i odłożył na ziemię aktówkę, którą dotychczas trzymał.

- Pomóc?

Skinąłem głową, wtedy też złapał mnie i uniósł, dzięki czemu mogłem dosięgnąć zabawki. Z nieporadnością typową dla dzieci w moim wieku rozsupłałem sznurek, który zahaczył o gałąź. Już po chwili miałem w rękach pozornie utraconą rzecz, jednak ojciec nie odstawił mnie na ziemię, więc trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Chyba trochę się bałem przerwać ciszę, zapytać czemu trzyma mnie w ramionach dłużej niż to konieczne. Czułem zapach jego perfum i bijące od jego ciała ciepło, bodźce tak mi na co dzień obce. Byłem bardziej oswojony z Sebastianem, kontakt z kamerdynerem był swobodniejszy niż z ojcem. Czułem się źle, będąc tak blisko osoby, która w teorii była mi najbliższa, lecz w praktyce obca. Tata jako symbol, jako opowieść, jako rola którą pełnił w rodzinie. Nie jako człowiek, którego można było dotknąć, porozmawiać i utożsamić z konkretnymi cechami i uczuciami bardziej złożonymi niż wzajemny szacunek.

- Zawsze możesz się do mnie zwrócić, jeśli będziesz miał problem, Ciel. Pomogę. - powiedział, odstawiając mnie potem ostrożnie na ziemię.

Byłem tak spłoszony tą niespodziewaną informacją, że skinąłem jedynie głową. Nie musiałem zresztą mówić niczego więcej. Rozdzwonił się telefon w jego kieszeni, więc przeprosił i poszedł odebrać, zostawiając mnie z latawcem, którym i tak nie chciałem się już bawić.
Jakiś tydzień później, siedząc w kuchni z moim kamerdynerem, postanowiłem opowiedzieć o tej sytuacji.

- Dlaczego dorośli oferują coś, czego nie mogą dać? - zapytałem, zajmując miejsce na kuchennym blacie. 

Sebastian krzątał się obok, przyrządzając ciasto czekoladowe z truskawkami. Rodzice wyjechali w kolejną delegację, więc mógł sobie na to pozwolić. Był to czas, w którym dogadywaliśmy się już naprawdę nieźle i czułem, że mogę dzielić się z nim coraz większą ilością moich myśli i uczuć.


- Co dokładnie masz na myśli? - zapytał, ignorując to, że cały czas podbieram mu truskawki. Wiedziałem, że to zauważył. Prawie nic nie umykało jego uwadze.


- Ostatnio ojciec powiedział mi, że jeśli będę miał z czymś problem, mogę mu powiedzieć. I że wtedy mi pomoże. - wsunąłem do ust słodki, czerwony owoc. - Ale zawsze, kiedy chciałem mu coś powiedzieć, miał pilniejsze sprawy. 

Mężczyzna chwilowo porzucił mieszanie składników. Oparł się o blat i cicho westchnął, przy okazji odsuwając miskę, kiedy chciałem sięgnąć po kolejną truskawkę.

- Chyba po prostu czasem chcą nam przekazać coś, czego nie umieją pokazać.


- To akurat nie byłoby takie trudne. Poza tym obiecywanie czegoś, czego nie zamierza się potem spełnić, jest naprawdę bez sensu.

- Jest wiele bezsensownych rzeczy zarówno w relacjach międzyludzkich, jak i w otaczającym nas świecie. Również myślę, że nie powinno się obiecywać czegoś, czego nie możemy potem spełnić, ale czasem kieruje nami taka bezradność, że nie wiemy, co innego moglibyśmy zrobić i przez to popełniamy błędy.

- Myślisz, że mój ojciec jest bezradny?


- Myślę, że może być. - wzruszył lekko ramionami, wracając po chwili do przerwanej czynności.

Nie przemyślałem wtedy dobrze jego słów i nie zapytałem, w czym dokładnie bezradny jest mój rodzic. Chyba tyle mi wtedy po prostu wystarczyło. Sebastian również uznał przysięgę Vincenta za głupią i czułem się przez to w jakiś sposób wygrany. Skupiłem się na tym, że znów to ja wychodzę na poszkodowanego i odtrąconego w tym dziwnym układzie zwanym rodziną.

- Twoi rodzice też składali fałszywe obietnice? - zapytałem, przez co znów zastygł w bezruchu.


Zrobił ten ciężki do odgadnięcia wyraz twarzy i przez chwilę myślałem, że się zawiesi. On jednak szybko potrząsnął głową i cicho westchnął, jakby bardziej przygaszony. Po czasie nauczył się maskować ciężar wciąż nieznanych mi wspomnień, ale wtedy jeszcze widać było, kiedy coś naprawdę go przygniatało.


- Wielu ludzi w moim życiu oferowało mi fałszywą pomoc i składało obietnice bez pokrycia. - odrzekł wymijająco, finalnie znów przysuwając do mnie miskę.

Rzecz jasna skorzystałem i wziąłem owoc, podczas gdy Sebastian znów oparł się o blat Czułem od niego takie samo ciepło jak od ojca i podobny (choć znacznie tańszy) rodzaj perfum, jednak nie wywoływało to we mnie lęku. Oparłem głowę na jego ramieniu i podałem mu jedną z truskawek, którą bez protestu przyjął.


- Ty kiedyś komuś skłamałeś?


- Jasne. Twoim rodzicom, wczoraj, mówiąc, że nie dam ci nic słodkiego pod ich nieobecność.

- Wiesz, że chodzi mi o coś poważniejszego. - zmarszczyłem lekko brwi.


- Wiem. - parsknął cicho, mierzwiąc moje włosy. - Zdarzyło mi się, jak zresztą każdemu. Ciężko być całe życie prawym.

Kilka minut później ciasto wylądowało w piekarniku, więc mieliśmy czas dla siebie. Mogliśmy pojechać do Ronalda, ewentualnie pograć w szachy lub coś obejrzeć. Finalnie wyszliśmy na dwór i korzystając z ciepłej, ale wietrznej pogody puszczaliśmy latawca, tego samego, przez który mój ojciec złożył obietnicę bez pokrycia.

- Mnie nie okłamiesz, prawda? - zapytałem w pewnym momencie, gdy staliśmy, patrząc na zabawkę szybującą w górze niczym cudowny, wielobarwny ptak.

- Będę robił wszystko, aby nigdy cię nie okłamać, Ciel.

Na tamten czas taka odpowiedź mi wystarczyła. Gdyby spojrzeć na wszystkie nasze wspólne lata, nie wydawało mi się, aby kiedykolwiek złamał swoje postanowienie.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz