Rozdział 12

196 27 21
                                    


Po raz kolejny wybraliśmy losowy pociąg, pierwszy który zjawił się na stacji. Nie jeździło ich tu zbyt wiele, więc braliśmy co jest, nie wiedząc, kiedy pojawiłby się kolejny. Chwilę temu pozbyliśmy się telefonów, więc nie mogłem nawet sprawdzić jak wygląda miejsce, do którego zmierzamy i jak wiele dzieli nas od niego kilometrów. Sebastian mimo to kupił bilety aż na końcową stację i nie wnikał dokąd zaprowadzi nas ten wybór. Ja mogłem jedynie patrzeć przez okno na zielone lasy, rozległe pola i samochody, które stawały za pojawiającymi się co jakiś czas szlabanami. 

- Co będziemy robić na miejscu? - zapytałem, zerkając kątem oka na mojego towarzysza. 

Był niemrawy od kiedy ustaliliśmy, że uciekamy na poważnie. Jak zawsze pozostawał czujny, jednak spora część jego umysłu bujała w obłokach. W jego oczach malowało się zatroskanie, jednak nie strach. Zastanawiałem się, czy faktycznie się nie boi, czy może zwodzi mnie, co po tylu latach dobrze mu wychodziło. Był zamknięty w sposób, którego nie umiałem przeskoczyć mimo naszej długiej znajomości. 

- Znajdziemy jakiś nocleg. - rzucił krótkie spojrzenie zegarkowi na swoim nadgarstku. Nie mam pojęcia, dlaczego. W końcu nie wiemy, ile będziemy jechać. Poza tym nie miał już obowiązków, z którymi musiałby się wyrobić do konkretnej godziny. Obaj mogliśmy sobie obecnie pozwolić na słodką bezczynności i zapomnienie, że czas w ogóle mija. - Zależy gdzie wylądujemy. W małym mieście nie powinno być problemu z noclegiem, gorzej jeśli znajdziemy się na wsi. 

- A potem? Kolejnego dnia?

- Zobaczymy. - wzruszył lekko ramionami. - Jeśli nam się spodoba, będziemy mogli tam chwilę zostać. Myślę jednak, że dwa dni, nie więcej. Ucieczka z domu polega na ciągłej zmianie miejsca pobytu, aby nikt nie trafił na nasz trop. 

- Myślisz, że moi rodzice zgłoszą nasze zaginięcie? - zapytałem, nawet jeśli wiedziałem, że to bezsensowne pytanie. 

Byłem ich synem, który nagle zniknął, mimo że przez ostatnie siedemnaście lat nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych. Nie byli obecni w moim życiu, jednak nie było nic dziwnego w tym, że by się przestraszyli. Zniknąłem jednak z Sebastianem i może to ich trochę uspokoi. W końcu mężczyzna dobrze się mną zajmował od kiedy zaczął u nas pracować, lecz mimo to podejrzewałem, że i tak będą drżeć z niepokoju. 

- Pewnie tak. Znając życie, już dziś wieczorem wybiorą się na policję. 

- To dla nas trochę niedobrze. 

- To cholernie niedobrze, jednak przewidziałem to. Będzie dobrze, jeśli będziemy się często przemieszczać. - oparł się o wezgłowie fotela, zerkając na torbę z całym, teraz już naszym, dobytkiem. - Masz tam coś ciekawego? 

- Mam karty. - odpowiedziałem, zaczynając jednocześnie szperać za nowiutką talią.

Kolejne dwie godziny zeszły nam na grze. Dzięki temu obaj na chwilę oderwaliśmy się od nerwowych rozmyślań pod tytułem ''co dalej''. Kiedy na końcowej stacji opuściliśmy wagon, okazało się, że wywiało nas na jakąś wieś. Nie było to miejsce tak odludne jak nasz wcześniejszy przystanek, jednak mieścina różniła się głównie ilością domów, a co za tym idzie mieszkańców. Życie na głównych drogach było intensywniejsze, sąsiedzi wciąż witali się ze sobą, lecz z mniejszą serdecznością. Dzieci tymczasem bawiły się beztrosko w kałużach, ostatnim śladzie po deszczu, który musiał przejść tą okolicą. Świeciło słońce, otulając ich pucołowate, roześmiane twarze.
Przystanąłem i zapatrzyłem się na beztroskie maluchy. Wydawały się szczęśliwe w szczery i absolutnie rozczulający sposób. Myślę, że patrzyłbym na nie przez dłuższy czas, gdyby nie głos mojego kamerdynera. 

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz