Rozdział 1

690 49 51
                                    


- Źle, Ciel. Jeszcze raz. - rzekła surowo, przyciągając mnie bliżej. - Broda wyżej. 

Zbliżyła swoją starczą dłoń do mojej twarzy, po czym sprawiła, że patrzyłem przed siebie, prosto w jej pomarszczoną szyję. Bycie siedemnastolatkiem niższym od emerytki wydawało mi się czymś upokarzającym. Kiedy uczyła mnie gdy byłem dzieckiem, miałem nadzieję, że uda mi się urosnąć, o ile instruktorka nie umrze do czasu moich nastoletnich lat. Z czasem okazało się że dożyła, a ja nie urosłem na tyle, aby nad nią górować. Może zmienić nauczycielkę? Gdybym chciał, mógłbym, rodzice by zapłacili. Tyle, że naprawdę miałbym się przyzwyczajać do kogoś obcego? Ta starsza, surowa kobieta była kimś stałym i bezpiecznym. 

- Przepraszam. Poprawię się. - przyrzekłem, potulnie stosując się do polecenia. 

Licząc że nie zauważy, skierowałem wzrok na ławkę, którą zajmował zazwyczaj Sebastian. Dziś go nie było. To bardzo, bardzo niedobrze. Zawsze pilnował, żeby kobieta za bardzo mnie nie męczyła, poza tym nabijał się ze mnie, ale pozwalał przy tym poczuć się całkiem swobodnie. Zazwyczaj pół godziny przed końcem lekcji udawał, że dzwonili moi rodzice i zwolnili mnie z końcówki zajęć. A dziś tak po prostu go nie było, poszedł sobie i nawet nie pochwalił się gdzie. 

- Nie patrz pod nogi. - zganiła mnie znowu, kiedy popełniłem amatorski błąd i skierowałem wzrok ku dołowi. Za karę pociągnęła mnie za ucho, na co się skrzywiłem. 

- Przepraszam. Poprawię to. - obiecałem po raz drugi, dusząc się jej ciężkimi perfumami. 

Po dłuższej chwili liczyłem już tylko na to, że jakimś magicznym sposobem czas przyśpieszy. On jednak zbuntował się i jakby na przekór moim myślom, nawet sekundy przeciągał w nieskończoność. Musiałem to przetrwać, ten czas który wydawał się rozciągać niczym dobrze przeżuta guma. Spędziłem godzinę, wciąż strofowany kąśliwie i nieraz boleśnie przez instruktorkę. To okazało się gwoździem do trumny mojego i tak nienajlepszego humoru. 

- Gdzieś się szlajał? - zapytałem zirytowany, kiedy Sebastian zjawił się, aby mnie łaskawie odebrać. 

Czekał w samochodzie, siedział na miejscu kierowcy i wydawał się niewzruszony tym, że zostawił mnie na pastwę losu. Swoje niezadowolenie jego ucieczką wyraziłem już chwilę po uchyleniu drzwi, potem sugestywnie nimi trzaskając. 

- Załatwiałem kilka niecierpiących zwłoki spraw, które zlecili mi twoi rodzice. Poza tym byłem w Starbucksie. 

- I to ma cię tłumaczyć? 

- Chyba tak. Innego tłumaczenia nie mam, mój paniczu. - podał mi kubek kawy z bitą śmietaną, której ilość nieco ukoiła moje zszargane nerwy. Wbrew zirytowaniu przyjąłem słodką miksturę. - Zły dzień?

- Tragiczny. - mruknąłem, upijając łyk kawy przez wymyślną, czerwono-białą słomkę. - Ta kobieta nie powinna już nikogo niczego uczyć, szczególnie tańca. 

- Pogadaj z rodzicami. Może w końcu cię wypiszą, albo przepiszą do kogoś innego. 

- Nie, nie opłaca się tego teraz robić. Za niedługo stuknie mi osiemnastka i skończę szkołę, lekcje tańca odpadną, kiedy pójdę na jakiś uniwersytet. - przygryzłem lekko papierową słomkę, prawdopodobnie najgorszy wynalazek ludzkości. 

Nowy instruktor stanowiłby prawdziwy problem. Nawet jeśli nie przepadałem za obecną nauczycielką, to właśnie ona była ze mną od początku. Znam ją, a ona zna mnie i to układ, dzięki któremu mniej się stresuję. To znacznie prostsze. 

- Chodzi tylko o nią? - zapytał, wycofując samochód z dość klaustrofobicznego parkingu. 

Lepiej, żeby niczego nie przerysował. Koszt lakierowania takiego auta nie jest mały, nawet jeśli mój kamerdyner nieraz dowiódł, że na drobne ryski wystarczy odpowiednio dobrany lakier do paznokci. 

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz