List 4

73 16 0
                                    


30 marca 2015

Cześć, Ciel, moja ulubiona marudo!

Kiedy zacząłem pracę u twoich rodziców, bardzo się bałem błędów, które mógłbym popełnić. Wiedziałem, że jakichś na pewno się dopuszczę, w końcu popełnianie ich to ludzka rzecz, a ja w dodatku nie miałem doświadczenia jako kamerdyner i opiekun nad małoletnim. Z czasem udało mi się w miarę wyzbyć tego lęku, lecz momentami wciąż mam obawę, że mógłbym zrobić coś nie tak. Tyczy się to przede wszystkim rzeczy związanych tobą, ponieważ spędzamy ze sobą najwięcej czasu i najwięcej formalności, które załatwiam, są związane właśnie z twoją osobą.
Coś pomieszam?
Za bardzo się porządzę?
Nie zrozumiem dobrze twoich potrzeb i oczekiwań?
Wciąż zadaję sobie te pytania, niemalże od początku nie dają mi one żyć. Z drugiej strony od jakiegoś czasu zauważyłem pewną zmianę w twoim podejściu albo jedynie ja coś sobie uświadomiłem. Mianowicie wydaje mi się, że dałeś mi pewien margines błędu. Pozwalasz, abym w kontakcie z tobą był w stu procentach sobą i już nie zwracasz uwagi na moje małe wpadki, a na te większe reagujesz mniej gwałtownie niż kiedyś. Sądzę, że sobie też nieco opuściłeś. Daleko ci do perfekcjonisty przejętego każdym potknięciem, jakim byłeś na początku. Co prawda zajęło ci to cztery lata, od kiedy się poznaliśmy, jednak wydaje mi się, że powoli dochodzi do ciebie, jak pełnym błędów miejscem jest otaczający nas świat. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ wiem, że przyniesie ci to ulgę. Ja też czuję się lepiej, od kiedy doszło do mnie, że nie wszystko zawsze musi być idealne. Czy to nie miłe, odpuszczać sobie, kiedy można to zrobić?
Bo kto ma nam odpuścić, jeśli nie my sami, będący dla siebie najsurowszymi sędziami?


Dziś nie działo się nic specjalnego, więc myślę, że opowiem ci co nieco o moim dalszym życiu z bratem. Wcześnie podzieliłem się kilkoma pierwszymi miesiącami mieszkania we dwóch. Z początku było ciężko, jednak dość stabilnie. Wydawało mi się, że wyjdziemy na prostą. Niestety, z czasem wszystko powoli się waliło. Tak jak podejrzewałem, zaczęło brakować pieniędzy, których wcześniej i tak nie mieliśmy dużo. W dodatku okazało się, że mieszkanie jest potężnie zadłużone, o czym rodzice rzecz jasna nigdy wcześniej nie wspomnieli. Co więc miał zrobić mój brat z opieką nad dziesięciolatkiem, długami i kosztownym bieżącym życiem, na osiedlu gdzie umierają ambicje nawet bezdomnych kotów, a co dopiero ludzi?
Zaczął dużo pracować. Zdecydowanie ponad swoje siły. Wychodził wcześnie i wracał późno. Wcześniej miał czas w coś ze mną zagrać, porozmawiać. Obecnie czułem, że nie chce mnie widzieć. Nie dlatego, że mnie nie lubił czy przestał kochać, jestem tego pewien. Był po prostu tak zmęczony i wykończony kontaktem z ludźmi, że nie miał energii, aby po pracy jeszcze mnie zabawiać. Co ja robiłem w tym czasie? Cóż, rzecz jasna się uczyłem, chodziłem do szkoły i czasem wychodziłem na podwórko pobawić się z rówieśnikami, jednak znacznie rzadziej niż wcześniej. Zajmowanie się domem spadło na moje barki, choć do niedawna wszystko robiła matka. Nagle musiałem pojąć działanie pralki, odkurzacza, czy nauczyć się myć naczynia. Często nie miałem nawet przyrządów do dbania o dom. Brakowało chemii do prania i ogólnego sprzątania, więc po prostu było brudno. Często też mi się nie chciało, ale nie w znaczeniu niechcenia, o które zazwyczaj posądza się dzieci. Po prostu nie miałem siły. Pamiętam moment, w którym po raz pierwszy się tak poczułem. Siedziałem na kanapie i oglądałem na jednym z kanałów program o nałogowych zbieraczach śmieci, lecz w pewnym momencie usłyszałem, że pralka przestała prać. Wiedziałem, że muszę wstać, wyjąć mokre ubrania i je rozwiesić, lecz nie mogłem. Byłem tak cholernie zmęczony, że chciało mi się płakać, a przy tym wiedziałem, że muszę to zrobić, ponieważ albo ja, albo kilka godzin później brat, który jest na pewno znacznie bardziej zmęczony ode mnie. Bo przecież ja nic nie zrobiłem tego dnia. Dlaczego byłem zmęczony, skoro nie miałem czym się zmęczyć?
Od tamtego czasu uczucie zmęczenia towarzyszyło mi codziennie. W różnym nasileniu, lecz było obecne, jakby stało się częścią mnie. Tak upłynęło półtora roku, aż nadszedł dzień, w którym mój brat stracił pracę. Dobrze to pamiętam. Wrócił do domu wcześniej, czego nie robił nawet w święta i moje urodziny. Uśmiechnął się do mnie słabo, powiedział ''będzie dobrze, młody'', lecz zdawał się pocieszyć w ten sposób bardziej siebie niż mnie. Dopiero kolejnego dnia, kiedy przyszedłem i obudziłem go długo po czasie, kiedy powinien wyjść do pracy, przyznał, że ją stracił. ''Nic szczególnego, prace przychodzą i odchodzą'', pomyślałem wtedy. Och, jak bardzo się myliłem.
Louie nie znalazł kolejnej pracy. Zaszył się w domu i przez miesiąc był dobrej myśli. Dużo rozmawialiśmy, graliśmy, było prawie jak dawniej. Mówił przy tym, że na pewno znajdzie jakąś dobrą posadę, że będzie nam się żyło lepiej i na pewno jeszcze przed moją wyprowadzką zamieszkamy w dużym, ładnym mieszkaniu w jakiejś lepszej dzielnicy. Po czterech tygodnia bezskutecznego poszukiwania pracy, jego skatowany tym wszystkim umysł niestety odkrył radość płynącą z alkoholu. Zaczęło się niewinnie, od jednego piwa dziennie, jednak to zawsze się tak zaczyna. Potem kupował wysokoprocentowe trunki, którymi raczył się od rana do wieczora. Rzecz jasna wszystkie domowe obowiązki znów spadły na mnie, tyle że miałem podwójną ilość naczyń, prania i ogólnego syfu. Co najmniej raz w tygodniu musiałem z workiem wypchanym po brzegi puszkami i butelkami robić wyprawę do okolicznego śmietnika. Wciąż jednak bardzo go kochałem i uważałem za najlepszego człowieka na świecie. Chciałem być dobrym bratem, więc ogarniałem wszystko bez zażaleń, choć czułem, że mnie ta odpowiedzialność wykańcza, gdyż wiedziałem, że spoczywa jedynie na moich barkach. Kiedy teraz analizuję swoje życie, sądzę, że moja nadmierna samodzielność wzięła się właśnie stąd. Od dziecka czułem, że wszystko jest zależne ode mnie. To była zbyt duża odpowiedzialność dla jedenastolatka i zbyt wiele emocji związanych z całą tą sytuacją, którą powinienem przepracować ze specjalistą, zamiast nauczyć się z nią żyć. Rzeczywistość gwałtownie wyssała mnie z dziecięcego świata pełnego zabaw i beztroski w świat dorosłych, w którym musiałem przejmować się domem, finansami i sprawowaniem pieczy nad drugim człowiekiem, który powinien opiekować się mną. Louise po alkoholu nigdy nie stawał się agresywny, lecz za to nieporadny. Wydawał się wtedy tak kruchy i nieszczęśliwy, że czułem, że muszę robić wokół niego wszystko, aby mu tylko choć trochę ulżyć i pokazać, że cierpienie, którego byłem powodem, jest opłacalne. Mimo to wciąż marniał, a ja marniałem wraz z nim, czując, że walą się filary, które we mnie zbudował - ciężka praca popłaca, trzeba wciąż się kształcić, stawać lepszym człowiekiem i sięgać po więcej. Życie daje to, co w nie wkładamy. Dobroć wraca.
Myślałem o tym wszystkim, patrząc, jak śpi pijany na kanapie i zastanawiałem się, czy jestem wystarczająco głodny, żeby coś zjeść, czy może lepiej poczekać, ponieważ bochenek chleba, ser i pół kartonu mleka musiało wystarczyć do czasu przyjścia kolejnego zasiłku dla bezrobotnych, który pobierał mój brat razem ze świadczeniami na mnie. Zazwyczaj dochodziłem do wniosku, że nie, więc odsuwałem od siebie myśl o jedzeniu i mimo wszystko głodny kontynuowałem wpatrywanie się w człowieka, który był dla mnie wzorem, upadającego niżej niż nasi rodzice, niżej niż jego najgorsze wyobrażenie o sobie z przyszłości. Myślę, że wtedy chciałem czasem umrzeć. Ale tylko trochę.


Nie wiem, co więcej mogę napisać, Ciel. Moje wspomnienia trochę wymknęły się spod kontroli, za dużo ich i chyba już im ciasno w zakątku umysłu, gdzie je przed sobą schowałem. Strasznie niesforne są, wiesz? Zawsze pchają się tam, gdzie ich nie chcesz. Mam nadzieję, że masz takich jak najmniej.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz