Rozdział 10

198 28 5
                                    


Po telefonie od ojca wróciliśmy do domu, ówcześnie odwożąc Ronalda i Othello. Myślałem, że odstawienie ich do mieszkań zajmie więcej czasu, ten niestety przeleciał nam przez palce. Niczego nie byłem pewien, ale z tyłu głowy czułem niepokój. Podświadomie wiedziałem, że chodzi o Oksford, w sprawie którego jeszcze nie zdecydowałem. Przynajmniej nie w pełni. Sebastian również wyglądał na zdenerwowanego. Miałem wrażenie, że wzajemnie nakręcaliśmy już i tak nerwową atmosferę. Spowiła nas aura obaw.
Kiedy przekroczyliśmy próg, powitał nas Vincent. Wyglądał na bardzo zadowolonego, co jedynie bardziej mnie zmartwiło.

- Wybacz, że kazałem ci tak szybko wracać. - powiedział, kładąc dłonie na moich ramionach, przez co lekko się skuliłem. Czułem się osaczony, kiedy mierzył mnie spojrzeniem pełnym entuzjazmu. Objął mnie następnie ramieniem i poprowadził do salonu. - Możesz wrócić do swoich obowiązków, Sebastianie. Dziękuję, że szybko go odwiozłeś.

Rzuciłem mojemu kamerdynerowi błagalne spojrzenie, na co ten z przepraszającym uśmiechem wzruszył ramionami. Nic nie mogłem zrobić, dałem się zaciągnąć do pokoju dziennego.

- Coś się stało? - zapytałem, widząc, że matka zajęła już miejsce przy stole. Wyglądała na zadowoloną niemalże tak bardzo, jak jej mąż.

Ojciec usiadł obok małżonki, ja wybrałem krzesło naprzeciwko. Rano byłem pewien, że krzesła te są najwygodniejszymi krzesłami, na jakich kiedykolwiek siedziałem. Obecnie wierciłem się, nie mogąc znaleźć dogodnej pozycji.

- Dzwonili ze szkoły. - odezwał się starszy Phantomhive. - Wiesz coś może o liście polecającym? Dyrektor powiedział nam, że zostałeś do takowego wytypowany. Podobno wysłali tę informację pocztą, a odbiór listów został potwierdzony, jednak do nas nie dotarły.

W myślach przekląłem Sebastiana. Dlaczego nie powiedział mi, że odbiór listów był przypieczętowany podpisem? Teraz nie można było ściemnić, że zagubiły się w drodze do adresata. Pomyślałem jednak przy tym, że mężczyzna musiał wiedzieć, że w razie odkrycia korespondencji znacznie łatwiej będzie dojść do tego, że poczta została odebrana i schowana. A kto w tym domu zajmował się listami? Jasne, że on. Sytuacja była niebezpieczna, jednak nie mogłem powstrzymać napływu wdzięczności, który wtedy poczułem. Bez mrugnięcia okiem podjął dla mnie ryzyko. Nie mogłem pozwolić, aby na światło dzienne wyszedł jego drobny grzech.

- Wiem. Zarówno o tym, do czego zostałem wybrany, jak i o listach. Kiedy przyszły, odebrałem je i ukryłem. - przyznałem, licząc na reprymendę. Nie doczekałem się jej.

- Dlaczego? Przecież to bardzo dobra wiadomość. - tym razem głos zabrała matka.

- Musiałem się zastanowić.

- Nad czym? Masz dużo szczęścia, słonko. Oksford otwiera tyle drzwi.

- Musiałem się zastanowić, czy chcę iść. - powiedziałem i kontynuowałem, nim zdołali mi przerwać. - Bo przecież przejmę firmę, prawda? Wiem, że Oksford daje duże możliwości, ale ja już mam drogę, którą chcę podążać. Wcale nie potrzebuję studiować na tak prestiżowej uczelni.

- Masz rację. Plany były inne. Tyle że wtedy nikt nie wiedział, że dostaniesz taką możliwość. - mężczyzna oparł łokcie na stole, patrząc na mnie z żywym entuzjazmem. Miał w oczach wesołe iskierki, chociaż nie wydawało mi się, aby była to duma. Bardziej wizja. Był zdecydowanie zauroczony wizją syna na uniwersytecie, którego progi dla niego samego były zbyt wysokie. - Są takie rzeczy w życiu, którym nie można odmówić, Ciel. Teraz jest dobrze, ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Poza tym nauka w takim miejscu uczy kreatywności i zaradności. Myślę, że ukończenie jakiegokolwiek kierunku pomoże ci w kształtowaniu cech, które uczynią cię w przyszłości lepszym szefem Funtomu.

- Wiecie, Oksford to będzie bardzo dużo pracy... - zacząłem nerwowo drapać rękaw koszuli, który naciągnąłem na słabo wyglądającą ranę. Nie chciałem jej bardziej paskudzić, choć stres sięgał zenitu. Dłonie zaczęły mi się pocić. - Co, jeśli przez nadmiar nauki zaniedbam wiedzę, którą muszę pojąć przed przejęciem firmy? Funtom to mój obecny priorytet.

- Zawsze możemy poczekać z tym rok czy dwa, zanim nie odnajdziesz się na uczelni. - Vincent łagodnie się do mnie uśmiechnął. Czułem, że uśmiech ten doprowadza mnie do łez. Ten szczęśliwy, nieświadomy mojej wewnętrznej walki uśmiech.

Miałem wrażenie, że się zapadam i jeśli szybko się czegoś nie chwycę, utonę. Tyle że jedyne co mnie otaczało to błoto i pojedyncze źdźbła uschniętej trawy, które rwały się przy lekkim pociągnięciu.

- Pomyślałem... Podjąłem decyzję... Nie chcę iść. - wydusiłem, faktycznie czując w oczach piekące łzy.

Nie bądź dzieckiem, Ciel. Powtarzałem to sobie, czując, jak się powoli rozklejam, rozpadam przed nimi na kawałki, czego nie zauważyli. Być może ciężko im było dojrzeć skrajne emocje człowieka, którego nie znali. Obaj byliśmy połączeni jedynie krwią, nazwiskiem, domem i dziedzictwem, które za niedługo miałem wziąć na swoje barki.

- Pójdziesz, Ciel. Pójdziesz. - ojciec ujął moje dłonie. Chciałem je wyrwać, lecz zostawiłem je jak były, niezdolny do ruchu. Tak łatwo zburzył mój opór, do którego szykowałem się od kilkunastu dni. - Teraz może ci się wydawać, że nie dasz sobie rady, ale to najlepsza decyzja, jaką możesz podjąć. Nie martw się o Funtom, możemy trochę poczekać z przepisaniem na ciebie firmy. Skup się na nauce.

Chciałem powiedzieć, że podjąłem decyzję, którą puścił mimo uszu, i że nauki mam już po tych wszystkich latach dość. Mimo to milczałem. Czułem tylko, że w moich oczach zbiera się coraz więcej łez. Gdy jedna spłynęła po moim policzku, niespodziewanie się ocknąłem. Podniosłem się zamaszyście z krzesła i potrząsnąłem lekko głową, aby włosy zakryły zarumienioną z emocji twarz. Wyrwałem przy tym dłonie, które drżały, po czym schowałem je za plecami.

- Pójdę. - powiedziałem, mając wrażenie, że słowo to nie należy do mnie. Zgoda wydobyła się z moich ust bez mojego udziału, tak jak wiele innych przyzwoleń. Wydawało mi się, że jestem już zaprogramowany do zgadzania się z ich decyzjami. Nie wygram ze wpajaną mi od małego uległością. - Przepraszam was. Mam jeszcze trochę nauki.

Nim mogli o cokolwiek zapytać, opuściłem salon. Po drodze do mojego pokoju otarłem łzy, które jednak wciąż zbierały się w moich oczach. Na schodach napotkałem Sebastiana, jednak wyminąłem go, zamykając się po chwili w mojej małej przestrzeni. Po raz pierwszy od bardzo dawna nawet tutaj nie czułem się dobrze. Zacząłem kręcić się po pomieszczeniu, szurając nogami po dużym, granatowym dywanie. Nieprzyjemnie drażnił moje stopy, więc zacząłem krążyć po nagiej podłodze. Potrzebowałem tak oszczędzanego mi przez całe życie ruchu. Chciałem pomyśleć. Miałem nadzieję, że Sebastian nie przyjdzie zobaczyć co ze mną i po kilku minutach nabrałem pewności, że wrócił do swoich spraw. Rodzice pewnie też. Wtedy zacząłem się na dobre zastanawiać.
Może lepiej po prostu pójść, jak zawsze zgadzając się z ich wyborem? Nigdy nie poprowadzili mnie źle. Możliwe nawet, że ja sam nie potrafiłem podejmować dobrych decyzji, bo nie podejmowałem żadnych. Ojciec powiedział, że to właściwe posunięcie. A ojciec powinien wiedzieć, co jest najlepsze dla syna, prawda? Tyle że za niedługo będę dorosły i nie mogę polegać we wszystkim na rodzicach. Nie będą żyli wiecznie i nie będę do nich biegał z każdą pierdołą, kiedy będą już na emeryturze. Może jednak ten jedyny raz pozwolę znów wstawić swoje życie na ''dobre'' tory?
Potrząsnąłem głową i podszedłem do stojącej przy biurku torby. Migiem wyrzuciłem z niej książki, kilka długopisów i inne potrzebne mi w szkole pierdoły. Zastanowiłem się, czy zdołam spakować do niej mój dobytek. A raczej nie mój, tylko to, co dostałem od rodziców. Ale czy mógłbym? Co wziąłbym ze sobą, opuszczając ogromny dom?

Nigdy niedane mi było pakować się samemu. Kiedy byłem młodszy, robili to rodzice lub Mey-Rin. Kiedy pojawił się Sebastian, to na niego spadł ten obowiązek. Z czystego lenistwa nigdy nie zainteresowałem się tematem, czego obecnie żałowałem. W filmach, kiedy ludzie opuszczali dom, zgarniali z szafy wszystkie ubrania wraz z wieszakami, które mimo swej objętości okazywały się mieścić w walizce. Wiedziałem, że to mocno odrealnione, wziąłem więc trzy koszule i to bez wieszaków. Następnie złożyłem je koślawo i okazało się, że wypełniły jakieś dwie trzecie przestrzeni w torbie. Zostało już tylko miejsce na słuchawki, ulubioną książkę i paczkę chusteczek na otarcie ławki, na której uciekinier mógłby nocować.
Przez chwilę patrzyłem na zmięte ubrania, po czym położyłem na wierzch paczkę ciastek, którą trzymałem w szufladzie biurka. Rozczulił mnie ten widok i dał trochę nadziei. Poczułem wzbierające we mnie podekscytowanie, które rozchodziło się od czubka głowy aż po stopy. Od zawsze bałem się życia na własną rękę, ale może to właśnie tego teraz potrzebuję? To byłby skok na głęboką wodę, ale skoro podświadomość kazała mi się pakować, być może pragnąłem tego bardziej, niż zdawałem sobie z tego sprawę.
Wyjść... Uciec... Przekroczyć próg ze świadomością, że już nie będę musiał tutaj wracać, albo przynajmniej przez jakiś czas będę żył według własnego uznania. Pierwszy raz myśl polegania tylko na słabym, nieporadnym mnie nie wywołała lęku.

Wzdrygnąłem się, słysząc pukanie do drzwi. Wkopałem torbę pod łóżko i poszedłem otworzyć, oczekując Sebastiana. Jak się okazało, zamiast niego zastałem moją matkę. Miałem nadzieję, że nie zauważyła moich łez i że moje oczy przestały być wilgotne. Byłem tak pochłonięty tymi nowymi i nieprzyzwoitymi, ale bardzo elektryzującymi myślami, że nie zwróciłem uwagi na mój stan.

- Ja... Ta rozmowa nie miała wyglądać w ten sposób. Mogę wejść? - wpuściłem ją. Nie pamiętałem, kiedy była tutaj po raz ostatni. Kiedy ostatnio matka zobaczyła przestrzeń, w której jej syn spędzał większość wolnego czasu. - Posłuchaj, Ciel... Nie chcemy, aby to była kara. Faktycznie Oksford to będzie wyzwanie, ale twój ojciec twierdzi, że dobrze ci ono zrobi i ja się z nim zgadzam. Spróbuj cieszyć się tak samo, jak my, dobrze? Studenckie życie to przygoda i jestem pewna, że będzie ci odpowiadało, kiedy już się z nim oswoisz. Szczególnie że tak lubisz się uczyć.

Nie lubiłem. Robiłem to i nie miałem w związku z tym większych trudności, ale daleko temu było do przyjemności. Po latach stało się to dla mnie czynnością tak naturalną, jak jedzenie czy oddychanie, tyle że bardziej wymagającą. Kobieta najwyraźniej nie widziała różnicy między przyjemnością a obowiązkiem, a może uznała, że to moje hobby, skoro stale widziała mnie przy podręcznikach. Rodzice obserwowali mnie pobieżnie i pewnie z tego powodu mieli opinię o mnie tak sprzeczną z rzeczywistością.

- Cieszę się. Trochę się tylko przestraszyłem, ale jestem podekscytowany. - odparłem z takim zaangażowaniem, z jakim prosiłem nauczyciela o dodatkową pracę domową. - Wiem, że Oksford to pięknie miejsce, w którym dużo się nauczę. Tylko nie chciałbym już o tym dzisiaj rozmawiać. Jestem trochę zmęczony. Może podyskutujemy jutro?

Jutro, kiedy mnie już nie będzie, dodałem w myślach. I skarciłem się za to, bo przecież nie podjąłem jeszcze decyzji, co zrobię z faktem, że znów starano się mnie ograniczyć. Mimo to ta myśl, z początku nieśmiały pomysł, nie chciała mnie opuścić. Czułem, że im bardziej spycham ją na pogranicze świadomości, tym bardziej utwierdzam się w tym, że jest słuszna. Pokochałem ją, zanim pomyślałem, że jest realna, choć nawet tego nie byłem jeszcze stuprocentowo pewien.

- Dobrze, Ciel. Porozmawiamy jutro. - powiedziała moje imię niezwykle miękko, jakby przypominając sobie czasy, gdy wypowiadała je, zanim się urodziłem. Pewnie był to piękny, mniej stresujący etap, a ona myślała o niebie nad Paryżem i tym, jak cudowne życie będzie miało jej dziecko. Każdy rodzic podświadomie marzy o daniu swojej latorośli wszystkiego, co najlepsze, nawet jeśli nie zawsze umie to zrobić. Niektórzy nieświadomie skazują swoje dzieci na cierpienie i aż do śmierci nie są tego świadomi. - Dobranoc.

Pocałowała mnie w czoło. Jako matce, te czułe gesty przychodziły jej łatwo, ale nie były do końca szczere. Czułość okazywana sporadycznie traci na wartości i jest podświadomie podszyta fałszem.

- Dobranoc. Śpij dobrze. - odpowiedziałem, wzdychając z ulgą, kiedy zamknąłem za nią drzwi.

Już w momencie położenia się do łóżka wiedziałem, że nie zasnę. Byłem podekscytowany prawie tak jak wtedy, kiedy w trzeciej klasie podstawówki miałem pojechać na kilkudniową, szkolną wycieczkę do Włoch. Tym razem czekała mnie samotna wyprawa i na samą myśl drżałem z emocji. Być może była to przesadna reakcja, ale wydawała mi się adekwatna, biorąc pod uwagę to, o jak wielką stawkę toczyła się gra. Jeśli uda mi się uciec i przeżyć, prawdopodobnie będę bardziej samowystarczalny. Jeśli nie, najpewniej faktycznie skończę jak krewny Aloisa, świętej pamięci wujek Alojzy. 

Pójść nie tak może wszystko i jeszcze więcej. Mimo to właśnie przez podekscytowanie nie zmrużyłem tej nocy oka. 

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz