Rozdział 48

94 17 0
                                    


Na zewnątrz leżała cienka warstwa śniegu, mimo to słońce raziło w oczy. Nim usiadłem przy biurku, musiałem do połowy zasłonić roletę w oknie. Dolna część była jednak na widoku, więc co chwila zerkałem na parapet, gdzie przysiadły dwa ptaki. Pozostały tam przez dłuższą chwilę, szukając wśród śniegu ziaren, które tam wczoraj zostawiłem.
Podczas gdy moje oczy skierowane były w stronę szklanej tafli, dłoń tkwiła nieruchomo nad dziennikiem. Wkleiłem tam już wszystkie zdjęcia, w tym te ze szpitala oraz fotografię, którą Sebastian na szczęście zabrał ze szczytu góry. Zapisałem do tego jeszcze kilka przygód i opisałem wszystko od momentu mojego zemdlenia. Ciężko mi było zająć się tym w szpitalu, ponieważ Michaelis stale przy mnie siedział, jednak w domu miałem dużo czasu. Dziś napisałem ostatnią notatkę, wieńczącą całą naszą wyprawę i znajomość. Do tego zdjęcie moje, nasze wspólne z samolotu i... Koniec. Przez kilka minut nie mogłem wymyślić, co więcej mógłbym dodać, więc wreszcie odwróciłem wzrok od okna i zamknąłem dziennik. Przez chwilę wpatrywałem się w jego okładkę, po czym mój wzrok padł na leżące obok broszury różnych uniwersytetów. Znalazła się tam również ulotka Oksfordu, lecz na samym dole, bardziej w formie ciekawostki niż opcji. Na samym szczycie leżał napisany przeze mnie list do dyrektora szkoły. Prosiłem w nim o możliwość zdania materiału z czasu mojej nieobecności, bez potrzeby powtarzania klasy. Wątpiłem że się zgodzi, jednak chciałem spróbować. To było takie dziwne, móc załatwiać podobne sprawy samemu, podpisać się jedynie swoim imieniem i nazwiskiem, bez dodatkowej ingerencji rodziców. W wielu aspektach życia odczułem moją pełnoletność.
Spojrzałem na ekran telefonu, wynalazku, z którym musiałem się na nowo oswoić. Godzina wskazywała, że to już czas. Wstałem więc, wziąłem dziennik i po cichu udałem się do pokoju mojego kamerdynera. Na miejscu stanąłem pod drzwiami, schowałem przedmiot za plecami, a następnie zapukałem. Dostając przyzwolenie, wszedłem do środka, do pomieszczenia, które po raz pierwszy od ośmiu lat było praktycznie puste. Sebastian nigdy nie miał tu wielu swoich rzeczy, lecz nawet zniknięcie tych kilku drobiazgów zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Cały dobytek ostatnich lat mężczyzna zmieścił w dwóch walizkach, które stały obecnie nieopodal drzwi.

- Mogę się przyłączyć? - zapytałem, nie wiedząc, czy nie kontempluje nad czymś ważnym, siedząc na łóżku i wpatrując się w okno.

- Jasne. - odparł, klepiąc miejsce obok. 

- Jak się czujesz? - posłusznie tam usiadłem, wciąż skrywając mój podarunek.

- W porządku, chociaż trochę mi dziwnie. Nie dochodzi do mnie, że już tu nie wrócę.

- Do mnie trochę też. - przyznałem, rozglądając się po wnętrzu. - Pusto tu.

- Troszkę. - uśmiechnął się lekko, opierając dłonie na udach. - Jak podanie do dyrektora?

- Dzisiaj skończyłem. I... Nie tylko to. - wyjąłem zza pleców dziennik i wręczyłem go mężczyźnie. - To dla ciebie, tak na pamiątkę. Jeśli mogę prosić, nie otwieraj teraz, dopiero kiedy pojedziesz.

Brunet, który już szykował się do uchylenia okładki, zastygł w bezruchu, posłusznie pozostawiając moje ''dzieło'' zamknięte.

- Również coś dla ciebie mam.

Odłożył dziennik na szafkę, z ostrożnością będącą symbolem przywiązania, które zdążył już nawiązać z ostatnim prezentem, jaki mu wręczyłem. Następnie podszedł do szafy, w której zostało jedynie wielkie pudło, jakie ledwie dźwignął. Gdy postawił je na łóżku i otworzył, zobaczyłem stos zeszytów. Były naprawdę różne, kolorowe i szarobure, z grafikami lub bez. Część została poddana działaniu słońca lub wilgoci. Na samej górze leżały dzienniki, które zapisywał podczas naszego wyjazdu, napęczniałe od treści.

- Obiecałem, że kiedyś ci je dam.

- To wszystko to, co pisałeś od początku naszej relacji?

- Dokładnie tak. Ale... - złapał mnie za dłoń, kiedy wyjąłem jeden z zeszytów. - Również chciałbym, abyś zapoznał się z nimi dopiero wtedy, kiedy już stąd zniknę.

- W porządku. - odłożyłem przedmiot z powrotem. Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się, zadowolony z mojego zrozumienia.

W tej samej chwili zadzwonił jego telefon. Jak się okazało taksówkarz czekał już przed posiadłością. Sebastian zgarnął mój podarunek do plecaka i wziął walizki, z którymi jak twierdził sam sobie poradzi, po czym zeszliśmy na dół. Okazało się, że samochód faktycznie czekał, taksówkarz wyglądał na miłego. Pomógł brunetowi spakować bagaż i zgodził się, kiedy Sebastian poprosił o jeszcze kilka minut. Zostało jedynie pożegnanie. Rodzice wyjechali dwa dni temu i to wtedy wymienili z nim ostatnie uprzejmości, znacznie cieplej niż sądziłem, biorąc pod uwagę moją, a raczej naszą ucieczkę.

- Więc... To by było na tyle. - odezwał się, lekko uśmiechając.

- Na to wygląda. - przyznałem, wzdychając cicho. Nie wiedziałem, jak mam go pożegnać, co powiedzieć. Chyba nie ma dobrego pożegnania dla kogoś, kto przez ostatnie osiem lat dzień w dzień mi towarzyszył.

- Mam coś dla ciebie.

- Coś jeszcze?

- Mhm. Miałem ci oddać. - wyjął z plecaka zbiór dzieł Szekspira.

Zapomniałem już, jak ta książka wyglądała. Okładka rozmyła się w mojej pamięci. Przejechałem po niej palcami, badając fakturę pięknego rysunku. Była nieco zniszczona, ale to nic dziwnego. Miała ponad osiem lat, a mężczyzna mógł faktycznie z niej korzystać. Może wziął sobie moją radę do serca i chciał nie tylko nauczyć się nowego słownictwa, ale i zaznajomić z fragmentem mojego świata. 

- Dziękuję. - szepnąłem, czując, jak ulotne staje się jego towarzystwo, mimo że wciąż stał naprzeciwko. 

Mogłem go zobaczyć, usłyszeć jego oddech, poczuć zapach. Mogłem chwycić go za rękę i zatrzymać, tak aby był przy mnie już zawsze. Kto wie, może by nawet posłuchał?
Czułem jednak, że nie mogę tego zrobić. Jako jego podopieczny, kompan, ale przede wszystkim przyjaciel. Kochałem go, więc musiałem go puścić, skoro tego właśnie chciał. Ja również musiałem pójść swoją ścieżką. Nie chciałem, aby nasza znajomość, dotychczas będąca dla nas podporą, nagle zaczęła nas spowalniać. Obaj dorośliśmy do podejmowania swoich decyzji.

- To ja dziękuję, Ciel. Cieszę się, że mogłem spędzić z tobą aż osiem lat.

Uśmiechnąłem się słabo, wyciągając do niego dłoń. Mężczyzna spojrzał na nią, po czym wyciągnął swoją i powoli, spokojnie, wymieniliśmy się uściskiem. Wydawało mi się wtedy, że nie zdołam już cofnąć ręki, lecz zrobiłem to, kiedy nadszedł odpowiedni moment. Potem patrzyłem, jak wsiada do taksówki, a samochód niedługo później znika za zakrętem. Mimo chłodu przez dłuższy moment tkwiłem na dworze, wypatrując auta i myśląc, że może wróci, może czegoś zapomniał. A może nagle zmienił zdanie? Upłynęło w ten sposób dziesięć minut, trzydzieści, potem godzina. Ulica wciąż była pusta.
Westchnąłem i wróciłem do domu, pustego, zimnego miejsca, w którym pierwszy raz od dawna byłem zupełnie sam. Przez chwilę przechadzałem się korytarzami, odwiedziłem kuchnię, salon. Zwiedzałem własny dom, jakbym był tu po raz pierwszy. Wreszcie zawędrowałem pod pokój mojego kamerdynera i uniosłem dłoń, aby zapukać, lecz wtedy też doszło do mnie, że przecież już go nie ma. Pchnąłem więc drzwi i po raz kolejny obejrzałem opustoszałe pomieszczenie, w którego centrum znajdowało się łóżko na którym usiadłem, zaraz obok kartonu wypełnionego zeszytami. Zerkałem na nie co jakiś czas, lecz żadnego nie wyjąłem. Było na to za wcześnie. Otworzyłem jednak książkę, którą mi oddał, i z zaskoczeniem odkryłem, że w środku cała jest popisana. Wyglądało na to, że faktycznie jej używał.
Zacząłem czytać, odkrywając na nowo świat w jego głowie. Jego myśli zostały schludnie zapisane na marginesach lub górze stron. Uważnie śledziłem przy tym zaznaczone zdania. Były to fragmenty zupełnie inne niż te, na które zwrócił uwagę nauczyciel przerabiający z nami prace tego autora.
Przeglądałem książkę do momentu, w którym nie skończyłem, czyli aż do wieczora. Potem poszedłem zrobić sobie gorące mleko z miodem, z którym przez przeraźliwie pusty dom wróciłem do swojego bardzo cichego pokoju. Sądziłem, że zdołam zasnąć, jednak na próżno, nawet po opróżnieniu szklanki. Wróciłem więc do niedawnego lokum kamerdynera, skąd seriami przytargałem zawartość pudła do siebie. Wśród zeszytów znalazłem tylko jedną adnotację: ''czytaj po kolei''. Z początku nie wiedziałem jak, potem dostrzegłem w rogach okładek cyfry. Co za tym idzie posegregowałem je, a dopiero później chwyciłem za pierwszą ''część''. Następnie otworzyłem, jak się miało okazać zbiór wszystkich tajemnic, jakie mój kamerdyner przede mną miał.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz