Rozdział 8

214 30 10
                                    


Stało się to pewnej soboty. Jak to miałem w zwyczaju, testowałem granice nowego kamerdynera. Mieszkał w moim domu już od kilku miesięcy, ale dalej był świeżym, wymagającym sprawdzenia elementem. Na razie działał bez zarzutu. Nie wydawało mi się, aby moje nieposłuszeństwo i problematyczne zachowanie robiło na nim wrażenie. Aby się w tym upewnić, postanowiłem zajrzeć do jego pokoju. Zapukałem i nie czekając na odpowiedź, wślizgnąłem się do środka. Jak się okazało, chłopak siedział przy biurku i coś pisał. Słysząc skrzyp drzwi, spojrzał na mnie znad kartki.

- Coś się stało? - zapytał tym samym tonem co zazwyczaj.

Wyglądało na to, że moje psoty faktycznie go nie ruszyły. Odczułem w związku z tym pewną ulgę. Z jednej strony brunet dalej mi wadził, z drugiej jednak czułem się źle z myślą, że mógłbym popsuć mu humor. Niepokoiły mnie sprzeczne emocje, które wywoływała we mnie jego osoba.

- Co piszesz? - zamiast przeprosić czy obiecać, że będę grzecznym podopiecznym, zbliżyłem się do biurka.

- Bardzo możliwe, że kiedyś się dowiesz. - uśmiechnął się lekko, odwracając kartkę, kiedy próbowałem zerknąć na jej treść. Obrzuciłem go w odwecie urażonym spojrzeniem.

- Chciałbym wiedzieć.


- Kiedyś, Ciel. Kiedyś. - wyciągnął dłoń i poczochrał mi włosy. Lekko się przy tym uśmiechnął, jak zawsze pełen serdeczności. - A teraz, potrzebujesz czegoś? Odrobiłeś już lekcje?


- Już dawno, przecież jest sobota. - burknąłem, bujając się lekko na piętach. Obserwowałem go przy tym, jednak nie wywnioskowałem nic konkretnego. Miałem dziesięć lat i mimo, że grałem mądrego, po czasie doszedłem do wniosku, że słabo wtedy analizowałem ludzi. Wydaje mi się jednak, że Sebastian był jedną z tych osób, które potrafiły ukryć wszystko, czego nie chciały nikomu pokazać. Przynajmniej z czasem się tego nauczył. Nie rozgryzłem go do końca nawet wtedy, kiedy byłem starszy. - Tak o przyszedłem... Zobaczyć co u ciebie.

- Sprawdzić, czy udało ci się mnie zdenerwować?


- Skądże. - żachnąłem się, lekko speszony tym, że tak łatwo mnie przejrzał. Zirytował mnie przy tym pobłażliwy uśmiech, którym obdarzył mnie, kiedy zaprzeczyłem.


- Jesteś naprawdę przewidywalny, wiesz? Musisz się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chcesz oszukiwać ludzi co do swoich planów. - poczułem, jak na te słowa coś się we mnie zagotowało. Już chciałem mu wygarnąć, zwyzywać i może tupnąć nogą, jak na dziesięciolatka przystało, jednak w tym momencie brunet niespodziewanie wstał, ponownie się odzywając. - Zbieraj się, idziemy.


- Gdzie? - zapytałem niepewnie, tracąc chwilowy zapał do sporów.


- Zobaczysz.

Jak się okazało, tamten dzień był pierwszym dniem, w którym zacząłem poznawać świat typowy dla większości ludzi. Początkiem była moja wizyta w McDonaldzie. Jedzenie okazało się mdłe, ale było w tym niezbyt przyjemnym smaku coś ekscytującego. Pchało ku niemu to samo uczucie, które kazało dalej oglądać horror, mimo że włos jeżył się na głowie.
Po tamtej pamiętnej sobocie jeździłem z Sebastianem do popularnego fast fooda jeszcze niezliczoną ilość razy, ale jedzenie już nigdy nie smakowało jak wtedy, kiedy jadłem je po raz pierwszy. Było nieco lepsze, przyzwyczaiłem się do jego charakterystycznego smaku, tak innego od starannie przyrządzonych obiadów, które jadłem na co dzień, ale dalej nie było tym samym, co wtedy. Za pierwszym razem... Za pierwszym razem czułem się jak pies, który po warowaniu przy budzie o suchym pysku w końcu mógł wychłeptać chłodną wodę podsuniętą przez dobrego sąsiada. Tamto wyjście wzmogło moje pragnienie. Dostałem miskę wody, potem chciałem jedzenia. Potem wygodniejszej budy, następnie dłuższego łańcucha. Nie udało mi się z niego zerwać, ale drobne udogodnienia uczyniły mój żywot bardziej atrakcyjnym.

- Czemu nigdy się nie denerwujesz? - zapytałem niespodziewanie, trudząc się z otworzeniem sosu. Sebastian bez słowa pomógł mi z problematycznym pudełkiem. Zostawiłem ten fakt bez komentarza, mimo że średnio mi się to podobało. - Miałeś młodsze rodzeństwo?

- Nie miałem. - pokręcił głową, wracając do swoich frytek.

- A masz jakiekolwiek rodzeństwo?

- Możliwe, że mam.

- Nie wiesz, czy masz....?

- Może mam, może nie mam. Może wiem, może nie wiem. - w ramach kary za taką odpowiedź szturchnąłem go w bok. Chłopak się jedynie roześmiał. - Nie denerwuj się, Ciel. Osiwiejesz w młodym wieku, jak będziesz tak wszystko brał do siebie.

- Odpowiedz na pytanie. - zażądałem cierpko.

- Nie mam takiego obowiązku, mój panie. - odpowiedział nonszalancko. Co za...

- Nie jestem twoim panem. To nie dziewiętnasty wiek, abyś nazywał mnie w ten sposób.

- Skoro nie chcesz być moim panem, to czy wolisz być moim przyjacielem? - zapytał, opierając się o kierownicę. Dalej wyglądał beztrosko, jednak czułem, z jakim napięciem czeka na moją odpowiedź.

Nie sądziłem, że przyprze mnie do muru, zmuszając do wyboru między dwoma tak skrajnymi określeniami. Byłem rozdarty. Nie chciałem być jego panem, bo to by oznaczało, że jestem za niego odpowiedzialny. Nie chciałem brać na siebie zobowiązań wiążących się z posiadaniem drugiego człowieka. To nie to samo, co adopcja psa, ale skoro wykonuje moja ''rozkazy'' i wykazuje się absolutnym posłuszeństwem, jego życie jest niejako w moich rękach.

Nie miałem też ochoty na przyjaźnianie się z nim. Do niedawna (a nawet dziś, jakieś trzy razy) chciałem, aby zniknął z mojego życia. Przyjaciel jest natomiast kimś, z kim dzielimy smutki i radości. Zazwyczaj pragniemy, aby był przy nas jak najdłużej. Alois był moim przyjacielem już od dawna i nie wydawało mi się, abym chciał ten sam typ relacji wdrażać między mnie, a mojego kamerdynera. Im dłużej o tym myślałem, tym mniej wiedziałem o tym, co czuję i sądzę.

- Chyba chciałbym, abyśmy byli przyjaciółmi. - rzekłem w końcu, ostrożnie ważąc słowa. - Ale nie takimi z prawdziwego zdarzenia! Chcę, abyśmy byli nimi tylko dlatego, że to lepsze, niż jakbyśmy byli panem i sługą. Rozumiesz to, Sebastianie? Rozumiesz, że to tylko atrakcyjniejsza z tych dwóch opcji?

- Rozumiem, Ciel. - powiedział z uśmiechem, jakby spokojniejszy. Wyciągnął dłoń i znów zburzył moją fryzurę. - Możemy być przyjaciółmi ''nie z prawdziwego zdarzenia'', jeśli na tym ci zależy. Cieszę się, że chcesz nim być.

- Tylko z powodu braku innych opcji.

- Tylko z powodu braku innych opcji. - powtórzył, kiwając głową. - Cóż... Dawno nie miałem przyjaciela.

Oparł się o kierownicę i utkwił wzrok w widoku za szybą. Nie było tam nic ciekawego, jedynie brudny chodnik i kilka sklepów. Wydawał się jednak dostrzec tam znacznie więcej. Możliwe, że patrzył bardziej w głąb siebie niż w przestrzeń i dzięki temu dostrzegł tak dużo.

Ja w tym czasie wpatrywałem się w niego zafascynowany, bo rzadko zdarzało się mojemu młodemu kamerdynerowi popadać w zadumę. Byłem już jednak tego świadkiem, czasem potrafił ''zaciąć się'' w momencie chwilowej bezczynności i zawsze ciekawiło mnie, co wtedy przeżywa. Tym razem ocknął się, zanim zdążyłem zapytać, dlaczego od dawna nie miał przyjaciół. Wyglądał na kogoś, kto miał ich dużo. Byłem pewien, że ktoś tak zaradny i bystry (bo niewątpliwie był bystry, nawet jeśli niewykształcony) musi mieć co najmniej jedną osobę, którą mógłby nazwać w ten piękny sposób.

Nawet ja, człowiek żyjący z dala od znanego większości świata, miałem jednego przyjaciela. Tyle że nawet z Aloisem często nawiedzało mnie poczucie samotności, więc mój kamerdyner w ogóle musiał czuć się całkiem sam.

- Cholera, zapomniałem. - oparł czoło o kierownicę. 

- O czym tym razem? - zapytałem, zbytnio się nie przejmując. 

Sebastianowi nieraz zdarzało się o czymś zapomnieć lub zrobić coś źle. O dziwo zawsze udawało mu się przy tym z tego wybrnąć, tak było i tym razem. Zanim mi odpowiedział, zamknął oczy i zamilknął. Najpewniej układał w głowie plan poradzenia sobie z kłopotem. Po kilkunastu sekundach wiedział już, co zrobić.

- O kupieniu kilku rzeczy. - otworzył oczy i przekręcił tkwiące w stacyjce kluczyki. - Pojedziemy skrótami i wyrobimy się ze wszystkim do jutra, zanim wrócą twoi rodzice. Jedz szybko, kupię ci jeszcze coś słodkiego na drogę.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz