14 grudnia 2012
I po raz kolejny, sto lat!
Dziś na twoim torcie znalazło się dwanaście świeczek. Dasz wiarę? Dwanaście! Szaleństwo.
To taki wiek, że pewnie zaraz staniesz się jeszcze bardziej rozkapryszony, ale cóż, ten czas również ma swój urok.
Z okazji urodzin życzę ci dużo uśmiechu. Zdecydowanie za mało się uśmiechasz i ogólnie cieszysz, choć od naszego pierwszego spotkania poczyniłeś spore postępy. Podejrzewam, że w twoim życiu gości mało radości ,ponieważ jesteś zmęczony. Poziom w szkole od początku był wysoki, lecz im wyższa klasa, tym więcej materiału. Zaczynam przy tym dostrzegać w tobie coraz dotkliwsze zobojętnienie. Znacznie mniej przejmujesz się sprawami, które wcześniej były istotnym problemem, choć nigdy tego przede mną nie przyznałeś. Przede wszystkim zdajesz się zwracać coraz mniejszą uwagę na rodziców. Sprawiasz wrażenie mniej zgorszonego, kiedy przekładają wasze umówione wcześniej spotkania i plany. Z jednej strony to dobrze, chronisz się przed bólem i ogromnym rozczarowaniem. Z drugiej strony to chyba najgorsze, co możesz dla siebie zrobić, wiesz? Bo żal tego typu nie jest żalem, który możesz tak po prostu od siebie odsunąć. On będzie gdzieś tam w tobie i będzie rósł, dojrzewał wraz z wiekiem.
Może to dobra chwila, abym opowiedział ci co nieco o mojej rodzinie? Niektórzy jej członkowie przewijali się we wcześniejszych listach, ale nigdy ich dobrze nie przedstawiłem.
Dzieciństwo spędziłem z mamą, ojcem i starszym bratem. Mimo wspomnianej już biedy było całkiem w porządku. Przypominaliśmy raczej zwyczajną rodzinę, w której trochę się kłóciło, ale wiadomo było, że jej członkowie się kochają. Ojca często nie było w domu, ponieważ był typowym pracownikiem fabryki, który wychodzi skoro świt i wraca dopiero na kolację. Mama za to całymi dniami siedziała w domu, więc miała dużo czasu aby gotować. Nie były to żadne ekskluzywne potrawy, ale często skomplikowane i czasochłonne.
Z bratem kontakt na początku miałem średni. Z najmłodszych lat zachowałem głównie jego dogryzanie i zabieranie mi rzeczy, w szczególności zabawek. Do teraz pamiętam, jak miałem cztery lata, a on wyrzucił z okna mojego ulubionego misia - zasuwałem po niego sześć pięter w dół, w ogromnym strachu i pośpiechu, aby go nikt nie ukradł. Na kilku ostatnich schodkach wywróciłem się, złamałem rękę i dostałem lekkiego wstrząśnienia mózgu, ale przytulankę odzyskałem. Dogadywać zaczęliśmy się pewnego zwykłego, całkiem losowego dnia. Przyszedł do mnie i powiedział, że chce zagrać w monopoly. Miałem wtedy niespełna osiem lat. Potem tak po prostu zaczął się o mnie troszczyć i opiekować mną, jakbym był co najmniej jego dzieckiem, a ja nigdy nie umiałem pojąć miłości, jaką mnie obdarzył. Denerwowałem go, łamałem zakazy i zepsułem mu trochę rzeczy, a jednak w stosunku do mnie nigdy nie przemawiała przez niego złość. W stronę rodziców i owszem, ale do mnie? Nie było takiej opcji.
Dorabiał w weekendy na rozwożeniu pizzy, więc zawsze przynosił mi z lokalu coś dobrego do jedzenia. Mógł pracować tylko w soboty i niedziele, ponieważ w resztę dni się uczył. Poszedł na studia mimo problemów z nauką, był bardzo ambitny. Nigdy nie krytykował otaczającej nas biedy, ale chciał sięgać wyżej, czuł, że jest stworzony do czegoś więcej. Mnie też zawsze mówił, abym mierzył wysoko i żył kiedyś na poziomie lepszym niż nasi rodzice.
Było w porządku, niestety do czasu. Pewnej nocy, kiedy miałem dziesięć lat, rodzice zginęli w wypadku. Pojechali autobusem do kina z okazji rocznicy, niestety ten konkretny pojazd miał okropny wypadek, w którym przeżył jedynie kierowca. Nagle cały nasz spokojny świat legł w gruzach. Trzeba było załatwić wszystkie formalności, zająć się pogrzebem, stypą, poinformować krewnych i przyjaciół - a co ważniejsze, zająć się mną.
Z początku byłem pewien, że wyląduję w domu dziecka, ponieważ z bliższej rodziny został mi tylko brat. To nie tak, że w niego nie wierzyłem lub sądziłem, że mnie tak po prostu "zostawi". Był bardzo młody, studiował i miał pracę, którą dotychczas opłacał jedynie drobne przyjemności i dokładał mały kawałek do domowego budżetu. Nawet tak młoda osoba jak ja zdawała sobie sprawę z tego, jak niekorzystnie byłoby, aby wziął mnie pod swoje skrzydła. Nie wiedziałem, czy utrzyma siebie, a co dopiero mnie oraz czy starczy mu cierpliwości i czasu na opiekę nade mną. Podobne myśli kłębiły się w mojej głowie od czasu tragedii, przeplatane okropną tęsknotą za rodzicami. Już nie nie czułem się bezpiecznie, nie czułem, że dom był moim domem. Myślałem, że pewnie zaraz go opuszczę, i już nigdy nie wrócę do tego miejsca ani do brata. Louie jednak przyszedł do mnie pewnego dnia, usiadł na brzegu łóżka i powiedział, że razem sobie poradzimy. Przyrzekł, że nie porzuci mnie, że nie mógłby tego zrobić i że zażarcie będzie walczył o mnie w sądzie. Nawet nie wiesz, jak lekko się wtedy poczułem - być może dlatego, że mimo bycia szybko i trzeźwo myślącym dzieckiem nie wiedziałem jeszcze, jaki ciężar faktycznie będzie się wiązał z naszym wspólnym życiem.
To śmieszne, że miałem wtedy tyle lat co ty, kiedy się poznaliśmy. Od razu zauważyłem, jak inny jesteś dziesięcioletni ty od dziesięcioletniego mnie. Twoje problemy były diametralnie inne, choć też w pewien sposób pokrewne. Ty nie tyle martwiłeś się o bycie zostawionym samemu, o ile faktycznie zostałeś porzucony. Byłeś sam ze swoimi myślami i wyobrażeniami o świecie i nie miałeś nikogo takiego jak Louie, kto przyszedłby i powiedział, że będzie o ciebie walczył bez względu na wszystko. Od początku jednak miałem nadzieję, że ja nawet minimalnie byłem dla ciebie taką osobą.
Ostatnio często o tym myślę, wiesz? O moim bracie, o mnie i o tobie, i o tym, co w moim życiu łączy ze sobą te relacje. Może pojawiłeś się, abym mógł tak jak mój brat wziąć za kogoś odpowiedzialność? Może miałem się dzięki temu nauczyć podobnej bezinteresownej troski, jaka wydawała się umrzeć we mnie, a może i nigdy się nie narodzić przez późniejsze wydarzenia? Naprawdę nie wiem. Myślę, ale nie znam odpowiedzi, dlaczego twoi rodzice zatrudnili akurat mnie. Dlaczego trafiłem na ich ogłoszenie i dlaczego pojawiłeś się na mojej drodze, a ja na twojej. Może obaj mamy się czegoś nauczyć?
CZYTASZ
BUNT || SEBACIEL
FanficCiel jest synem bogatego małżeństwa. Od małego wychowywał się w luksusie i świadomości losu jaki go czeka - gdy dorośnie, ma być kolejną głową Funtomu. Nie protestuje, uczy się pilnie i ponad normę. Gdy kończy dziesięć lat, w jego życiu pojawia się...