Epilog

127 20 5
                                    


Dwudziesty października dwa tysiące dwudziestego szóstego roku.
Dwudziesty października.
Spojrzałem raz jeszcze na książkę w moich rękach, na kalendarz, a potem znów na książkę. Później skierowałem wzrok w stronę przyjaciela, który siedział przede mną dumny jak paw, z synem na kolanach. Blondwłosy maluch obracał w dłoniach figurkę szachowego konia z żywicy epoksydowej, w środku którego umieszczono światełka. Był to obiekt zainteresowania wszystkich dzieciaków wstępujących do mojego gabinetu, lecz pięcioletni Michael szczególnie go sobie upodobał.

- Przecież premiera miała być dopiero w grudniu, na tydzień przed Wigilią.

- To chyba oczywiste, że nie dostaję egzemplarzy dopiero w dniu premiery, Ciel. Szczególnie jeśli to twarda oprawa z uszlachetnieniami jak tutaj. To trzeba drukować dużo wcześniej, szczególnie że nakład jest duży.

- Ale to tak długo przed premierą...

- Zawsze dostajesz egzemplarz kiedy tylko przyjdzie do mnie pierwsza partia, a i tak za każdym razem grasz zdziwionego i niegodnego tego zaszczytu.

- Nie trzeba było... - odparłem, choć ilekroć Alois chwalił się, że wydaje coś nowego, czekałem tylko na to, aż dostanę moją własną przedpremierową kopię z jakimś błyskotliwym komentarzem na wstępie.

Tym razem po uchyleniu pięknej, skórzanej okładki ukazał mi się napis: ''W podzięce za wszystkie słodycze, jakie Michael od ciebie dostał, przez które jego matka jest bliska zakazu przyprowadzania go do ciebie. Z ogromem miłości, Alois''.
Zamknąłem książkę i jak na zawołanie podsunąłem małemu miskę ze słodyczami stojącą na moim biurku. Wypełniłem ją dzisiaj najnowszymi wyrobami Fantomu, cukierkami cytrynowo-truskawkowymi i lizakami z białej czekolady, o aromacie gruszki.

- Wiesz, że trzeba. Nikt nie trzymał za mnie kciuków mocniej niż ty. - odparł Alois, podczas gdy najmłodszy z Trancych wypchał kieszeń bluzy łakociami.

Mój przyjaciel lata temu poszedł swoją drogą. Porzucił studia i zamiast nich w pełni skupił się na pisaniu. Stworzył już kilka popularnych dzieł, takich, które co prawda nie zapiszą się w kanonie literatury, lecz po premierze przez długie tygodnie zajmują półki z bestsellerami w każdej księgarni, jaką odwiedzę. Niedługo po wyprowadzce od rodziców poznał kobietę, do której poczuł ''to coś'' i w ten sposób w wieku dwudziestu jeden lat założył rodzinę. Ja w tym czasie studiowałem na średnio renomowanym uniwersytecie i uczyłem się fachu od ojca, a cztery lata temu w pełni przejąłem interes. Mówi się, że przez nawał obowiązków przyjaźnie rozpadają w dorosłym życiu, jednak nie u nas. Pielęgnowaliśmy relację, choć bardzo się zmieniliśmy od czasów szkolnych. Wciąż łączyły nas jednak swobodne rozmowy, podobne poczucie umoru, a teraz też Michael, dla którego, od kiedy tylko się urodził, Alois starał się być jak najlepszym tatą, a ja wujkiem.
Wydaje mi się, że byłem szczęśliwy. Takie miałem wrażenie, a jednak czegoś dotkliwie mi brakowało.

- Zostaniecie na chwilę?

- Nie, niestety młody ma wizytę u ortodonty. - podniósł się z miejsca i ciaśniej owinął szalik wokół szyi chłopca. - Przyszedłem jedynie wręczyć ci książkę. Będziemy już zmykać.

- Odprowadzić was do wyjścia?

- Nie, na spokojnie trafimy. - trącił lekko syna. - Pożegnaj wujka i podziękuj za cukierki.

- Dziękuję. - powiedział i pomachał mi, a ja odmachałem mu, nim opuścili pomieszczenie. Następnie opadłem na siedzisko i ciężko westchnąłem, podkładając ręce pod głowę.

W tej pozycji obracałem się powoli w miękkim, skórzanym fotelu, zawieszając wzrok na ścianach mojego firmowego gabinetu, w którym kiedyś odwiedzałem ojca. Nie zmieniło się tu dużo, lecz dodałem nieco osobistych drobiazgów. Rozglądając się po znajomym otoczeniu zastanawiałem, co to za pustka, która mnie tak nagle nawiedziła. Poczułem się bardziej przybity niż zawsze i nie wiedziałem dlaczego. Byłem zdrowy, firma dobrze się rozwijała, moje relacje z rodzicami stały się poprawne i całkiem mnie to satysfakcjonowało, nawet jeśli zapewne już nigdy nie będę w stanie nazwać ich mamą i tatą. Moja samoocena była w porządku, a ja, mimo że dalej miałem w życiu problemy, tak jak zresztą każdy, nauczyłem się je rozwiązywać i już się tak nimi nie stresowałem. Mój przyjaciel odnosi sukcesy, pracownicy również nie składają zażaleń, a rybki, które sobie niedawno kupiłem, nakarmiłem przed wyjściem z domu. Więc co mnie martwi?
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co mnie tak zdołowało. Za niedługo będę miał tyle lat co mój kamerdyner, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Dobiję do dwudziestego szóstego roku życia, a co za tym idzie od rozstania minie osiem lat. Poczułem, że wraz z tym odkryciem pustka w moim wnętrzu się powiększa. Nagle nie miałem siły wstać z krzesła, wypełnić papierów ani podebrać słodyczy z miski, którą wcześniej podsunąłem Michaelowi.
Żyłem i było to dobre życie. Z każdym rokiem dochodziło do mnie, jak słuszną decyzję podjął wtedy Sebastian. Po jego odejściu było mi bardzo trudno, ale ta trudność niezwykle mnie ukształtowała i zmusiła do ulepienia mojej osoby na nowo. Gdyby był przy mnie, na pewno nie osiągnąłbym szczytu swoich możliwości i nie stanął tak szybko na nogi. Nie zacząłbym się leczyć, uznając, że przecież on jest moim najlepszym terapeutą. Dopiero po czasie zacząłem w pełni rozumieć jego wybór, widzieć jak obaj potrzebowaliśmy przestrzeni i nowego początku. Byliśmy niedojrzali na relację, która się wtedy między nami kształtowała, a ja zdecydowanie dla niego za młody. Mimo że zachowywałem się nieco doroślej od rówieśników i miałem charakter, który uwielbiał, wciąż byłem dzieckiem i on dobrze to wiedział. Myślę, że zapowiadało się między nami na coś więcej, lecz on uciął to w dobrym momencie. Za to też byłem po czasie wdzięczny i tym bardziej szanowałem jego odejście. Teraz, będąc w wieku, w którym on wtedy był, sądzę, że postąpiłbym tak samo. Co mogę jednak poradzić na ból, który chcąc nie chcąc czułem? Jak uporać się z pustką, która nieraz dotyka mnie gwałtownie jak dziś? Tak, poukładałem swoje życie i tak, cieszę się z tego, jak to zrobiłem, ale jak uzupełnić wgłębienie w mojej duszy, do którego idealnie pasował już wtedy, kiedy miałem dziesięć lat? Kochałem go na wiele sposobów i przez długi czas, i wydawało mi się, że był jedyną osobą na całym świecie potrafiącą mnie uzupełnić. Pokazał mi istnienie tego uszczerbku, którego wcześniej nie byłem świadom, a potem zniknął, już do końca życia pozostawiając mnie ze świadomością bolesnej niekompletności.

- Panie Phantomhive, przyszedł nowy pracownik. Kwadrans wcześniej niż powinien. Czy mam go wpuścić?

Zerknąłem na sekretarkę, która po grzecznym zapukaniu wychyliła głowę zza drzwi. Westchnąłem i obróciłem się przodem do biurka, wygładzając poły granatowej marynarki.

- Możesz go wpuścić.

Drzwi się zamknęły. Niedługo później natomiast znów uchyliły i tym razem pokazał się w nich ktoś starający się o bycie nowym członkiem zespołu. 

- Dzień dobry. - powiedział spokojnym, ciepłym głosem.

- Dzień dobry. - subtelnym gestem wskazałem na krzesło przed biurkiem. - Na jakie stanowisko pan aplikuje?

- Dyrektor działu reklamy i człowiek od nadzorowania social mediów.

- Dyrektor działu... Więc musi pan mieć niezłe kwalifikacje.

- Niech sam pan oceni. - wyjął z teczki dokumenty.

Wziąłem papiery i przez chwilę wpatrywałem się w dyplom ukończenia jednego z kierunków na Oksfordzie. Lekko potarłem kciukiem nazwę uczelni, jakbym chciał zobaczyć czy się nie zetrze, a może po to, aby namacalnie doświadczyć jej istnienia. Gruby, kredowy papier miał przyjemną fakturę. Sprawiał wrażenie porządnego.

- Niepodrobione?

- Nie, niepodrobione. - mężczyzna wstał i okrążył biurko, po czym łagodnie wyjął dokument z mojej dłoni. Następnie zwrócił fotel w swoją stronę, a ja biernie na to pozwoliłem, zerkając na kartkę ustawioną naprzeciwko okna. - Widzi pan? Tutaj, na papierze, widać pod światło logo uczelni. Można to podrobić, ale naprawdę ciężko to zrobić lub zdobyć podobną kartkę. Wierzy mi pan?

Przeniosłem wzrok na jego oczy, które mieniły się czerwienią, i usta uformowane w dobrze mi znany uśmiech. Twarz mało się nie zmieniła, stała się troszkę bardziej zmęczona, lecz przyległ do niej na stałe wyraz spokoju, a przy tym bezinteresownej życzliwości. Czasami ironii, strachu lub zniesmaczenia, lecz najczęściej szybko wracała do poprzedniego stanu. Była taka jak ją zapamiętałem, jedynie okolona nieco dłuższymi włosami.
Cały był dokładnie taki, jaki został w mojej głowie.
Jego zapach, ciepło bijące od jego ciała, aura, jaka zawsze uspokajała mnie w najgorszych momentach mojego życia. Wraz z nią wróciły dawne emocje, typowe młodzieńcze zrywy gwałtownych, ciężkich do wytłumaczenia uczuć, którymi charakteryzuje się ten wiek. Wróciło do mnie wszystko, całe wspomnienia i towarzyszący im smutek oraz tęsknota, ale też radość, przez którą chciałem śmiać się bez końca. Znów byłem jak osiemnastoletnia wersja mnie, w tym pozytywnym znaczeniu. Nagle ponownie stałem się kompletny.

- Wierzę ci, Sebastianie. - powiedziałem i wyciągnąłem dłonie, aby opleść nimi jego szyję, a on poddał mi się tak, jak ja wcześniej jemu.

Ukląkł naprzeciwko fotela i oparł czoło na moim ramieniu, obejmując mnie mocniej niż na pożegnanie. Być może już wtedy zbierał siły na to, aby teraz przytulić mnie tak mocno, jakby jutra miało nie być. 
Możliwe, że przytulenia na przywitanie takie właśnie są - mocne i wyrażające tęsknotę oraz przywiązanie, jakie żywimy do drugiego człowieka. Wydają się nierozerwalne. Mam nadzieję, że od dziś taka właśnie będzie ta relacja. Chcę, aby teraz to on był moją przyszłością. 


KONIEC

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz