Rozdział 7

229 27 5
                                    


Rozmowy toczone z Aloisem przez telefon były równie żywe, co te prowadzone w realu. Tyle że te na żywo lubiłem znacznie bardziej. Brakowało mi patrzenia na twarz rozmówcy i słuchania jego głosu o czystej, niezmąconej mechanicznym pomrukiem barwie. Całe szczęście widziałem się z blondynem na tyle często, że nasze telefoniczne dywagacje na temat codziennych spraw były zaledwie dopełnieniem tych w realu. Niestety ostatnio spotykaliśmy się tak rzadko, że coraz więcej kwestii poruszaliśmy w tej mniej lubianej przeze mnie formie. 

- Nie, niestety nie powiedziałem jeszcze rodzicom. - odrzekłem niechętnie, kiedy zapytał, jak wygląda sprawa listu polecającego.

Korespondencja już kilka dni temu została pieczołowicie schowana i czekała na odpowiedni moment, który póki co nie wydawał się bliski. Od jakiegoś czasu usilnie myślałem nad tym, jak w trakcie rozmowy zachowają się rodzice i jak zachowam się ja, ale nie byłem gotów na skonfrontowanie wyobrażeń z rzeczywistością.

- Musisz się zebrać w sobie, Ciel. To znacznie lepsze niż jakby mieli dostać telefon ze szkoły lub, o zgrozo, jakoś znaleźć te listy. - niezbyt mi się spodobało to, co powiedział, ale było to aż nadto prawdziwe.

- Wiem. - potarłem nasadę nosa. - Wiem, Alois. Cały czas gorączkowo nad tym myślę.

- Wszystko będzie dobrze, wiesz? Bez względu na to, kiedy im powiesz i jak zareagują. W razie czego zdecydowanie im odmówisz, ja też wtedy nie pójdę na studia. Możemy wspólnie skończyć jak mój wujek. - rzekł żartobliwie, lecz z ciepłą nutą.

Alois nazywał się identycznie jak jego wujek, świętej już pamięci Alojzy. W dzieciństwie blondyn pytał się, czy to po tym człowieku ma imię, czego jego rodzice stanowczo się wyparli. Same opowieści o niezbyt lubianym członku rodziny krążyły przy rodzinnym stole głównie szeptem, ewentualnie ku przestrodze. Mężczyzna nieszczęśliwie koniec swojego życia spędził na ulicy, gdzie pewnej wyjątkowo śnieżnej nocy zmarzł tak bardzo, że jego serce przestało bić. Może to okrutne, ale od tego zdarzenia minęło tak dużo czasu (wydarzyło się to, zanim Alois w ogóle się urodził), że zaczęliśmy używać tego wypadku jako osobliwego żartu. ''Co najwyżej skończymy jak wujek''. Było w tym coś pokrzepiającego i zarazem tragicznego.

- Jasne. Tylko na to czekam, wiesz? - zaśmiałem się cicho, skubiąc materiał koszuli. - Ty nie dostałeś żadnego listu polecającego?

- ''Niestety'' ja chyba nie będę w gronie wyróżnionych. Rodzice jednak dalej mają na mnie bardzo ambitne plany. Mam się dostać na dobry uniwersytet, ale całkowicie o własnych siłach. Wiesz, wciąż są pełni nadziei i mówią, że dam sobie radę, ale egzaminy za pasem, a ja dalej mam duże problemy z przedmiotami ścisłymi. Szczególnie matematyką. - miałem wrażenie, że się wzdryga, chociaż rzecz jasna nie mogłem tego zobaczyć. - Pamiętasz pierwszą klasę?

- Średnio. - przyznałem, przyjmując na parapecie wygodniejszą pozycję. Z okna pokoju miałem ładny widok na zachodzące słońce i sporo zieleni porastającej okolicę. - Stało się coś szczególnego?

- Powiedziałeś mi wtedy, że przejmiesz firmę, kiedy będziesz dorosły. Byłeś bardzo dumny z tego faktu. Ja wtedy powiedziałem ci, że wymyślę własny interes i obaj skończymy jak nasi rodzice, obrzydliwie bogaci i ''ważni''. Snuliśmy te plany z takim zapałem... Pamiętasz?

- Pamiętam. - przełknąłem ciężej ślinę, nie wiedząc czemu te wspomnienia są jak kolce róży, które przy każdym dotknięciu boleśnie ranią dłoń. Tak jak pierwsza klasa podstawówki, tak i róża była kwiatem z pozoru pięknym, który przy głębszym poznaniu okazywał się jednak czymś bardzo nieprzyjemnym.

- Marzyliśmy o dorosłości i dużym majątku. To było takie płytkie. W kółko mówiliśmy tylko o tym. Jednak chciałbym do tego wrócić, wiesz? Myślałem wtedy, że będę szczęśliwy. Sądziłem, że można być bogaczem, mając przy tym czas na zabawę i przyjemności. Nie dostrzegałem wtedy, jak zapracowani są rodzice i jak wiele poświęcają czasu, aby utrzymać przy sobie coś tak kruchego jak pieniądze. - wyczułem w jego głosie jakąś płaczliwą nutę, która niezbyt mi się podobała. Wydawało mi się, że obaj w ciemności swoich pokoi wylewaliśmy tyle łez, że należało jak najmniej płakać w swoim wzajemnym towarzystwie.

- Ja pamiętam, jak w pierwszej klasie robiliśmy na plastyce laurki. Zawsze wszystko musiałem za ciebie wycinać, bo miałeś jakieś dwie lewe ręce i koślawo posługiwałeś się nożyczkami...

Przywołałem w umyśle wspomniane zajęcia. Pewne zadania na nich były takie jak w większości angielskich szkół. Tworzyliśmy kartki na różne okoliczności, na przykład te z okazji świąt lub dnia mamy bądź taty. Nie wiem, czy kiedykolwiek dałem takie dzieło któremuś z rodziców. Doskonale pamiętam jednak surową ocenę, jakiej poddawane było nawet to czułe, będące wyrazem uczuć dzieło.

Między nami nastała chwila ciszy. Alois miał chyba podobne wspomnienia i przeze mnie zatopił się w czymś bardziej przygnębiającym niż nasza dawna naiwność związana. Przestraszyłem się myśli, że poruszenie praktycznie każdego innego wątku związanego ze szkołą będzie ciągnąć za sobą tak przykre wspomnienia. Wydawało mi się, jakby między scenami z naszego dzieciństwa zalągł się wąż, który kąsił, każde wspomnienie skażając jadem.
Z niezręczności tej chwili wybawił mnie Sebastian. Bez pukania uchylił drzwi mojego pokoju, za co ten jeden raz go nie zganiłem. Zamiast kazać mu wyjść, przeprosiłem na chwilę Aloisa i przyłożyłem głośnik do materiału koszuli, aby stłumić dźwięk.

- Masz ochotę jechać do McDonalda? - zapytał, opierając się o framugę drzwi.

- Mam. - kiwnąłem głową, nie czekając z odpowiedzią ani chwili. Pożegnałem się z Aloisem i przeprosiłem za tak nagły koniec rozmowy, zsuwając się następnie z parapetu.

- Nie powinieneś tam przesiadywać, od okna bije zimno.

- Nie choruję już tyle, co kiedyś. Nie martw się. - powiedziałem, wymijając go.

Kilka chwil później byliśmy już w drodze. Lubiłem jeździć do ''restauracji'' tego typu, od kiedy Sebastian mi je pokazał. U mnie w domu jedzenie tego typu było czymś zakazanym, więc jedynie dzięki mojemu kamerdynerowi już za dzieciaka mogłem go spróbować. Nawet nieco się w nim zakochać, co było jedną z pierwszych i jedną z niewielu miłości w moim życiu.
Wzięliśmy na wynos jakieś ciekawe zestawy i lody, po czym Sebastian zajął jedno z miejsc na zabitym zazwyczaj o tej porze parkingu. Zawsze podjeżdżaliśmy pod drive thru, jedzenie w samochodzie było kolejnym kategorycznym zakazem moich rodziców, który w ten sposób łamaliśmy. To naprawdę śmieszny bunt, szczególnie że wiedziałem o nim tylko ja i Sebastian, ale mało miałem innych okazji do sprzeciwienia się.

- Ronald nie ma wolnej soboty, czy coś? - zapytałem, jedząc frytki. Były to frytki prawdopodobnie najgorszej jakości, jaka istniała, ale przyzwyczaiłem się do ich specyficznego smaku.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Poza tym nawet w weekendy uczysz się do egzaminów, prawda?

- Chyba mogę odpuścić sobie ten jeden raz. - powiedziałem, chociaż nie wiedziałem przy tym którą nockę zarwę, aby to nadrobić, bo i tak na rzecz nauki nie spałem w znaczną ich część. 

Moje planowanie przerwała ręka Sebastiana na moim kolanie. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, o co chodzi, jednak po czasie zdałem sobie sprawę, że nieświadomie drobiłem nogą w nerwowym odruchu. Rzecz jasna przestałem.

- Wybacz.

- Wydaje mi się, że w sobotę możesz się porządnie wyspać. Przyda ci się to bardziej od spotkań z nimi. - rzekł z typową dla siebie troską.

- Pomyślę nad tym. - obiecałem, chociaż czułem, że bardziej od snu potrzebuję oderwania się od rzeczy, które mnie dzień w dzień dręczyły.

Mój organizm od dawna domagał się rzeczy tak prostej, jak odpoczynek. W ostatnim czasie dorobiłem się sporego niedoboru snu, ale psychicznie zdecydowanie bardziej pragnąłem wkroczenia w ten beztroski, tak inny od mojego świat. Od dziecka mogłem tam odetchnąć i z wiekiem się to nie zmieniło. Potrzebowałem znaleźć się wśród ludzi z całkowicie innym systemem wartości, którzy nie wywieraliby na mnie presji i nie mieli ciężkich do spełnienia oczekiwań. Nie wydawało mi się, abym kiedykolwiek przestał być spięty i gotowy do odgrywania wyznaczonej mi przez rodziców roli, jednak wśród przyjaciół Sebastiana mimo wszystko czułem się dużo swobodniej niż w moim codziennym środowisku.

- Pokażesz mi swoją prawą rękę? - zapytał niespodziewanie, a ja, nie wyczuwając podstępu, wyciągnąłem ją w jego stronę. Zapewne przez zmęczenie nie pomyślałem o tym, jak nierozsądne to było. Mężczyzna podwinął rękaw mojej koszuli i obejrzał rany, które wydrapałem na skórze. Była tak blada, że czerwone ślady mocno się odznaczały. - Tak też sądziłem.

Powiedział po chwili, oglądając mój nadgarstek. Nie był zaskoczony czy zszokowany, przyjął to jak prognozę pogody na kolejny tydzień, która w Londynie prawie zawsze okazywała się deszczowa.

- Ten wypad to był podstęp? - zapytałem, czując się nieco zdradzony. Odniosłem wrażenie, że wizyta w popularnej sieci fast foodów miała uśpić moją czujność.

- Powiedzmy. - odparł, nie starając się nawet ukryć swoich niecnych planów.

Miałem ochotę zabrać nadgarstek, który nie wydawał mi się niczym interesującym ani tym bardziej wartym oglądania, ale zdusiłem w sobie tę chęć. Byłem ciekawy reakcji Sebastiana. Patrzył na moje rany jak na małą tragedię i wiedział, że nic nie może z tym zrobić, bo był zbyt gorący okres na psychologa. Egzaminy i walczenie o jak najlepsze oceny na koniec szkoły zabierały mi bardzo dużo czasu. Poza tym, gdybym chciał uczęszczać do specjalisty, o problemie musiałbym powiadomić rodziców, którzy na śmierć przeraziliby się czymś tak błahym. Dodatkowo bardzo możliwe, że aby oduczyć się rozładowywania napięcia w ten sposób, musiałbym wyeliminować stresogenne czynniki w moim życiu, odsapnąć od ciągłego biegu, a to było obecnie niemożliwe. Wszystkie okoliczności były przeciwko zwalczeniu tego makabrycznego nawyku.

- Sebastian. -powiedziałem łagodnie, kiedy nieco zbyt długo przyglądał się moim ranom. - To nic wielkiego. Wygląda źle, ale nie doskwiera mi jakoś bardzo.

- To dalej niedobrze, Ciel. - powiedział, puszczając moją dłoń. Po chwili przytulił mnie do siebie, co robił rzadko od czasu, kiedy przestałem być dzieckiem. - Przepraszam.

Nie mam pojęcia, czy postanowił przeprosić mnie za swoją bezsilność w tej sytuacji, dotykające mnie zło tego świata, czy to, że musiałem w nim żyć. Nie pytałem go o powód przeprosin. Zamiast dyskutować, wtuliłem się i oparłem brodę o jego ramię, przez dłuższą chwilę tkwiąc w uścisku, który końcowo i tak nic nie zmieni.
Bardzo ceniłem Sebastiana za to, że rozumiał moją sytuację i nigdy nie robił nic, co mogłoby mi w związku z nią zaszkodzić. Mimo to czułem się jeszcze bardziej przygaszony, kiedy i on rozkładał ręce. Być może miałbym nieco więcej siły, gdyby zechciał u mego boku walczyć z całym światem, ale podświadomie zdawałem sobie sprawę z tego, że bylibyśmy jedynie dwójką samotnych żołnierzy, którzy z własnej woli udali się na z góry przegraną bitwę. 

***

Zegar odliczał kolejne minuty po północy. Oczy mi się lepiły, a głowa niemiłosiernie bolała i ciążyła, jednak niedane mi się było położyć. Miękkie, ciepłe łóżko niemożebnie kusiło. To, że byłem przebrany w piżamę, również skłaniało ku spoczynkowi, jednak dalej nie rozumiałem jednego tematu. Miałem wrażenie, że im dłużej nad tym siedzę, tym bardziej wszystko mi się miesza. Jutro tymczasem miałem test, dość ważny. Poza tym skoro już tyle nad tym siedzę, pisanie poprawy będzie bez sensu. Poświęciłem na to masę czasu i chciałem się już położyć... Czy to tak dużo?
Przez chwilę wpatrywałem się w litery i cyfry, które w jednej chwili zaczęły tańczyć mi przed oczami. Próbowałem mrugać, potrząsać głową i przecierać powieki, jednak na nic się to zdało. Mój mózg, zmęczony kilkugodzinną nauką, odmawiał posłuszeństwa.

Poczułem nagły przypływ irytacji, kiedy przez dłuższą chwilę mój wzrok nie chciał wrócić do normy. Ta złość była zalążkiem czegoś dużego, przeszła przez całe ciało i wypełniła je. Była niczym iskra, która spadła na łatwopalny materiał. W jednej chwili zezłościłem się na tyle, że wyżyłem się na książce, wyrywając z niej kartki. Poradziłem sobie z tym niezwykle szybko, podręcznik miał dobrej trzysta stron, a ja w mgnieniu oka byłem w połowie.
Widząc, jak robi się stopniowo coraz chudszy, zatrzymałem się, orientując, że ciężej oddycham i nie do końca świadomie zacząłem tę niszczycielską manię. Ta samowolka również mnie zezłościła. Do tego stopnia, że wziąłem zniszczony podręcznik i rzuciłem nim o drzwi. Skrzywdzony, niezdatny już do nauki kogokolwiek opadł na ziemię i tkwił tak, nie wyglądając na coś, co będzie chciało ze mną walczyć.

W jednej chwili wróciłem do rzeczywistości. Patrzyłem na zepsutą książkę i pogięte kartki leżące wokół, na których wcześniej zaciskałem palce, rwąc je. Nie wierzyłem, że serio zrobiłem to ja. Kiedy ostatnim razem zniszczyłem coś w złości? I to do tego stopnia? Oparłem łokcie na blacie biurka i wplotłem palce we włosy.
Książkę się odkupi, z tym nie będzie problemu, ale zmartwiło mnie moje zachowanie. Nie byłem już dzieckiem, znałem samego siebie znacznie lepiej niż kiedyś i wiedziałem, że jest coraz gorzej, skoro wracam do takiego niekontrolowanego zachowania. Być może dorosłe życie to tylko spirala cofająca człowieka do wszystkiego, co złe? Na razie tym okazał się dla mnie czas, o którym snułem kiedyś z Aloisem tak ambitne plany.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz