Rozdział 43

86 12 0
                                    


Sullivan i jej wujek niezmiennie byli sobą zajęci, więc wraz z Sebastianem wykorzystywałem wolny czas we dwóch na zwiedzanie Paryża i zacieśnianie naszej więzi. Nie mam pojęcia czy to dobry moment, skoro za niedługo prawdopodobnie się rozstaniemy, lecz nie umiałem inaczej. Zbyt przyjemnie spędzało się razem godziny, dnie, aż w końcu tygodnie. Siedzieliśmy w Paryżu, ciesząc się i bawiąc aż do listopada, i nic nie zapowiadało szybkiego wyjazdu. Pomijając brak paszportów, których wbrew słowom Wolframa nie udało się szybko załatwić, również ja byłem niezdecydowany, gdzie mamy się potem udać. Niby mogłem podać jakieś losowe miejsce, jednak obiecałem Sebastianowi, że będzie to przemyślana decyzja, i chciałem się tego trzymać. Jakoś nie miałem serca okłamywać akurat tego człowieka, szczególnie że mimo niezdecydowania, gdzieś tam z tyłu głowy miałem już jakąś niewyraźną wizję.
Tego dnia postanowiliśmy po raz kolejny skorzystać z uroków Francji i w ramach zbierania nowych doświadczeń udaliśmy się do sklepu, w którym można było zrobić własnego misia. Obejmowało to kilka etapów, w których wybierało się, jak będzie wyglądał pluszak, jakie będzie nosił ubranko i jakie przybierze imię. Finalnie oprócz produktu gotowego dostawało się również certyfikat, na którym znajdowały dane maskotki oraz jej właściciela, aby nie było wątpliwości, kto bawił się w stwórcę tej wizualnie mniej lub bardziej udanej zabawki.

- Zrobimy pluszaki na swoje wzajemnie podobieństwo? - zaproponowałem, kiedy znaleźliśmy się w sklepie wypełnionym rzeczami do tworzenia maskotek. - Kto gorzej odwzoruje tę drugą osobę stawia nam coś do picia.

- Umowa stoi. - odparł bez zastanowienia mój towarzysz, po czym nie tracąc czasu, rozeszliśmy się w stronę półek, aby dobrać wszystko, co potrzebne.

Chodziłem między regałami, zastanawiając się, jak mam go odwzorować. Mieli jedynie pluszaki przedstawiające zwierzęta, więc musiałem zdecydować, które z nich najbardziej do niego pasuje. Z początku sądziłem, że będzie to trudne, jednak rozwiązanie przyszło praktycznie samoistnie, kiedy ujrzałem powłokę czarnego kota. Co prawda jego żółte źrenice średnio pasowały do ogólnego konceptu, jednak fakt, że był czarny jak włosy mojego kamerdynera i przede wszystkim był kotem, zupełnie mi wystarczał. Michaelis miał pieprzoną obsesję na punkcie tych sierściuchów, zupełnie dla mnie niezrozumiałą.
Potem dobrałem dodatki, co zajęło mi trochę czasu, jednak nie musiałem się spieszyć. Nie goniła nas praca lub tak jak wcześniej mnie - szkoła. Mieliśmy cały dzień na robienie tego, na co mieliśmy ochotę, w tym również na tworzenie pluszaków, jeśli taką mieliśmy zachciankę.
Wreszcie udałem się ze wszystkim do stanowiska, gdzie wypychali miśki watą. Tam dostałem również ekran, na którym miałem wklepać dane do certyfikatu. Zapewne pójdzie on potem do kosza lub spocznie gdzieś na dnie pudełka z dokumentami, lecz i tak czułem presję, żeby nazwać zwierzaka jakoś ''lepiej'' niż Sebastian, mimo to nawiązując do jego imienia. Na szczęście pomysł przyszedł mi do głowy, nim pracownik zdążył zwierzaka całkowicie wypełnić pluszem. Kot zyskał dumne imię ''Bastuś'', zdrobnienie imienia mojego kamerdynera, które mignęło mi kiedyś w internecie. Na początku parsknąłem śmiechem, potem doszło do mnie, że to w sumie brzmi jak jakaś parodia popularnego jogurtu, ale w gruncie rzeczy ma swój urok.
Oprócz nazwy zabawka zyskała również dobrane wcześniej akcesoria. Wybrałem czarną, skórzaną kurtkę, okulary przeciwsłoneczne i kilka bransoletek w takim rozmiarze, aby nie zsuwały się zwierzakowi z łapek. Z jednej strony chciałem wybrać coś więcej, z drugiej jednak nic innego nie wpadło mi w oko.
Po uregulowaniu należności i odejściu od kasy zacząłem rozglądać się za Sebastianem, finalnie znajdując go... Przy wyjściu. W jednej z rąk dzierżył torbę, identyczną jak ta moja.

- Jakim cudem zawsze jesteś taki szybki? - zapytałem, stając naprzeciw niego.

- Lata praktyki. - odparł, odsuwając się od ściany, o którą się oparł. - I co, zrobiłeś pluszaka?

- Się wie.

- No to chodź, obejrzymy po drodze. -złapał mnie za nadgarstek i wyciągnął z powrotem na ulicę, która z uwagi na porę dnia nie była zbyt zatłoczona. Najwięcej ludzi zbierze się tutaj zapewne pod wieczór, po pracy i innych obowiązkach.

Wmieszaliśmy się w przechodniów, ustalając przy tym, że na zawsze wymienimy się zrobionymi przez nas pluszakami. Zapewne będzie to miła pamiątka, taka nasza zwierzęca podobizna stworzona przez tę drugą osobę.
Pamiątka po czasie, jaki razem spędziliśmy. Poniekąd po wszystkich tych latach. 

- To co, oglądamy na ''trzy''? - zapytał, kiedy wymieniliśmy się torbami.

- Na trzy. - potwierdziłem, po czym obaj odliczyliśmy do tej cyfry, a następnie wyjęliśmy nasze twory.

Jak się okazało, Sebastian postrzegał mnie jako psa, konkretniej białego pomeraniana w granatowej bluzie, z czarnym plecakiem i srebrnymi kolczykami w uszach.

- Może sobie takie zrobię? - zastanawiałem się na głos, oglądając uszy mojego nowego nabytku.

- Pasowałyby ci. - przyznał, oglądając dokładnie moje dzieło. - Czemu akurat kot?

- Naprawdę o to pytasz? Ty je, cholera, uwielbiasz. Lepsze pytanie jest takie, czemu według ciebie jestem psem, i czemu akurat pomeraninem.

- Są małe, głośne i inteligentne.

- Coś bym ci zrobił, gdybyś nie dodał tego ostatniego. - wyjąłem z torby certyfikat do mojej maskotki i lekko zmarszczyłem brwi. - ''Shieru''?

- Shieru to naprawdę śliczne znieważenie twojego imienia, nie sądzisz?

- Ty stawiasz nam coś do picia. - złożyłem papier w rulon i trzepnąłem go w tył głowy. - I módl się, żeby mi smakowało.

***

Wylądowaliśmy w kawiarni podającej gorącą czekoladę. Była taka, jak ją zapamiętałem - aksamitna i gęsta, a przy tym niezwykle słodka. Jej ślad pozostał na języku długo po tym, jak opuściliśmy lokal. Towarzyszył mi w spacerze przez miasto i w drodze na wieżę Eiffla, na której po zmroku wylądowaliśmy. Miasto o tej porze zrobiło na mnie niesamowite wrażenie, budząc w sercu tęsknotę Bóg wie za czym lub kim. Zamiast jednak skupiać się na tym niewdzięcznym uczuciu, starałem się zatracić w magii, którą niosła za sobą ta chwila. Z uwagi na ziąb było mało ludzi, a o barierkę opierałem się jedynie ja i Sebastianem. W milczeniu patrzyliśmy na rozpościerającą się przed nami panoramę Paryża oraz duży kawałek zielonego trawnika. Dopiero będąc tak wysoko można było dostrzec porządek tego miasta oraz jego niezwykłą regularność.  

- Kiedy patrzę Paryż i dochodzi do mnie jego wielkość, jestem pod wrażeniem organizacji. Mieszka tu tylu ludzi, którzy codziennie korzystają z galerii, komunikacji miejskiej, pomocy lekarza. Jeżdżą samochodami, odwiedzają różne muzea i kawiarnie, i w tym wszystkim jest harmonia. Każdego dnia miliony ludzi w takim mieście robi tysiące rzeczy, a jednak cały ten system funkcjonuje bez zarzutu dzień po dniu.

- Też mnie to zastanawia. - przyznałem, wzdychając cicho, przez co z moich ust uleciał obłoczek pary. Poświęciłem chwilę na obserwowanie, jak rozpływa się w chłodnym powietrzu. Lekko przy tym zadrżałem, przez co Sebastian złapał mnie za dłoń i schował nasze ręce do kieszeni swojego płaszcza, ogrzewając w ten sposób chociaż jedną część mojego ciała. - To szalone, nie? Szczególnie że nad każdą z tych rzeczy sprawują kontrolę setki ludzi, ale się w tym wszystkim nie gubią, nie popełniają zbyt wielu błędów. Najczęściej, kiedy chcemy zarządzać małą grupą, dość szybko dochodzi do nieporozumień i sprzeczności, a cały projekt się rozpada. Tutaj wszystko funkcjonuje, mimo że przedsięwzięcie jest ogromne.

- Poświęcenie pokoleń. Nie od razu Rzym zbudowano.

- Mhm. - mruknąłem, opierając głowę na jego ramieniu. - Sebastian?

- No?

- Żałujesz, że ze mną pojechałeś?

- Czemu o to pytasz?

- Tak mi przyszło do głowy. - odparłem, wzruszając ramionami.

Kiedyś powiedział, że nie żałuje, że wybrał się w tę podróż ze mną. Chyba podczas jednej z wypraw na plażę, a jeśli nie, to na pewno wtedy, kiedy byliśmy nad morzem. Chciałem wiedzieć, czy również teraz nie żałuje tak nagłej decyzji. Nie czułem się gotowy na twierdzącą odpowiedź, jednak coś w głębi duszy podpowiadało mi, że nie zmienił zdania.

- Nie, Ciel, nie żałuję. - odparł po chwili zastanowienia. - Nie wiem, czy zrobiłbym to ponownie, ale nie żałuję, że już to zrobiłem. Zapewne nie wybaczyłbym sobie, gdybym wtedy puścił cię samego. Gdybym natomiast zatrzymał cię w domu, konsekwencje również mogłyby być tak okropne, że tego także bym sobie nie wybaczył. Ale wiesz, pomijając to, co stałoby się z tobą, również u siebie widzę plusy tej wyprawy. Pojechanie z tobą uświadomiło mi kilka rzeczy i pozwoliło spojrzeć na moje życie szerzej. Upewniłem się w niektórych decyzjach i sprawdziłem w praktyce moje wyobrażenia na temat wielu rzeczy. Ty obecnie znacznie stabilniej stąpasz po ziemi i ja również uleczyłem się z kilku obaw. Nie żałuję decyzji, którą wtedy podjąłem.

Zastanawiałem się, czy decyzje, o których mówił, dotyczyły naszego rozstania. Czy to nad tym się zastanawiał? A może jedynie dostawałem małej obsesji na tym punkcie, który stawiał moją przyszłość pod znakiem zapytania? Bo definitywnie będzie ona różna w zależności od tego, co postanowi wierny kamerdyner, kroczący u mego boku przez osiem ostatnich lat.

- Kiedy oddasz mi zbiór dzieł Szekspira? - odezwałem się, uznając to pytanie za niemalże tak oczywiste, jak ''kiedy odejdziesz'', a jednak ujęte w aluzji, w których tak się lubował.

Kiedy pożyczyłem mu książkę, datowałem jej zwrot na ''nawet na za kilka lat''. Dałem mu w ten sposób do zrozumienia, że nie wsypię go przed rodzicami, utrzymując w sekrecie brak wykształcenia. Nie sądziłem wtedy, że podjąłem tak dobrą decyzję i że lektura, którą mu wtedy podarowałem, aby poduczył się bardziej skomplikowanego słownictwa, będzie się obecnie wiązać z datą naszej rozłąki.
Poniekąd nas połączyła, a teraz miała rozłączyć. Była niczym symboliczny początek i koniec czegoś, co zapewne aż do końca moich dni będę nazywał radością i wybawieniem od codzienności.

- Niedługo. - odparł beztrosko, a ja skinąłem głową, odnotowując w jego głosie brak niepewności. Najwyraźniej faktycznie już dawno podjął decyzję o naszym rozstaniu i zamierzał się jej kategorycznie trzymać.

- Rozumiem. - ścisnąłem jego dłoń i głęboko odetchnąłem, wpatrując się w rozpościerający przed nami Paryż.

Wbrew obawom, które miałem, zadając to pytanie czułem jedynie spokój.

***

10 listopada 2018

Byliśmy dzisiaj na wieży Eiffla. Co prawda nie pierwszy i możliwe, że nie ostatni raz, jednak teraz było jakoś inaczej. Zapytałem cię o to, czy żałujesz, że ze mną pojechałeś. Nie wiem, czy pamiętasz, ale podobne pytanie zadałem ci już wcześniej. W obu przypadkach uzyskałem przecząca odpowiedź, i mam nadzieję, że była ona szczera. Nie umiałbym w pełni cieszyć się naszym wspólnym czasem, gdybym wiedział, że żałujesz swojego wyboru. Z drugiej strony... Czy żałowanie oznaczałoby, że nic cię nie nauczył, i że nie czerpiesz z niego przyjemności?
To pytanie, na które najprawdopodobniej mógłbyś odpowiedzieć tylko ty, postawiony w takiej sytuacji. Póki co trzymajmy się wersji, w której decyzja, którą podjąłeś, była w twoich oczach słuszna.


Zapytałem cię o coś jeszcze, konkretniej o to, kiedy oddasz mi ''Szekspira''. Chodzi o zbiór jego prac, które niegdyś ci pożyczyłem, abyś zaczerpnął nieco lepszego słownictwa. Powiedziałem ci przy tym, że możesz trzymać go naprawdę długo, tym samym sygnalizując, że utrzymam twój sekret w tajemnicy. Nie sądziłem, że kilka lat, o których wtedy mówiłem, upłynie tak szybko i tak dobrze. Teraz, słysząc moje pytanie, odpowiedziałeś, że zwrócisz książkę za niedługo. Sądzę, że w ten sposób potwierdziłeś obawy dotyczące opuszczenia mnie. Chociaż, czy opuścić to dobre słowo? Lepiej chyba będzie powiedzieć, że pójdziesz w swoją stronę. Opuszczenie brzmi zbyt okrutnie i bezlitośnie, jest nieadekwatne do osoby takiej jak ty. Chcę wierzyć, że dla nas obu będzie to dobry ruch, i że będziesz nad tym ubolewał równie mocno jak ja. Z drugiej strony mam też nadzieję, że szybko się pozbierasz i czuję, że mnie również się to uda.
Wiesz, kiedy po raz pierwszy doszła do mnie myśl, że po moich urodzinach możesz odejść, byłem przerażony. Sądziłem, że nie poradzę sobie w tym wielkim, okrutnym świecie, w który musiałbym wejść wszystkimi moimi wątłymi kończynami, zamiast jedynie moczyć nogi. Obecnie nie przemawia już przeze mnie tak ogromny lęk. Niespodziewanie poczułem, że jestem istotą zupełnie osobną, zdolną do pełnej indywidualności i brania odpowiedzialności za ciągnięcie żywota jako odrębny byt. Jasne, że dalej obawiam się tego, co może na mnie czekać, jednak doszło do mnie, że nie potrzebuję cię do życia. Być może do szczęścia owszem, ale z życiem powinienem poradzić sobie sam.


Chciałbym to zrobić również po to, abyś mógł poczuć się dumny, że twój trud włożony w ''naprawienie'' mnie, nie poszedł na marne. Dopiero teraz widzę jak bardzo starałeś się przystosować mnie do życia, nawet w warunkach tak niesprzyjających samodzielności. Jak mimo wyręczania mnie w wielu drobnostkach, nieraz rzucałeś na głęboką wodę, pozwalając mi w ten sposób zdobyć umiejętności niezbędne, abym mógł kiedyś pójść drogą, którą obiorę. Marzę o tym, że kiedyś stanę naprzeciw ciebie jako ktoś silny i niezależny, że stanę się taki do czasu naszego kolejnego spotkania, które, mam nadzieję, kiedyś nastąpi.


Na razie chcę zrobić pierwszy krok, i wybrać miejsce, do którego wyjedziemy. Pozostawiłeś mi w tej kwestii wolną rękę i kazałeś się zastanowić, co też zrobiłem.
Czeka nas daleka podróż.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz