Rozdział 20

188 21 35
                                    


Kiedy tylko zorientowałem się, że nie mam pieniędzy, rozpoczęliśmy gorączkowe poszukiwania. Przeszliśmy całą trasę którą tu doszliśmy, jednak nigdzie nie dostrzegliśmy naszej zguby. 
''Spokojnie, znajdą się'', uspokajał mnie z początku Sebastian, jednak kiedy dwa razy przemierzyliśmy przebytą wcześniej drogę i nic nie znaleźliśmy, zamilknął. Najwyraźniej tak jak i ja stracił nadzieję na odzyskanie pieniędzy, które były dla nas obecnie czymś naprawdę cennym. 

- Niemożliwe, żeby wypadły mi z kieszeni... - mruknąłem cicho, nie dowierzając w naszego pecha. 

- A może niekoniecznie wypadły?

- Co masz na myśli?

- Pamiętasz tamtego podejrzanego mężczyznę? Lekko cię szturchnął. Powiedziałeś, żeby uważał, a on jedynie kiwnął głową i pośpiesznie odszedł. 

Gdy o tym wspomniał, przywołałem w pamięci obraz mężczyzny o którym była mowa. Wyglądał jak bezdomny, a z nich bywają dobrzy kieszonkowcy. Bardzo prawdopodobne, że dałem się wykiwać. 

- Cholera. - mruknąłem zrezygnowany, domyślając się, że już nie odzyskam swojej własności. 

- Dokładnie, cholera. 

- Co teraz?

- Nie wiem. To trochę komplikuje sprawę. - potarł nasadę nosa. - Dałeś się okraść jakiemuś dziadkowi, to będziesz to odrabiał. 

- Niby jak? Gdzie?

- Skąd mam wiedzieć? Teraz twoja kolej żeby trochę pomyśleć. 

Ach, więc tak stawia sprawę. 
W porządku. 
Skoro on zawsze radzi sobie z każdym problemem, ja na pewno też dam sobie radę.  

Mijały kolejne minuty, tymczasem w głowie dalej miałem pustkę. Nie wiedziałem jak odbudować nasz budżet. Moglibyśmy żebrać, ale to po pierwsze upokarzające, a po drugie przy dobrych wiatrach zapewni nam zaledwie kilka funtów. Jeśli chcemy kontynuować podróż, potrzebujemy trochę banknotów o trzycyfrowym nominale. 
W czasie gdy się zastanawiałem, zaczęło padać. Z początku poczułem pojedynczą kroplę na nosie, potem jednak pojawiły się kolejne na moim czole i policzkach. Nim się obejrzałem ludzie rozkładali parasole lub wciągali na siebie workowate, śliskie peleryny. Zawiał przy tym zimny wiatr, przez co potarłem odsłonięte ramiona. Jeszcze chwilę temu było ciepło, teraz odniosłem wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni. 

- Chodź, schowamy się pod czymś. - złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę daszku nad zamkniętą o tej porze piekarnią. 

Stanęliśmy w miejscu do którego deszcz nie dochodził i wciągnęliśmy na siebie coś cieplejszego. Część obecnych na promenadzie ludzi poszła naszym śladem, reszta szybkim marszem zmierzała do hotelów lub mieszkań. Obserwowałem ich twarze, spragnione własnego kąta. Swojego łóżka, koca, ulubionej książki i czegoś słodkiego. Marzyli o prostych sprawach i te fantazje umilały im pośpieszny spacer w deszczu. Musiało być im bardzo miło, tak zmierzać do miejsca, w którym zaznają odrobiny spokoju i ciepła. 

- Pamiętam, że byliśmy kiedyś w bardzo podobnej sytuacji. - odezwałem się po dłuższej chwili, siadając na schodku przed wejściem.  

Sebastian poszedł moim śladem i razem patrzyliśmy na mijających nas ludzi lub tych, którzy skryli się pod daszkami sąsiednich sklepów. Jednym z nich była księgarnia, na jej wystawie prężył się pulchny kot w rudo-białe paski. Wydawał się znudzony, śledząc swoimi bystrymi, bursztynowymi oczami kropelki ścigające się po szybie. 

- Naprawdę? Kiedy? - oparł głowę na dłoni i lekko się wzdrygnął. 

Czy on może chorować? Jest człowiekiem, więc najwyraźniej tak. Nigdy jednak nie widziałem żeby był chory, więc teraz, kiedy zrobił coś takiego, przestraszyłem się, że ma się to po raz pierwszy zdarzyć. Oparłem więc głowę o jego ramię aby dać mu choć odrobinę ciepła, mimo iż domyślałem się, że niewiele tym zdziałam. 

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz