Rozdział 14

172 23 14
                                    


Tamten dzień był okropny. Nie wyspałem się, do tego miałem problem z ubiorem i z tego wszystkiego zapomniałem zabrać pracy domowej, nad którą spędziłem cały wieczór. Na domiar złego nic z tym nie mogłem zrobić. W mojej szkole nie było czegoś takiego jak doniesienie zadania później, kolejnego dnia lub na następnej lekcji. Skończyłem więc z jedynką i poczuciem ogromnej niesprawiedliwości. Nic dziwnego, że byłem w fatalnym humorze, kiedy Sebastian mnie odebrał. 

- Coś się stało? - zapytał podczas wspólnego powrotu do domu. 

Na szczęście nie miałem żadnych dodatkowych zajęć. Resztę popołudnia, albo przynajmniej jego część, mogłem poświęcić na uspokajanie się. Zapewne umówiłbym się przy okazji na spotkanie z Aloisem, gdyby nie szlaban, który dostał ostatnio od rodziców w zamian za gorsze oceny. Kolejny podpunkt do listy rzeczy, które mnie dzisiaj jednocześnie irytowały i smuciły.


- Jest w porządku. - odrzekłem, wlepiając wzrok w widoki za oknem.

W zawrotnym tempie mijaliśmy Londyński krajobraz. Sklepy herbaciane, klimatyczne kamienice, wilgotne chodniki. W szybie odbijała się moja twarz i to głównie dzięki temu zauważyłem, że moje oczy się szklą, mimo że nie miałem zamiaru płakać.

Płacz był słabością. Płacz był bezwartościową rozpaczą, która nie miała żadnych pozytywnych aspektów. Mimo to czułem w gardle niemożliwą do przełknięcia gulę, kiedy myślałem o dzisiejszym dniu i kilku innych, które ostatnio równie mocno dały mi w kość. Byłem po prostu zmęczony. Zaczynałem rozumieć, czym jest prawdziwe wyczerpanie, a miałem zaledwie dziesięć lat.

- Chyba nie do końca, co? - zapytał, ja natomiast milczałem.

Wciąż patrzyłem na obraz za szybą. Na ulice, których mglisty, wilgotny klimat wydał mi się obecnie bardzo smutny, mimo że prawie nigdy się nie zmieniał. Poczułem prawdziwą beznadzieję, ciężki do stłamszenia ból w klatce piersiowej. Gdybym nie znał przyczyny, którą było cierpienie płynące z przemęczonej psychiki, mógłbym pomyśleć, że dorobiłem się zawału w zaskakująco młodym wieku.

Po kilku minutach zacząłem cicho szlochać. Nie zmieniałem jednak pozycji, prawie się nie ruszałem. Nie drżałem w spazmach tak typowych dla dziecięcego wybuchu emocji. Łkałem cicho i gdyby świat działał na pilot pokroju tego od telewizora, po wyłączeniu dźwięku naoczny obserwator nie mógłby zgadnąć, co robię.

Pojazd tymczasem zjechał niespodziewanie na parking przed galerią. O tej porze było tu dużo aut, których właściciele buszowali obecnie w sklepach, zostawiając samochody samym sobie. Przez chwilę i u nas trwała cisza, przerywana jedynie moimi cichymi kwileniami rozpaczy. Uspokoiłem się trochę dopiero wtedy, kiedy doszło mnie, że nie mam pojęcia dlaczego tu stoimy, na co czekamy. W końcu zdecydowałem się odwrócić wzrok w stronę mojego kamerdynera i widok, który wtedy ujrzałem, niemało mnie zaskoczył. Mężczyzna wyglądał tak, jakby sam miał się zaraz rozpłakać. Trzymał dłonie na kierownicy, bębniąc o nią palcami prawej ręki. Szklącymi się oczami patrzył w dal. Nie miałem wątpliwości, że czuje na sobie moje spojrzenie, a mimo to nie zadał sobie trudu, aby opanować emocje. Już po chwili do mojego szlochu dołączył drugi, tak samo cichy. Tak jakby na wspólne żale umówiła się dwójka ludzi, których ból na zawsze miał pozostać skrywaną przed światem tajemnicą.

W tamtym momencie nasza znajomość trwała dość krótko, jednak podświadomie wiedziałem, że obraz płaczącego bruneta wryje mi się w pamięć na długo. Jego mokre policzki, wilgotne oczy i łkanie. Chociaż miałem zaledwie dziesięć lat, dostrzegłem w nim wtedy dziecko. Zwykłego osiemnastolatka, który być może nie był tak niezniszczalny jak mi się zdawało. Świadomość jego kruchości, którą charakteryzowała się przecież zdecydowana większość ludzi, wywarła na mnie niespodziewanie mocne wrażenie, przez co w moment przestałem płakać. Nie otarłem łez, trochę pociągałem nosem, a mimo to całą uwagę ulokowałem w nim. Wpatrywałem się w niego niczym w najbardziej abstrakcyjny obraz, jaki mógł kiedykolwiek powstać.

- Wszystko w porządku? -zapytałem cicho, tak jak on wcześniej mnie.

Domyślałem się, że jego samopoczuciu daleko było do słowa ''dobrze''. Płacz rzadko nawiedza nas wtedy, kiedy czujemy się w porządku. Czasem nie ma wyraźnego powodu, ale zawsze jest nagromadzeniem żali, złości i zdeptanych planów, czego często nie jesteśmy nawet świadomi. Nasz umysł codziennie znosi ciężar większy niż ten, który świadomie nosimy na swoich barkach. Jedynie czasem podświadomość potrzebuje oczyszczenia w postaci słonych łez.

- W porządku. - Sebastian pociągnął nosem i otarł oczy, choć nie wyglądało na to, aby miał przestać płakać.

Tamten moment został ze mną na długo z jeszcze innego powodu. Stało się tak, ponieważ po raz pierwszy ktoś pokazał mi, że płacz jest całkiem w porządku. Mój kamerdyner swoim zachowaniem niemo przekazał mi, że nie ma nic złego w tej absolutnie ludzkiej, powszechnej słabości. Dał mi przyzwolenie na płacz bez osądzania, na płacz bez wyrzutów sumienia i poczucia przegranej. Nie zdołało to wykorzenić wpajanych mi od zawsze przekonań, przez co nawet kilka lat później wciąż nie lubiłem pokazywać się komuś ze łzami na policzkach, jednak kiedy byłem sam, już się nie hamowałem. Sebastian nieświadomie ulżył mi, dał cenną lekcję, której nie zdołał przekazać nikt inny. Nie było też lepszego sposobu na wpojenie mi poczucia chociaż częściowej akceptacji nawet tej mojej strony, do której miałem prawo, a jednak uważałem ją za niezwykle słabą i nieatrakcyjną.


- Chyba nie, co? - powtórzyłem po nim, na co zaśmiał się przez łzy. Był smutny, ale przygniatający go chwilę temu ciężar wydał mi się mniejszy. Również moje barki zostały odciążone.


Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, przerywanej jedynie cichymi szlochami, pociągnięciami nosem i szmerem, kiedy zacząłem grzebać w plecaku za chusteczkami. Dla większości atmosfera panująca w samochodzie, w którym siedziała dwójka płaczących ludzi, była przygnebiająca, jednak ja niezbyt to odczułem. Wręcz przeciwnie, w tamtym momencie było mi naprawdę dobrze.

- Czasem jest po prostu strasznie ciężko. - szepnął, na co skinąłem głową, niemo się z nim zgadzając.


Czasem było cholernie ciężko. Momentami tak, że wydawało się, że ustanie na nogach jest niemożliwe. Czułem to często i nie wiedziałem jak nazwać ten stan. Poszukiwałem najróżniejszych słów w książkach z trudnych językiem. Myślałem o tym, czytając smutne wiersze, którym nadawano w szkole tylko jedną poprawną interpretację. Rozważania na ten temat często toczyłem pod prysznicem, zmywając z siebie brud minionego dnia, aż w końcu znalazłem całą istotę mojego cierpienia w tym prostym zdaniu.

''Czasem jest po prostu strasznie ciężko''.

Te słowa w jego ustach wydały mi się odpowiednie. Od A do Z opisały moje życie, od kiedy tylko pamiętam. Zakochałem się w tym banalnym stwierdzeniu, a przede wszystkim w tym, że wypowiedział je ktoś inny. Pokochałem to zdanie w ustach Sebastiana, który nadał mu odpowiednie brzmienie. Każda sylaba wydawała się ociekać zrozumieniem człowieka, który tak samo jak ja codziennie powtarza ten sam dzień z uśmiechem na ustach, mimo że w jego wnętrzu walą się filary utrzymujące kąciki ust w górze.

- Chyba tak. - przyznałem, podając mu chusteczkę, którą chętnie przyjął.


Potem znów nastąpiła między nami chwila ciszy, w trakcie której oparłem się o jego bok. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, czego dokładnie chcę, więc odetchnąłem z ulgą, kiedy przejął inicjatywę - objął mnie lekko, a potem, nie dostrzegając sprzeciwu, przytulił.
Czułem, jak znów ulatuje ze mnie część niechęci, którą do niego żywiłem. Opadła następna bariera. Wtuliłem się w niego i zacisnąłem palce na materiale jego czarnej marynarki.

Wiedziałem, że każdy człowiek pachnie na swój sposób. Sporo zależy od żelu, którym się myje i perfum, jakich używa. Dużą część odgrywa też jednak dom, w którym mieszka. Każda rodzina ma swój specyficzny, mniej lub bardziej intensywny zapach.

Niespodziewanie doszło do mnie, że Sebastian pachnie moim domem.


Witam moje jelonki! Wrzucenie sprawdzonego już rozdziału nie wydaje się trudne, a jednak po raz kolejny mnie pokonało - miał być w poniedziałek, wrzucam we wtorek. Najczęściej w trakcie dnia o tym zapominam i przypominam sobie o tak późnej porze, że dźwignięcie się do laptopa staje się ciężkie. A może to sprawka moich planów, że wrzucę i popiszę - a że nie mam siły na pisanie, to nie siadam i przy okazji nie wrzucam. 

Przysięgam, że jutro poszukam sobie tablicy ścieralnej i będę zapisywać kiedy mam publikować rozdział. Prawdopodobieństwo że kawałek plastiku powstrzyma moje lenistwo jest znikome, ale spróbuję. Póki co proszę abyście się na mnie nie gniewali za te obsuwy, naprawdę was uwielbiam <3

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz