Rozdział 25

145 16 2
                                    


Jakbym nie miał już na głowie wystarczająco problemów, od jakiegoś czasu zastanawiałem się również nad tamtą poranną rozmową z Aloisem. Nie wiedziałem, dlaczego rodzice postanowili wycofać zawiadomienie o moim zaginięciu. Być może była to jakaś ich dziwna fantazja, a może skutek rozmowy z przyjacielem ojca, u którego się zatrzymaliśmy, jednak faktem było, że informacje o mnie chwilowo zniknęły z internetu. Sprawdziłem to dzięki życzliwości Grella, który na prośbę Sebastiana użyczył nam swojego smartfona.
W klubie spędziliśmy już kilka dni i zaczynałem powoli zaznajamiać się z tym miejscem, jego zasadami i ludźmi, z którymi pracowałem. Również ze Stucliffem, który dla mojego kamerdynera zrobiłby wszystko, co dobrze wróżyło na przyszłość. Mógł być użyteczny. 

Jak na razie skupiłem się jednak na jak najlepszym wykonywaniu swojej pracy i wycieczkach na plażę, które zgodnie z obietnicą odbywałem z Sebastianem nawet w niepogodę. Tak też było tego ponurego, deszczowego dnia, który zapewnił nam spokój i ciszę. Standardowo znalazło się kilku śmiałków, którzy przemierzali plażę i z uśmiechem wpatrywali się w niespokojne morze, brodząc przy tym stopami w podmokłym piasku, jednak większość dźwięków stanowił szum fal i plusk deszczu. Zazwyczaj starałem się nigdzie nie wychodzić w taką pogodę z uwagi na moje kruche zdrowie, jednak obecnie siedziałem na plaży, otulony peleryną przeciwdeszczową i czułem, że wychodzi mi to na dobre. W ogóle odnosiłem wrażenie, że pobyt nad morzem niezwykle mi służy, nawet jeśli czasem zdarzało mi się mieć drobne duszności.

- Chyba nie ma co tu siedzieć w taki deszcz. - Sebastian szczelniej otulił się swoją peleryną.

Zadaliśmy już pytania, które mieliśmy zadać. Na razie o małym kalibrze, jakby na rozgrzewkę, a może z obawy przed zapytaniem o coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Nie wiem jak Michaelis, ale ja bałem się, że pewnego dnia posunę się za daleko. Był moim przyjacielem i przez to chciałem być delikatny w moich pytaniach, nawet jeśli było dużo niedelikatnych rzeczy, o których chciałem wiedzieć.
Zazwyczaj po spełnieniu naszego kolejnego przyrzeczenia siadaliśmy obok siebie i w ciszy czytaliśmy opowieści o młodym czarodzieju, jednak dziś z uwagi na deszcz książki zostały w naszym pokoju. Sebastian miał chyba rację, nie mieliśmy obecnie czego tu szukać.

- Ty wracaj. Ja jeszcze chwilkę zostanę.

- Kiedy pada?

- Kiedy pada, jest jeszcze lepiej.

Westchnął cicho i oparł dłonie na biodrach, tak jakbym miał dalej dziesięć lat i zastanawiał się, czy zostawienie mnie samego na kilka minut nie skończy się tragedią. 

- Trafisz sam do klubu?

- Trafię, nie martw się.

- Na pewno? I nie będziesz brał cukierków od nieznajomych ani robił bardziej nieodpowiedzialnych rzeczy?

- Nie, Sebastianie, nie będę. Naprawdę mogę zostać sam, przecież za niedługo będę dorosły.

- Masz rację. - uśmiechnął się lekko i opuścił ręce wzdłuż tułowia, kapitulując. - Postaraj się wrócić w ciągu godziny, dobrze? Jeśli nie, wzywam policję.

- Wrócę, spokojna głowa. - zapewniłem, potem jeszcze przez chwilę patrząc za jego sylwetką znikającą w oddali.

Następnie skierowałem wzrok na morze, ignorując niepokój, który ogarnął mnie po jego odejściu. Był przy mnie przez tyle czasu, że nawet nie zauważyłem, jak ważna jest jego obecność. Teraz, skazany na siebie, poczułem się naprawdę mały i bezbronny w obliczu ogromnego świata. Było w tym jednak coś przyjemnego, tak jak przyjemna bywa pierwsza jazda na rowerze, pierwszy przyrządzony samodzielnie posiłek, pierwsza samotna przejażdżka metrem. Mało rzeczy wywołuje zarówno lęk, jak i dumę - poczucie, że można się wykazać. Być może nie zrobiłem niczego spektakularnego, lecz po raz pierwszy zostałem sam we wciąż obcym miejscu. Napawało mnie to dumą, bo prawdopodobnie do niedawna bym się tego nie podjął, szczególnie bez telefonu. Dzięki temu udało mi się cieszyć z tej chwili, która była melancholijna i warta zapamiętania. Chciałem jak najlepiej wyryć ją w swoim umyśle, z piasku podnosząc się dopiero wtedy, kiedy uznałem, że wystarczająco się o to postarałem. Co zrobi z tymi staraniami moja pamięć, tego już nie mogłem wiedzieć.
W każdym razie podniosłem się, strzepałem z płaszcza drobinki piasku i ruszyłem w stronę promenady. Uznałem, że przejdę się nią, skoro nie goni mnie czas. Chciałem zobaczyć, jak wygląda to miejsce w taką pogodę i nie zawiodłem się, zgodnie z moimi wyobrażeniami dostrzegając zaledwie kilku przechodniów i niewielką ilość sprzedawców. W towarzystwie najróżniejszych artykułów wyłożonych na stołach kryli się pod parasolami lub materiałowymi daszkami na niestabilnych, metalowych belkach. Wyglądali na znudzonych. Ilekroć potencjalny klient zbliżał się do ich stoiska, łypali na niego znad gazety lub książki, które zajmowały im czas.
Ja również obejrzałem kilka statków sklejonych z muszelek (jak podejrzewałem, prawdziwych, wyrzuconych przez morze w nieco innej części Anglii lub gdzieś hen daleko) i figurek z definitywnie fałszywego bursztynu. Nic jednak nie kupiłem, choć kusiły naszyjniki z różnymi morskimi skarbami lub szkatułki oklejone muszlami. Po pierwsze nie było mi to potrzebne, po drugie nie dostaliśmy jeszcze wypłaty, więc byłem bez przysłowiowego grosza przy duszy.

Kiedy przeszedłem przez całą promenadę, skierowałem się w stronę molo, które również było opustoszałe. Leniwie przeszedłem całą jego długość, finalnie opierając się o drewnianą barierkę. Patrzyłem przy tym z rozmarzeniem na morze, ignorując deszcz, który stał się obecnie całkiem intensywny. Szastał mnie po policzkach zaróżowionych od wiatru, który przypałętał się znad oceanu. Jego wzburzone fale lizały spróchniałe deski utrzymujące budowlę, która lekko drżała w zetknięciu z żywiołem, którego teren tak bezczelnie zagarnęła.
Zapewne do prawdziwego sztormu było temu daleko, jednak odniosłem wrażenie, że znalazłem się w samym centrum przeogromnej wichury. Poczułem przy tym dreszcz podekscytowania i radości, ten sam, który każe bez powodu krzyczeć, skakać, śmiać się i robić wszystkie inne szalone rzeczy, które pomagają w rozładowaniu tego emocjonalnego chaosu. Pozostałem jednak spokojny, zacisnąłem jedynie dłonie na chropowatym drewnie i przekręciłem głowę w bok, napotykając wzrokiem ją.
Stała niedaleko. Dziesięć metrów ode mnie, może mniej.
Znów miała przy sobie koleżankę, lecz wydawała się zupełnie na niej nie skupiać.
Wzrok wlepiła w wodę i plażę, na której został zaledwie jeden samotny, sfrustrowany mężczyzna kopiący piasek, który rozbryzgiwał się na boki i po krótkiej chwili znów stawał częścią większej całości. 
Przez moment zawiesiłem na niej wzrok, na tej samej dziewczynie, którą zobaczyłem wtedy, pierwszego dnia naszego pobytu. Stchórzyłem wtedy, a może nie chciałem tego robić, gdy Sebastian polecił mi, abym do niej zagadał. Miała obecnie na sobie zupełnie inne ubranie i była częściowo skryta pod parasolem, który wyginał się niebezpiecznie z powodu wiatru, jednak to była definitywnie ona. Nie sądziłem, że w pewnym momencie tak jak ja odwróci głowę i mnie dostrzeże. Nasze spojrzenia na moment się przecięły, poczułem to mimo oślepiającego deszczu i wiatru.

Potem... Uśmiechnęła się i lekko do mnie pomachała.
A ja, nie myśląc zbyt dużo, odwzajemniłem ten niejednoznaczny gest.

Potem odwróciliśmy wzrok w stronę morze i nie wymieniając już ani jednego spojrzenia, skupiliśmy się na otaczającym nas świecie, pomijając nasze wzajemne istnienie.

***

Droga do klubu zleciała mi na przemyśleniach, którymi żyłem w ostatnich dniach, oraz nuceniu utworów klasycznych kompozytorów. Na szczęście trafiłem do mojego miejsca pracy bez problemu, po drodze napotykając Grella w towarzystwie księdza. Mężczyzna wydawał się stałym elementem tutejszego folkloru, mimo że mieszkał dość daleko. Ilekroć jednak wychodziłem na przerwę lub razem z Sebastianem wracałem z plaży, akurat udawało nam się natknąć na duchownego. Czasem, tak jak choćby teraz, palił w towarzystwie przyjaciela. Innym razem szwendał się nieopodal, a czasem nawet znajdowałem go w burdelu, opartego o ścianę i ze znudzeniem, a przy tym dziwnym błyskiem w oku, obserwującego gości. Wydawało mi się, że niezwykle interesują go ludzie. Być może było to spowodowane tym, że sam również był niezwykle ciekawy - w końcu nieczęsto spotyka się księży, którzy w wolnych chwilach odwiedzają nocne kluby. 
Jego wizyty utwierdzały mnie w przekonaniu, że mało wiem o świecie, w którym egzystuję, i że chcę go poznać bliżej. Zobaczyć, do czego jeszcze jest zdolny, czym mnie zaskoczy i oczaruje. Póki co odłożyłem jednak tego typu dywagacje na bok, ponieważ chwilę przed rozpoczęciem zmiany zostałem wezwany do gabinetu Madame Red. Zapukałem, otworzyłem drzwi i omiotłem wzrokiem pokój, przede wszystkim jego centrum, w którym stało biurko oraz krzesło, które zajmowała dobrze mi znana kobieta.

- Dobry wieczór, Ciel. - uśmiechnęła się miło i standardowo wskazała siedzisko przed biurkiem. Wyraz jej twarzy podpowiedział mi, że będzie to raczej przyjemne spotkanie.

- Dobry wieczór, Madame. - usiadłem posłusznie na wskazanym miejscu. - Coś się stało?

- Naprawdę dobrze sobie radzisz. Poprawiłeś się od ostatniego razu. - w odpowiedzi skinąłem głową, uznając, że nie potrzebuję wiedzieć, czy to jej obserwacje, czy może wywiad zebrany wśród moich kolegów i koleżanek z zespołu. Faktem było, że pochwała, i to zasłużona, nieco podniosła moją samoocenę, której zdarzało się w ostatnim czasie szorować po dnie, wśród mułu i wodorostów. - Brawo. Nie podejrzewałam, że tak szybko się pozbierasz.

- Dziękuję, starałem się. Dobrze wiedzieć, że przynosi to efekty. - z wdzięcznością skinąłem głową.

- Powiedz, nie potrzebujesz czegoś? Nie ma rzeczy, w której mogłabym ci pomóc?

Zadała mi te pytania również ostatnim razem. Sądziłem, że mogła mieć wtedy dobry dzień, w którym uznała, że potrzebuje oczyścić swoje sumienie. Może nawet napełnić swoje serce poczuciem, że jest dobrym człowiekiem lub nabrać mnie, aby sprawdzić, czy jestem łasy na dodatkowe wygody. Wyraz faktycznej troski zagościł jednak w jej oczach zarówno wtedy, jak i teraz, przez co nie byłem już pewien motywu jej działań.

- Nie, dziękuję. Ja i Sebastian mamy wszystko, czego nam trzeba.

- Na pewno? Możesz prosić, o co chcesz.

Gdybym faktycznie mógł prosić o wszystko, zapewne zażyczyłbym sobie kochających rodziców i domu, z którego nie musiałbym uciekać. Wiedziałem jednak, że to jedynie fantazja, marzenie dzieciaka z deficytami, które może się spełnić dopiero w kolejnym wcieleniu. Miałem jednak przeczucie, że pech to coś, co wędruje wraz z duszą i kolejnym razem mógłbym trafić do domu dziecka lub dysfunkcyjnej rodziny.

- Na sto procent. Obiecuję, że jeśli czegokolwiek będzie mi brakowało, od razu o tym powiem.

- W porządku. Pójdziesz ze mną w jeszcze jedno miejsce, dobrze? - wyjęła z szuflady biurka obco wyglądający klucz. Nie przypominał takiego, co by pasował do drzwi wejściowych lub tych od gabinetu. - Wiem, że zaraz zaczynasz swoją zmianę. Nie martw się, to zajmie tylko chwilę.

Zamknąłem usta, jeszcze chwilę temu gotów do protestu. Obecnie zamilkłem i dałem się posłusznie poprowadzić korytarzami, których dotychczas nie widziałem. Pięliśmy się w górę, na piętra, których nigdy nie odwiedzałem, aż dotarliśmy na ostatnie, bodajże piąte. Kobieta otworzyła wtedy drzwi, które wyglądały, jakby prowadziły na dach, z czym się akurat nie pomyliłem. Po przekręceniu klucza i uchyleniu ich na oścież, pierwszym co ujrzałem było niebo, z uwagi na późną porę od dawna usłane gwiazdami. Migoczące punkciki żarzyły się na nieboskłonie czarnym niczym pióra kruka. Miasto nie było duże, więc widziałem je wyraźniej niż te w Londynie, który był pełen świateł. Patrzenie w niebo od zawsze wyzwalało we mnie emocje, tak było i tym razem. Zaraz za kobietą przeszedłem przez drzwi i utkwiłem wzrok w tej ogromnej przestrzeni, której prawdopodobnie nigdy do końca nie zbadamy.

- Widoczność jest gorsza niż na wsi, ale wystarczająco dobra, aby co nieco zobaczyć. - kiedy skierowała wzrok ku niebu, ja poświęciłem uwagę mojej towarzyszce. - Chociażby gwiazdozbiór Syriusza.

Dopiero teraz przyjrzałem się jej dokładniej i doszło do mnie, że nie jest tak młoda, jak początkowo zakładałem. Przez jej żywiołowość uznałem, że ma na karku całkiem mało lat, jednak obecnie skłaniałem się bardziej ku myśli, że mogła być w wieku mojej matki. Byłem ciekaw, jakim cudem po takim czasie na tym świecie prowadziła nocny klub. Co doprowadziło ją do miejsca, w którym obecnie tkwiła. Czułem, że jej opowieść byłaby ciekawa i pełna zawrotów akcji, jak to nieraz bywa. Najważniejsze jednak było dla mnie to, czy obecne życie było tym, które sobie wymarzyła. Podejrzewałem, że mimo szerokiego uśmiechu i serdeczności wobec pracowników, jako mała dziewczynka zdecydowanie inaczej wyobrażała sobie swoją przyszłość. Dostrzegłem to w tęsknocie jej nieobecnych spojrzeń. 

- Dam ci klucz, co? I będziesz mógł przychodzić tutaj, kiedy tylko chcesz. - zaproponowała po dłuższej chwili.

- Czy wszyscy pracownicy mają klucz?

- Nie, mam tylko dwa egzemplarze.

Cała sprawa mocno mi śmierdziała. Nie wiedziałem, dlaczego znów spotyka mnie wyróżnienie. Tak naprawdę od samego początku moja praca w tym miejscu to był ciąg szczęścia i ustępstw. Od zawsze sądziłem, że każdy ruch we wszechświecie ma swoją przyczynę i skutek, lecz wizja posiadania własnego klucza do tego miejsca była tak kusząca, że chwilowo zepchnąłem obawy na bok. Chciałem po prostu mieć kolejne miejsce, w którym mógłbym się skryć i z którego świat wyglądałby cudownie, przypominając mi, że uciekłem właśnie po to, aby poznać go od podszewki. Przede wszystkim musiałem poznać siebie, jednak miałem wrażenie, że kiedy zobaczę trochę różnych odmian otaczającej mnie rzeczywistości, łatwiej mi będzie dojść do porozumienia z samym sobą.

- W takim razie poproszę.

Madame przekazała mi klucz. Przyjąłem go i jeszcze przez chwilę patrzyłem na nią w oczekiwaniu, tak jakby niespodziewanie miała zażądać zapłaty. Gdy tak się nie stało, włożyłem przedmiot do kieszeni.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Niestety muszę już wracać do swoich obowiązków, więc cię tu zostawię. Ty też niedługo przyjdź i nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi. - uśmiechnęła się do mnie i w iście matczynym geście zmierzwiła mi włosy.

Potem, nim zdążyłem się pożegnać, zniknęła za drzwiami. Wiedziałem, że zaraz zaczynam zmianę i w związku z tym nie mogę zostać tu zbyt długo, lecz mimo to jeszcze raz spojrzałem w niebo i westchnąłem cicho, czując, jak jego bezkres mnie jednocześnie przygniata i uskrzydla. Jak bardzo istotne są wszystkie moje problemy w obliczu takiej potęgi?

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz