Jak się nazajutrz okazało, czasem jednak warto być tchórzem, nie wychylać się i kryć przed deszczem. Nieraz obawianie się o kolejny dzień jest jak najbardziej słuszne. Pomyślałem o tym, kiedy Sebastian po przebudzeniu czuł się słabo i jak się niedługo później okazało, miał temperaturę o dwa stopnie wyższą niż powinien. Cały romantyzm wczorajszego tańca znikł, kiedy szukałem jakichś leków w tej samej apteczce, z której brunet brał dla mnie bandaże. Po przekopaniu się przez wiele przeterminowanych syropów i tabletek, pudełeczek wazelin i lubrykantów oraz kilku innych przedmiotów, które nie powinny znaleźć się wśród medycznego wyposażenia, miałem już to, czego potrzebowałem.
Szczerze?
Martwiłem się.
Strasznie się martwiłem.
- Spokojnie, nic mi nie będzie. - uspokajał mnie Sebastian, każąc przy tym trzymać się z dala, abym również nie zachorował.
Nigdy nie przeziębiał się ani on, ani nikt w moim otoczeniu. Chociaż nie, czasem zdarzało się to Aloisowi, ale byłem wtedy zazwyczaj tak zajęty, że wpadałem głównie po to, aby podrzucić mu na szybko książkę i coś dobrego do jedzenia. Zajmowanie się kimś w chorobie to był jakiś kosmos. Uznałem jednak, że mimo obaw i małej wprawy zajmę się człowiekiem, który tak troskliwie opiekował się mną przez ostatnie lata. Poza tym wciąż chodziły za mną jego wczorajsze słowa, te o zbytniej samodzielności i jej szkodliwości. Finalnie doszedłem do wniosku, że oduczenie go tego choć trochę stanie się moim zadaniem. Pewnie nie zdołam ustawić go od nowa, tak jak on ustawił mnie, ale może będzie mu nieco łatwiej, jeśli zacznę mu w części rzeczy pomagać. Opieka w trakcie choroby wydawała się dobrym początkiem.
- Pamiętam pierwszy dzień, kiedy zostaliśmy sami. - zagaiłem, stawiając na szafce nocnej kubek parującej herbaty. Przysiadłem następnie na brzegu łóżka, ignorując jego karcący wzrok. W końcu kazał mi trzymać się w pewnej odległości. - Wtedy to ja byłem chory.
- Pamiętam. To było chyba zapalenie płuc. - przypomniał, cicho kichając. Spojrzałem kątem oka na jego zaróżowione policzki, w myślach odnotowując, że to całkiem miły widok. Byłby jeszcze milszy, gdy nie nabrały koloru z powodu choroby. - Trwało to jakiś tydzień. Kaszlałeś tak, że bałem się, że mi zejdziesz.
- Chyba nie było tak źle.
- Kiedyś bardzo dotkliwie znosiłeś wszelkie choroby, tamta była szczególnie poważna. Pamiętam, że trochę panikowałem. Miałem zostać z tobą po raz pierwszy, i to w tak niesprzyjających okolicznościach. - przerwało mu kichnięcie. - Nie wiem, jakim cudem powstrzymałem się przed zadzwonieniem do twoich rodziców.
- Może to i lepiej, że nie dzwoniłeś, skoro w twojej opinii umierałem. Zapewne spanikowani od razu przerwaliby wyjazd. - uśmiechnąłem się lekko, zastanawiając, jakim cudem moi rodzice byli tak sprzeczni w swoich działaniach.
Niezwykle dbali o moje zdrowie i martwili się, jeśli cokolwiek było z nim nie tak. Pamiętam pierwszy miesiąc po zdiagnozowaniu mi astmy, odbyłem wtedy wizytę u najlepszych specjalistów w Londynie, aby dobrać mi odpowiednie leki i już na dwieście procent potwierdzić, że cierpię na to właśnie schorzenie. Potem zakazali mi ruchu, załatwili zwolnienie z w-fu i nie pozwolili zapisać się na zajęcia sportowe. Rzecz jasna nie, żebym chciał na takowe chodzić, jednak większość dzieciaków z dobrych rodzin w przypadku chłopców grała w piłkę nożną, a w przypadku płci pięknej chodziła na balet lub inny delikatny sport. Mnie ominął ten etap, pomijając spokojny taniec towarzyski.
Więc jak to w końcu jest? Co się dzieje w głowach ludzi, którzy przez cały rok albo i dłużej olewają istnienie swojego jedynego syna tylko po to, aby trząść się nad nim, gdy kichnie?
- To było jedno z gorszych doświadczeń w moim życiu. Poszedłem do pierwszej, i to bardzo odpowiedzialnej pracy, do razu trafiając na takie wyzwanie. - pokręcił głową, najwyraźniej po dziś dzień wstrząśnięty tym, co wtedy przeżył. - Ale potem było już tylko lepiej.
- Czy było lepiej...? No nie wiem. Kiedy byłem umierający, nie miałem zbyt buntowniczego nastawienia.
- Buntowniczo nastawiony? Twoje obrażanie się i protesty były przeurocze.
- Przestań. - skrzywiłem się, nie wiedząc, jak ktokolwiek może nazywać uroczym małego, rozpieszczonego gówniarza.
Zdawałem sobie sprawę z tego, co ukształtowało mój charakter. Wspomniana przez Sebastiana samodzielność wynikała z wiecznego zostawania sam na sam ze swoimi sprawami. Pycha i poczucie wyższości miało natomiast maskować samotność i wydawały się to uczucia w pełni uzasadnione, gdyby wziąć pod uwagę mój status społeczny. Nie byłem lepszy od innych, jednak mogłem się tak czuć, patrząc na pensje moich rodziców, dom, w którym mieszkałem i szkołę, do której chodziłem. Poczucie wyższości było przyjemnie uzależniające, nawet jeśli czyniło mnie w środku pustym.
Tamtego siebie nie lubiłem chyba bardziej niż obecnego mnie. Mały Ciel również był słaby, ale przerabianie tego w pychę sprawiało, że stawał się jeszcze kruchszy. Czy ktoś, kto zakrywa swoją beznadziejność poczuciem wyższości, nie jest absolutnym zerem?
Mimo to czasem lubiłem tamtego mnie. Czułem się wzruszony, myśląc o tym, co tamten dzieciak przeżył u boku Sebastiana, który przecież też był wtedy dzieckiem mającym swoje wady i kłopotliwe emocje. Obaj byliśmy małolatami, które przy sobie wyrosły z pewnych rzeczy. Nasza historia to przede wszystkim progres, jaki zrobiliśmy. Nawet jeśli nie zawsze były to zmiany na lepsze, to sam fakt ewolucji znaczy o ruszaniu do przodu, życiu samym w sobie.
- Cóż, tak właśnie było! - zaśmiał się cicho, po czym znów zakaszlał. - Fakt, nieźle pyskowałeś, ale w gruncie rzeczy to było całkiem zabawne...
- Pewnie dalej umiałbym ''pyskować'', więc nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.
- Nie możesz gnębić chorego.
- Może wziąłbym to sobie do serca, gdybyś sam wielokrotnie mnie tak nie dręczył. - przewróciłem oczami. - Naprawdę nie chcę do tego wracać.
- Sam zacząłeś.
- Nie myślałem, że przypomnisz mi, jak okropny byłem.
- Ja tam cię całkiem lubiłem.
- Wiem. Gdybyś nie pałał do mnie chociaż odrobiną sympatii, zapewne udusiłbyś mnie poduszką już w pierwszym wspólnym dniu, zrzucając to na astmę. - wyciągnąłem dłoń i wplotłem palce w czarne kosmyki jego włosów, z lekkim zaskoczeniem odkrywając, że są naprawdę miękkie. Wyczułem przy tym ciepło jego głowy, większe niż zazwyczaj, zapewne za sprawą gorączki. - Jednak naprawdę, nie ma co wspominać z radością tamtego okresu, szczególnie starego mnie...
- Naprawdę byłeś w porządku. Może cię nie uwielbiałem, ale wiedziałem, że prędzej czy później się dogadamy. - przymknął lekko oczy, nie mam pojęcia czy pod wpływem mojego gestu, czy zmęczenia. Zmierzwiłem lekko jego włosy, które choć raz nie były w idealnym stanie. - Wtedy nie podejrzewałem, że wyrośniesz na osobę, którą aż tak polubię.
Kiedy to powiedział, uśmiechnąłem się, nie zastanawiając nad słowami ''aż tak''. Chyba nawet nie zwróciłem na nie uwagi, uznając, że wiem, iż darzy mnie wielką sympatią. Nie rozważyłem innych jej nazw, pokazujących różny stopień zażyłości.
***
- Jak myślisz, Ciel, będzie pasował do przedpokoju na trzecim piętrze? - zapytała Madame Red, pokazując mi replikę obrazu ''Krzyk'', autorstwa Edvarda Muncha.
Przyszedłem do kobiety po południu, aby powiedzieć, że przez najbliższe trzy, może cztery dni ani ja, ani Sebastian nie pojawimy się w pracy. Ja co prawda mógłbym pracować, ale co jakby mój kamerdyner udusił się z powodu kaszlu, gdy nie będzie mnie obok? Wolałem spędzić z nim najbliższy czas, z czym szefowa nie miała żadnego problemu. Jak się okazuje fory z jej strony czasem się przydawały, chociaż w zamian zostałem zwerbowany do szukania nowych obrazów. Obiekt był duży, więc reprodukcje nie zajęły jeszcze każdej ściany. Już kiedyś obiecałem kobiecie rozmowę o sztuce, więc z miłą świadomością, że przez kilka kolejnych dni nie muszę się przejmować pracą, usiadłem z nią przed laptopem i oglądaliśmy oferty na Amazonie.
- Myślę, że lepiej będzie zakupić kolejną ''Ostatnią Wieczerzę'', ale może tym razem w mniejszym formacie.
Finalnie dowiedziałem się, gdzie wisi zarówno to dzieło, jak i ''Lekcja anatomii doktora Tulpa''. Nie tak jak podejrzewałem w pokojach zabaw, a w korytarzach lub pomieszczeniach dla pracowników. Madame najwyraźniej, tak jak i ja wcześniej, pomyślała, że tego typu obrazy nie sprzyjają tworzeniu romantycznej atmosfery.
- Myślisz? Może i tak. - jej szczupłe palce zaczęły wystukiwać w wyszukiwarce odpowiednie hasło.
Spojrzałem na nią, na jej twarz pogrążoną w zamyśleniu i ołówek wetknięty za ucho. Od czasu do czasu coś nim notowała, najczęściej nazwy dzieł, które ją zainteresowały. Uważałem, że łatwiej byłoby dodać je na stronie do ulubionych, jednak nie odważyłem się tego zasugerować. Uznałem, że niech postępuje zgodnie ze swoimi upodobaniami. Wydawała się w trakcie naprawdę zadowolona, czego nie chciałem zepsuć.
- A przy wejściu może ''Śpiący Staś''? Ładnie będzie współgrał z żółtymi ścianami. Swoją drogą, skąd ten kolor? - zapytałem, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej z uwagi na dzisiejszą rozmowność szefowej.
Klub nieraz wydawał się zlepkiem losowych mebli, kolorów i ozdób. Z czasem widziało się symbiozę między tymi wszystkimi, tak różnymi elementami, lecz w pierwszej chwili budynek wydawał się jedynie chaosem, w którym wszystko wiło się i plątało. Zauważyłem, że z Madame Red jest zupełnie na odwrót. Na początku sprawia wrażenie prostej, uporządkowanej i może nieco zbyt nadpobudliwej, aby potem stać się jednym wielkim zamieszaniem, w którym ciężko wyczuć co jest czym.
- Jest... Całkiem ładny. - przyznała cicho, wpatrując się w wynik kolejnego wyszukiwania. Nie odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie.
Na obrazie widoczny był śpiący słodko chłopiec, wsparty na stole i odziany w czerwoną sukienkę, która w zestawieniu z żółtym blatem i pomarańczową podłogą tworzyła wrażenie ciepła, spokoju i przytulności. Maluch wydawał się śnić o czymś błogim i patrząc tak na niego oraz jego otoczenie, można była odnieść wrażenie, że temperatura w pokoju nieco się podniosła.
Kobieta wpatrywała się w obraz przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, finalnie zamykając witrynę.
- Pomyślę nad tym. - obiecała, nie notując jednak tytułu.
Aż do końca mojej wizyty pozostała nieco przygaszona, nawet jeśli uśmiechała się jak zawsze, wciąż raz po raz pytając o propozycje lub opinię o tym, co sama znalazła. Dużo przy tym dyskutowaliśmy o twórcach i ich dziełach. Słuchałem jej uważnie, nawet jeśli jakiegoś nie znałem, co zostało zresztą odwzajemnione. Nim się obejrzałem minęły dwie godziny, po których zdecydowałem się wrócić, ponieważ Sebastianowi powiedziałem, że poproszenie Madame Red o kilka dni wolnego zajmie mi co najwyżej kwadrans. Jeszcze biedak pomyśli, że to ja dostałem ataku astmy i padłem w jednym z zawiłych korytarzy.
- Jasne, rozumiem. - powiedziała z lekkim, nieco zawiedzionym uśmiechem, kiedy poinformowałem ją, że muszę już iść. - Dobrej nocy. Jakbyście czegoś potrzebowali, po prostu przyjdź.
Wyciągnęła dłoń i po raz kolejna zmierzwiła mi włosy, tym razem robiąc to jednak nieco dłużej, z większą nostalgią. Doszło do mnie wtedy, że unosi się wokół niej zapach praktycznie taki sam, jak wokół mojej matki, lecz przy tym zupełnie inna aura. Po raz kolejny zapytałem sam siebie, jakim cudem ludzie są tak podobni, a jednak tak różni, pełni zgody i przy tym sprzeczności. Zaczęło mnie to interesować od niedawna, lecz już teraz wydawało mi się, że nie znajdę jasnej odpowiedzi, nawet jakbym miał się nad tym zastanawiać od czasu moich narodzin.
![](https://img.wattpad.com/cover/309977756-288-k35260.jpg)
CZYTASZ
BUNT || SEBACIEL
FanficCiel jest synem bogatego małżeństwa. Od małego wychowywał się w luksusie i świadomości losu jaki go czeka - gdy dorośnie, ma być kolejną głową Funtomu. Nie protestuje, uczy się pilnie i ponad normę. Gdy kończy dziesięć lat, w jego życiu pojawia się...