Rozdział 28

135 19 4
                                    


- Mieliście być! - wykrzyczałem tonem, który przypominał lament. 

Zacząłem kłótnię kiedy tylko rodzice wrócili do domu. Nie była to co prawda taka prawdziwa sprzeczka, w której wygarnąłbym im wszystko, co mnie boli, jednak posunąłem się dalej niż zazwyczaj. Prosto w twarz robiłem im wyrzuty, zamiast jak zawsze jedynie stwierdzić, że może mają rację, że może następnym razem się uda. Nie chciałem po raz kolejny słuchać tego słodkiego kłamstwa, którym karmili mnie, od kiedy tylko zacząłem więcej od nich wymagać.


- W Funtomie stało się coś bardzo złego, Ciel. - matka posłała w moją stronę uśmiech pełen zarówno skruchy, jak i zmęczenia, które odbiło się w jej błękitnych oczach. Widząc to, poczułem się trochę zawiedziony. Wydawało mi się, że chciała jak najszybciej wykaraskać się z tej sytuacji i położyć, kończąc ten pełen wrażeń dzień.

- Tam zawsze dzieje się coś złego... Coś ważniejszego ode mnie. - stwierdziłem z goryczą, zaciskając w pięści moje drobne, dziecięce dłonie.

Dzisiaj w szkole organizowano przedstawienie. Nie miałem tam jakiejś wybitnej roli, jednak przykładałem się, mając nadzieję, że rodzice tego dnia będą ze mną. Dopiero co zacząłem pierwszą klasę, więc tym ważniejsze to dla mnie było, co postanowili najwyraźniej zupełnie zignorować. Ja tymczasem chciałem, naprawdę chciałem zrozumieć, że sprawy firm mają w naszej rodzinie priorytet, jednak moje zaufanie zostało już zbyt nadwyrężone. Kiedy tłumaczyłem to sobie w głowie jakoś racjonalnie, po chwili przychodził bunt wobec takiego stanu rzeczy.

- Słońce, wiesz, że to nie tak. Następnym razem będziemy. - matka nachyliła się, abyśmy byli na tym samym poziomie. Odniosłem wrażenie, że chce zrobić jak najbardziej przekonującą minę, jednak słabo jej to wyszło, tak samo zresztą, jak argumenty tłumaczące ich kolejną rodzicielską porażkę. 

Byłem już za duży na tak płytkie słowa. Nie wiedziałem o świecie jeszcze wielu rzeczy, jednak ważne stawały się dla mnie nie obietnice, a czyny. Nie mogła załagodzić mojego zdenerwowania tym naiwnym zapewnieniem, kiedy czułem, że mija się ono z prawdą.


- Funtom funkcjonuje już tyle lat, że przez ten jeden wieczór na pewno by się nie zawalił. - wydusiłem, czując zbierające się w oczach łzy.

Świat na moment się rozmazał, zniknął za słoną barierą żalu. Nie umiałem jednak płakać, od początku byłem przyzwyczajony do wstrzymywania smutku. Poza tym czułem, że rodzice nie są godni moich łez, że jeśli już miałbym kiedykolwiek zapłakać, to nie z ich powodu.
To były tak abstrakcyjne i wzajemnie się wykluczające uczucia. Z jednej strony pragnąłem ich uwagi jak tlenu, z drugiej chciałem, aby znikli, rozpłynęli się w powietrzu i nie sprawiali mi po raz kolejny zawodu.


- To było bardzo, bardzo ważne. Obiecuję, że jakoś ci to wynagrodzimy, dobrze? - do rozmowy włączył się ojciec, który dotychczas jedynie stał z boku, wpatrując się w swoją małżonkę. Wyraz jego twarzy był przy tym ciężki do zidentyfikowania, tak jakby myślał o obecnej sytuacji i jednocześnie błądził myślami w okolicach zbliżającej się wielkimi krokami Wigilii.

- Kiedy? - zapytałem, przenosząc wzrok z jednej znajomej twarzy na drugą. Starszy Phantomhive wydawał się równie zmęczony co jego partnerka. Mogłem się założyć, że i on najchętniej zakończyłby ten spór i położył się do łóżka z sumieniem czystym jak łza, myśląc, że tego dnia znów poprawnie wykonał wszystkie swoje obowiązki.

- Za niedługo, Ciel. Za niedługo. Obiecuję, że bliżej świąt znajdziemy czas.

Wiedziałem, że to kolejne kłamstwo. Okolice świąt były akurat niezwykle pracowitym okresem. Czas ten zamiast z rodzinną kolacją i magicznym czasem, kojarzył mi się raczej z widokiem ojca tonącego w papierach. Matki też nie było zbyt często w domu, pojawiała się na wielu balach charytatywnych lub na herbacie u koleżanek, aby plotkować o tym, jak obecnie prosperują biznesy ich mężów. Raczej nie dadzą rady wcisnąć w terminarz spotkania ze mną.

- Idę się położyć. - wycedziłem, tak samo wściekły, jak i zrozpaczony.


Potem czym prędzej czmychnąłem na górę, ignorując Barda, który na moment wyjrzał z kuchni, śledząc mnie wzrokiem. Po chwili zniknąłem w jednym z korytarzy, przez co wrócił do robienia kolacji dla starszych mieszkańców tego domu.
Nim się obejrzałem byłem już w łóżku, walcząc z okrutnym żalem, który podszeptywał mi do ucha, abym coś zniszczył. Mógłbym powydzierać strony z książek, rozerwać poduszkę, zbić szklaną figurkę psa stojącą na jednej z półek, ale po co?
To nic nie da, powtarzałem sobie, słuchając ciszy kłębiącej się w znajomych czterech ścianach. Wiedziałem, że będę potem równie mocno sfrustrowany, lecz i tak ciężko było zdusić w sobie tak irracjonalne pragnienie jak to. Walczyłem z nim przez dłuższą chwilę, do czasu aż nie usłyszałem cichego pukania do drzwi. Nie odezwałem się, jedynie bardziej naciągnąłem na siebie kołdrę, jednak ten ktoś stojący za drzwiami i tak wszedł do środka. Gdy ujrzałem ojca, miałem wrażenie, że poczuł się nieco zwiedziony, widząc, że mam otwarte oczy. Momentalnie też tego pożałowałem, uznając, że trzeba było udawać sen.


- Możemy pogadać? - zapytał cicho, na co bezsilnie skinąłem głową, uznając, że inaczej zrobiłby to samo, co w przypadku otworzenia drzwi. I tak przysiadłby na skraju łóżka, starając się nawiązać kontakt ze swoim jedynym dzieckiem.

- O co chodzi? - zapytałem obojętnie, opierając policzek na niezwykle miękkiej poduszce. Może powinienem być wdzięczny za to, że ją mam? Może przesadzam?

Zawsze po tym, jak się złościłem, nachodziła mnie myśl, że może jednak się mylę. W końcu mam wszystko i rodzice muszą na to zapracować. Może jestem po prostu niewdzięczny?


- Wiesz, o co chodzi. - westchnął mimowolnie, po czym zrobił coś, czego się nie spodziewałem.

Nim się obejrzałem, położył się obok, teraz już nie pytając o zgodę. Na moment zastygłem w bezruchu, czując, że moje serce bije tak szybko, jakbym miał dostać zawału. Ojca za to taka bliskość nie wydawała się przerażać. Z ciężką do określenia miną patrzył w sufit, jakby się nad czymś zastanawiał. Poszedłem jego śladem i również wlepiłem tam wzrok, na jasną farbę i fluorescencyjne gwiazdki przyklejone ciężką do usunięcia taśmą.

- Nawaliłem. - powiedział po dłuższej chwili z niemałym trudem, jakby była to jakaś bardzo trudna formułka ze studiów, którą wygłaszał po raz pierwszy. - Ja i mama. Powinniśmy być.

- Chyba tak. - niemalże szepnąłem, czując, że tracę całe samozaparcie w obliczu takiego zachowania. Łatwiej mi było wylewać z siebie żale, kiedy obstawali przy swoim. Rzadko przyznawali mi rację, więc był to tego wieczoru kolejny szok.

- Naprawdę ci to wynagrodzimy. Nie wiem jeszcze kiedy, ale wynagrodzimy.

- Nie wynagrodzicie. - mruknąłem krótko, spodziewając się kolejnego sprzeciwu. O dziwo odpowiedziała mi bezsilna cisza, tak jakby ojciec wyczuł, że klasyczny kit już na mnie nie działa. Możliwe też, że wreszcie uświadomił sobie, że nie spełnił jeszcze żadnej obietnicy tego typu i że nie kwapi się, aby to zmienić.

- Czasem nie wiem, co dokładnie mam robić, wiesz? - powiedział po chwili tonem nieco innym niż zazwyczaj. Zauważyłem, że na co dzień w kontakcie ze mną zmiękczał słowa, sprawiał, że stawały się ciepłe i pozornie czułe. Teraz mówił do mnie jak do przyjaciela, jak do kogoś równego sobie.

- Nie wiesz? - spojrzałem na niego, odnosząc wrażenie, że ulatuje ze mnie część napięcia, które czułem w sytuacjach takich jak ta.

- Nie wiem. Nie wiem, co dokładnie powinienem zrobić i gdzie być.

- Przy mnie. Powinieneś być przy mnie. - powiedziałem szybciej, niż zdążyłem to przemyśleć. Wyszło to całkowicie instynktownie, tak jakby odpowiedź żyła we mnie i czekała jedynie na to, aż Vincent o nią zapyta.


- Wiem, że powinienem, ale to czasem strasznie trudne. - pokręcił lekko głową i już więcej się nie odezwał, przez co domyśliłem się, że nie chce mi tego lepiej objaśnić.

Dla mnie nie było w tym nic trudnego. To jasne, że jeśli naprawdę chce przy mnie być, w sytuacjach takich jak ta dzisiejsza musi po prostu zostawić firmę i faktycznie tkwić u mego boku. Co w tym było wymagającego? Mieć choć przez chwilę gdzieś cały ten Funtom i być tatą, na wypełnianie roli którego się zgodził? Nie umiałem tego pojąć moim umysłem, który był może zbyt młody na metafory i niedopowiedzenia, którymi raczył mnie rodzic.

- Coś jeszcze? - zapytałem cicho, po dłuższej chwili wsłuchiwania się w jego spokojny oddech.

- Nie, już chyba nie. - spojrzał na mnie, po czym, znów bez uprzedzenia, przygarnął mnie bliżej, obejmując ramieniem.

Nie był to mocny, pełen uczuć uścisk, lecz i tak poczułem, jakby cały mój świat w jeden moment wywrócił się do góry nogami. Cały zesztywniałem pod wpływem tego gestu, który okazał się równie szokujący, co ulotny. Nim się obejrzałem, ojciec wstał z łóżka i posłał w moją stronę lekki, niepewny uśmiech.


- Dobranoc. Jutro jadę z twoją mamą do Paryża, na trzy dni. Zobaczymy się w poniedziałek, dobrze?


- Mhm. - mruknąłem, uznając, że przecież i tak nic bym na to nie poradził, nawet jakbym chciał aby zostali. Ale chyba nie chciałem. - Dobranoc, do poniedziałku.

Potem ojciec spojrzał za mną po raz ostatni, a następnie wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Ja tymczasem przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w usłany gwiazdkami sufit, ściskając przy tym w dłoniach kołdrę, tak jakbym czekał na coś złego, siejącego zniszczenie i zamęt. Wydawało mi się, że ten krótki moment faktycznie spowodował chaos, ale taki niezwykle skryty, wewnątrz mnie. I przywołał jeszcze więcej żalu do rodziców.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz