Rozdział 42

85 12 2
                                    


Powietrze falowało pod wpływem ciepła. Skwar był tak gęsty, że ciężko było głębiej odetchnąć. Oddychałem więc szybko, łapiąc powietrze małymi porcjami. Marzyłem przy tym już tylko o klimatyzowanym wnętrzu auta, jednak obiecałem Aloisowi, że pokażę mu jeden ze sklepów Fantomu. Strasznie się na to uparł, więc zaraz po szkole wybraliśmy się do najbliższej placówki, mimo że wiedziałem, iż nie mamy zbyt wiele czasu. Wkręciłem szoferowi, że mam zajęcia dodatkowe, dzięki czemu zyskaliśmy zaledwie czterdzieści minut.
Byłem skazany na kłamanie, ponieważ ani mężczyzna, ani inny nikt ze służby nie pozwoliłby szwendać się ośmiolatkowi po mieście, mając za jedynego towarzysza swojego rówieśnika.


- Według mnie nauczycielka nie ma racji. Bohater książki, którą dzisiaj czytaliśmy, nie jest tragiczny.


- Masz rację, był po prostu głupi. - wzruszyłem ramionami.

- Miłość to nie głupota, Ciel!

- Jeśli popełniasz przez nią samobójstwo, to jest głupia.

- Nie do końca. Uważam...

Nie mam pojęcia, jakim cudem się zaprzyjaźniliśmy. Widzimy się pięć dni w tygodniu, od kiedy tylko zaczęliśmy wspólnie edukację, a nieraz spotykamy się też w weekendy, i nie zapowiada się, aby miało się to skończyć. Trancy jest jednak wesoły i żywiołowy, a do tego bardzo pobudzony twórczo. Od początku robił mi wykłady na temat literatury, tak jak choćby teraz, i wydawało mi się, że nie przeszkadza mu fakt, że nie wtrącam nic od siebie. Najczęściej jedynie kiwałem głową, ewentualnie mówiłem ''tak, masz rację'' lub ''brzmi mądrze'', szczególnie wtedy, kiedy zupełnie nie wiedziałem, o czym mówi. W naszej relacji był on słońcem, a ja księżycem, które jakimś cudem potrafiły spotkać się w jednym punkcie i przetrwać tę konfrontację. Nie narzekałem jednak na to, bo w istocie mimo dotkliwych różnic, dobrze spędzało mi się z nim czas. Uważałem go za człowieka lojalnego i godnego zaufania. 

- Brzmi rozsądnie. - przyznałem, kiedy skończył swój wywód. Było tak gorąco, że ciężko mi go było słuchać, co zapewne zauważył. Potrafił to jednak zrozumieć, ponieważ w odpowiedzi uśmiechnął się jedynie i skończył temat, najwyraźniej uznając, że pomęczy mnie nim w dogodniejszych warunkach.

- I gdzie ten sklep?

- Tutaj. - otworzyłem przed nim drzwi ładnie odrestaurowanej kamienicy. Witryna i szyld z nazwą sklepu, które mój przyjaciel jakimś cudem przeoczył, zdradzały, co się za nimi znajduje.

Po przekroczeniu progu otuliła nas słodka woń czekolady i nowości, którą przesiąknięte były zabawki. Odetchnąłem przy tym z ulgą, kiedy uderzył we mnie panujący w lokalu chłód. Stojący za ladą, wesoły i żwawy sprzedawca nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie ma szczęście, że znajdzie się na dworze dopiero przed zmrokiem, gdy najgorszy upał wchłoną ulice i chodniki.

- W każdym sklepie jest tyle słodyczy? - zapytał podekscytowany Alois, błądząc między półkami.

Rzecz jasna udałem się za nim, poświęcając towarom znacznie mniej uwagi. Większość widziałem wielokrotnie już wcześniej, czy to podczas wypraw z ojcem do sklepu, czy w domu, jako prototypy. Zresztą, każda seria była do siebie w miarę podobna, szczególnie kiedy oglądało się przez lata jedną po drugiej.

- Mhm, w końcu Fantom sprzedaje zabawki i słodycze. - odparłem, wzruszając ramionami. - Ten sklep jest jednak jednym z największych.

- Ale super. - skwitował radośnie, przystając przy jednej z półek, z której zdjął przytulankę. Dłuższą chwilę poświęcił na przyglądanie się białemu królikowi w fioletowej marynarce, z zieloną kokardą u szyi. - Ależ to śliczne.

- Myślisz?

- Mhm. Przeurocze.

Spojrzałem najpierw na królika w jego rękach, a potem na twarz chłopaka. Wydawał się autentycznie urzeczony. Jego oczy błyszczały radością, a usta uformowały się w spokojny, zadowolony uśmiech. Wszystkie troski codzienności wydawały się na moment wypaść mu z głowy, zastąpione radością spowodowaną czymś tak trywialnym, jak słodycze i zabawki. Patrząc tak na niego pomyślałem, że niezwykle mało jest na tym świecie rzeczy, które są tak proste, i jednocześnie potrafią rozświetlić czyjąś chwilę do tego stopnia.

- Weź, jeśli ci się podoba. Będzie na koszt firmy.

- No nie wiem...

- Bierz. - poklepałem go po ramieniu. - Za niedługo masz urodziny, potraktuj to jako część prezentu.

Spojrzał najpierw na zabawkę, a potem znów na mnie. Widziałem, że jest niezdecydowany, lecz przy tym w głębi duszy cholernie chce tego królika.

- No weź. - powtórzyłem, wykrzesując z siebie lekki, zachęcający uśmiech, co ułatwiło mu podjęcie decyzji.

Chwilę później znów przemierzaliśmy skąpane we wrzącym powietrzu ulice Londynu. Sprzedawca dobrze mnie znał, więc bez problemu pozwolił nam wziąć z asortymentu to, na co mieliśmy ochotę. Czekoladowy lizak topił mi się na języku, lecz gdybym wyjął go z ust i wystawił na działanie słońca, proces ten zapewne zachodziłby jeszcze szybciej. Naprawdę się gotowałem, co nie przeszkadzało mi jednak w zerkaniu na mojego przyjaciela. Wyszliśmy już ze sklepu, lecz wciąż miał on na twarzy ten błogi, rozmarzony wyraz, który nabył podczas oglądania towaru w Fantomie. Co chwilę zerkał na królika, a potem, z wdzięcznością, na mnie. Odwdzięczyłem się podobnym spojrzeniem, rad za to, że mogę tu dziś z nim być, nawet jeśli w takim skwarze.

Jakiś czas później wszedłem do tego samego sklepu. Było to zimą, kilka dni wcześniej spadł pierwszy śnieg, który sparaliżował miasto. Poza samochodem trząsłem się i byłem w stanie marzyć jedynie o ogrzewanym wnętrzu pojazdu.
Tym razem również miałem towarzysza, lecz był to ktoś inny. U mego boku kroczył odziany w czerń kamerdyner, który wydawał się równie zainteresowany sklepem, co kiedyś Alois. Nie poprosił mnie jednak specjalnie o wizytę w jednej z placówek, a odwiedził ją ze mną przy okazji, z uwagi na papiery, które musiałem w niej zostawić. Wziąłem to wtedy na siebie, licząc chyba na pochwałę ojca. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo raczej sam z siebie nie poprosiłby mnie o zaniesienie teczki z kilkoma ważnymi dokumentami. To było ochotnicze działanie.


- Jak pan się czuje? - zapytałem stojącego za ladą człowieka, tego samego, niezmiennie od kilku lat.

- Och, w porządku, Ciel, w porządku. Od kiedy wstawili mi tytanowe biodro, jestem jak nowo narodzony. - poklepał się po miejscu, w którym tkwił jego nowy ''nabytek''.

Potem jeszcze przez kilka minut rozmawialiśmy na dość prozaiczne, życiowe tematy. Zapytałem co u wnuków, a on kazał pozdrowić mojego tatę i powiedzieć, czy zdrowy. Odparłem, że tak, choć w rzeczywistości nie mogłem tego wiedzieć. Widywałem go ostatnio tak rzadko, że pewnie nie zorientowałbym się, że jest umierający, dopóki nie znalazłbym go rano w sypialni lub na wycieraczce, kiedy w trakcie poszukiwania kluczy uleciało z niego życie.

- Na co tak patrzysz? - zagadnąłem, stając przy Sebastianie, kiedy zakończyłem już rozmowę z mężczyzną. Sądziłem, że będziemy wychodzić, jednak mój kamerdyner zatrzymał się przy jednej z półek, więc i ja przystanąłem. Sprzedawca zniknął tymczasem na zapleczu, zapewne testując możliwości nowego biodra podczas opróżniania kartonów z towarem.

- Hm? Ach, na nic szczególnego. - odparł, potem jednak przecząc swoim słowom, poprzez wzięcie jednego z breloczków przedstawiających miniaturową wersje większych, pluszowych królików.


Jego wzrok uosabiał czysty spokój i radość. Wydawał się odnaleźć w tym sklepie i przedmiocie coś, co go w jakiś sposób poruszyło, sprowokowało do odczuwania konkretnych emocji i posiadania pewnych myśli. Patrząc tak na niego, cicho westchnąłem, po czym leciutko się uśmiechnąłem, biorąc ze stoiska nieopodal dwa czekoladowe lizaki z truskawkowym nadzieniem. Dobrałem do tego równie breloczek z królikiem, który tak przypadł mu do gustu.


- Niech pan odpisze! - krzyknął do sprzedawcy, który wrócił właśnie z zaplecza, i pokazałem mu rzeczy, które wziąłem. W odpowiedzi uniósł kciuk w górę i zaznaczył to, aby nie mieć potem burdelu w papierach.

Niedługo później wraz z Sebastianem wyszedłem ze sklepu. Podałem mu wtedy jeden z lizaków oraz to, co sobie wcześniej upatrzył, po czym nieco go wyprzedziłem, nie chcąc widzieć jego satysfakcji spowodowanej moimi poczynaniami. 
''Robię się dla niego coraz bardziej miękki'', myślałem, wsuwając lizaka do ust. Spojrzałem przy tym w zachmurzone, po części ciemne już niebo, i kiedy na mój nos spadł maleńki płatek śniegu, pomyślałem, że Funtom to jednak coś niezwykłego. To sprawca odrzucenia, jakiego zaznaję od rodziców i wycieńczenia, które wiąże się z nadmiarem nauki, ale... Czy coś, co potrafi choć na chwilę uszczęśliwić ludzi, jest do końca złe? Czy nie jest to najbardziej niesamowite przekleństwo, jakie mogło na mnie spaść?

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz