Rozdział 37

122 18 2
                                    


Wakacje zbliżały się do końca. Dni robiły się coraz chłodniejsze i mniej żywe. Im bliżej był termin powrotu do szkoły, tym mniej rodzin z dziećmi odwiedzało miasteczko. Zrobiło się cicho. Kiedy spałem przy otwartym oknie, nie dochodził już do mnie odgłos nastolatków wracających z imprezy lub grupek ludzi w średnim wieku, którzy wybrali się na nocne oglądanie miasta. Kiedyś bardzo bym się z tego cieszył, obecnie czułem się tak, jakby coś mi zabrano. Miała to być cząstka nieistotna, lecz bezpowrotnie utracona.
Większość tego spokojnego (przynajmniej pod niektórymi względami) czasu, spędzałem na dachu. Niedawno przypomniałem sobie, że posiadam do niego klucz, co za tym idzie wymykałem się tam, kiedy tylko mogłem, aby pooglądać gwiazdy. Dopiero teraz, robiąc to regularnie, doszło do mnie z pełną mocą, jakie to piękne i uzależniające. Nie spodziewałem się, że podczas jednej z takich wypraw spotkam... Grella.

- Co tu robisz? - zapytałem, siadając obok niego, w tym samym miejscu, w którym siedziałem kiedyś z Madame Red. Przez chwilę myślałem, czy by nie utrzymać mojej obecności w sekrecie i nie zająć miejsca w innej części dachu, jednak finalnie zrezygnowałem z tego pomysłu.

- Hm? Ach, to ty. - spojrzał na mnie niechętnie, opierając przy tym głowę na dłoni. Potem jego wzrok powędrował na mnie ukradkiem raz, drugi, trzeci... A kiedy doszło do niego, że nie zamierzam sobie pójść, westchnął cierpiętniczo. Chyba traktował mnie jak konkurencję i przeszkodę na drodze do ''i żyli długo i szczęśliwie'' z Sebastianem. Najwyraźniej w jego głowie związek z brunetem wydawał się jakkolwiek realny, choć na szczęście mężczyzna nie zarywał już do mojego kamerdynera tak otwarcie jak wcześniej. - Co tu robisz?

- Ja pierwszy cię o to zapytałem.

- Siedzę, nie widać?

- Tyle to ja wiem. - podciągnąłem nogi do klatki piersiowej, obejmując je rękami. - Oglądasz gwiazdy?

- Ta. - mruknął niechętnie, jasno sygnalizując, że nie jest w nastroju do rozmów. Niestety w ciszy wytrwałem zaledwie kwadrans, w porywach do dwudziestu minut.

- Masz swój klucz?

- Korzystam z tego, który ma Madame Red. Robię to tak rzadko, że nie mam swojego egzemplarza.

- Wydaje się ciebie lubić.

- Lubi.

- Nie wiem, jak to możliwe.

- Ja za to nie wiem, jak można lubić ciebie, ty mały, upierdliwy...

- Dobrze, już, nie kończ. - westchnąłem, przewracając oczami. Po chwili uznałem, że warto poinformować go o decyzji, którą podjąłem wspólnie z moim towarzyszem. - Za niedługo ja i Sebastian przestaniemy pracować w klubie. Uprzedziłem już o tym Madame Red. Przy dobrych wiatrach za miesiąc nas tu nie będzie.

- Super. - odparł pesymistycznie. Chyba zepsułem mu wpatrywanie się w niebo, lecz o dziwo nie czułem się z tym źle. Wyczuwałem teraz, tak jak w przypadku wcześniejszego spotkania z szefową, że to ostatni dzwonek, żeby wyjaśnić kilka kwestii. - Dlaczego ta robota, co?

- A co cię to, cholera, interesuje? - zapytał swoim piskliwym, pretensjonalnym tonem. Nie mam pojęcia, czy to jego naturalny głos, czy może go w jakiś sposób modulował. Obie opcje wydawały się prawdopodobne.

- Teoretycznie nie interesuje. W praktyce czasem się zastanawiam. - wzruszyłem lekko ramionami. - Rzecz jasna nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Tak sobie zapytałem...

- Bo nie było dla mnie lepszych opcji.

- Hm?

- Bo nie było dla mnie lepszych opcji. - powtórzył cierpko. - Do niczego innego się nie nadaję.

Zamilkłem na chwilę, nie spodziewając się z jego strony takiego wyznania. To flamastropodobne coś wydawało się mieć w tym momencie ludzkie uczucia i troski, co trochę mnie niepokoiło. Do niedawna chyba w ogóle nie uważałem go za człowieka, bardziej miejscowe zwierzątko, które myśli głównie o przystojnych mężczyznach oraz wszystkich ciuchach, lakierach, szminkach i innych rzeczach do upiększania w barwie krwistej czerwieni.

- Każdy się chyba do czegoś nadaje...?

- Nie wydaje mi się. - potrząsnął głową, przez co kilka czerwonych kosmyków opadło na jego twarz. - Na pewno nie w moim przypadku.

- No weź, to jak na ciebie potwornie pesymistyczne...

- Takie jest życie, mały, upierdliwy gówniarzu. Pesymistyczne. Ale co ty możesz o tym wiedzieć... Naprawdę nie wiem, czemu Sebastianek tak za tobą lata.

Ugryzłem się w język, przez chwilę chcąc oświecić go, dlaczego mój kamerdyner jest bardziej zainteresowany mną niż nim. Na szczęście w porę zrezygnowałem z tego pomysłu. Obstawiam, że popłakałby się, i jego samoocena poszybowałaby bardziej w dół.

- Też tego nie wiem. - wycedziłem, wykazując się w tym momencie aktem ogromnego miłosierdzia. Po chwili uznałem, że wrócę do jego ''kariery''. Po pierwsze nie chciałem, aby kontynuował temat braku swojego powodzenia u Michaelisa. Po drugie wciąż ciekawiło mnie, dlaczego obrał taką właśnie ścieżkę. Poznawanie ludzi nigdy nie było moją pasją, jednak kiedy już zdarzał się ktoś nietypowy, nie umiałem przepuścić okazji do wyduszenia z niego, ile się tylko dało. Była to u mnie dość nowa cecha. - Nigdy nie próbowałeś żadnej innej pracy?

- Och... Próbowałam. Jasne, że próbowałam. - zamyślił się na chwilę, wyglądając przy tym całkiem normalnie, niczym człowiek w pełni rozumny, pojmujący świat w całej jego okazałości. - Tak, miałam kilka prac... Ale wszystkie były bardzo słabo płatne i strasznie nudne. Nie lubię się nudzić.

- To musi być ci ciężko, bo życie to w gruncie rzeczy prawie ciągłe nudzenie się.

- Nie, niekoniecznie. Obecnie całkiem mi się podoba. - wzruszył ramionami, które po chwili zwiesił. Jego postawa zmieniła się w przygaszoną i niepewną, jakby nagle przygniótł go ciężar zdarzeń, które mocno odbiły się na jego życiu. - Ojciec zawsze mówił mi, że to moje powołanie.

- Prostytucja?

- Prostytucja. - skinął głową, po jakiejś minucie odzyskując rezon. Znów zrobił głupkowaty wyraz twarzy, a jego oczy przestały się skupiać na czymś szczególnym. - Ten stary idiota zawsze mówił, że tylko do tego się nadaję, i co? I miał rację! To jest chyba najgorsze, ten człowiek zawsze miał rację.

Mężczyzna mówił rozsądnie, jednak wydawał się stracić przebłysk świadomości sprzed zaledwie chwili. Ciekawe, jak często zdarzały mu się takie momenty. Skoro Madame Red go lubiła - a musiało tak być, skoro dzieliła z nim klucz na dach, zwracała się do niego tak, jak chciał i rozmawiała, ilekroć spotkali się na sali - być może w otoczeniu innych ludzi miał je częściej. Może miał je częściej właśnie przy niej.
Normalny Grell. Grell, z którym można porozmawiać o czymś innym niż, w jego opinii, przystojni mężczyźni. To brzmi zabawnie i nierealnie jednocześnie.

Drugą rzeczą, którą odnalazłem w jego wypowiedzi, było moje osobiste spostrzeżenie, że mieliśmy diametralnie innych ojców. Jego utwierdzał syna w przekonaniu, że nie wyjdzie ze swoimi ambicjami dalej niż poza burdel. Mój od początku twierdził, że mogę zrobić wszystko, co będę chciał, i jeszcze więcej. Mówił, że kiedyś odziedziczę interes i stanę się osobą silną, która będzie umiała o siebie zadbać. Ciekawe, czy proroctwo mojego ojca się spełni, tak jak spełniło się proroctwo ojca Grella.
W sumie nie wiem, czy tak do końca chcę być silny w sposób, o którym myślał Vincent Phantomhive. Czy chcę, aby moja siła wiązała się z tak wielką odpowiedzialnością. Z drugiej strony... To chyba lepsze, niż sięgać dna jak Stucliff, prawda?

- Przykro mi. - poklepałem go lekko po ramieniu, nie wiedząc, jak inaczej mam się zachować. Czy mam go pocieszyć, a jeśli tak, to w jaki sposób? Czy on w ogóle był teraz smutny? Ciężko wyczuć. Kto wie, może cały jego irytujący charakter to jedynie instynktowna zasłona skrywająca jego zranioną duszę. - Słuchaj... Mogę mieć pytanie?

- Jedno, gówniarzu.

- Jedno, niech będzie. Od początku mnie to ciekawiło. Jak ty się w ogóle identyfikujesz?

Spojrzał na mnie pogardliwie, krzyżując ręce na piersi.

- Jestem damą! - powiedział z wyrzutem, jasno sugerując, że samo pytanie o to jest szczytem bezczelności. - Damą! Tyle razy mówiłam!

- Damą?

- Najprawdziwszą!

- Nie wydaje mi się.

- Nie obchodzi mnie, co ci się wydaje! - spojrzał na mnie, z dolną wargą drżącą ze wzburzenia. -Już, wypad!

Wskazał drzwi prowadzące z powrotem do budynku.

- Ale...

- Wypad! - powtórzył, nie opuszczając dłoni. - J.U.Ż!

Westchnąłem, podnosząc się i strzepując z ubrania niewidzialny brud. Następnie udałem się we wskazaną wcześniej stronę, po chwili dotykając dłonią chłodnej klamki. Wygląda na to, że z oglądania gwiazd nici, ale nie szkodzi. Innym razem.
Po raz ostatni odwróciłem się w jego stronę. Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, aby powiedzieć to, co wyszło po chwili z moich ust.

- Masz naprawdę ładne włosy, Grell.

Nim zamknąłem drzwi, wyraz jego twarzy złagodniał. Stał się wręcz błogi jak zawsze, gdy mężczyzna dostawał od kogoś komplementy. Chyba naprawdę się psuję, skoro zaczynam mówić ludziom rzeczy niezgodne z prawdą tylko po to, aby zrobić im przyjemność.
W sumie to zepsucie, czy może jedynie staję się dorosły?

***

O tym, że wraz z Sebastianem zgadzam się pojechać do Francji, powiadomiłem Michaela tego samego dnia, w którym się zdecydowaliśmy. Wiedziałem już, gdzie mieszka, a że dodatkowo miasteczko nie było duże, znacznie ułatwiło nam to komunikację. Dziś za to miałem przyjść razem z moim kompanem, aby przedstawić go Sieglinde i oficjalnie powiadomić dziewczynę, że podejmujemy się zadania przetransportowania jej do Paryża - póki co miała to być dla niej niespodzianka.

Jak się okazało po przyjściu do domu mojego kolegi, Sullivan już na nas czekała i niezwykle się ucieszyła na nasz widok, nawet jeśli z Michaelisem spotkała się po raz pierwszy. Wydawała się nim szczególnie urzeczona, kiedy przywitał się grzecznie, całując lekko wierzch jej drobnej, nieliźniętej słońcem dłoni. Nastolatka wydała mi się bardziej zmizerniała niż wtedy, kiedy widziałem ją ostatnim razem. Najwyraźniej tęsknota, poczucie niedopasowania i kłody, które los rzucił jej pod nogi, sprawiały, że powoli ulatywało z niej życie.

- Najbardziej ciekawi mnie kwestia dokumentów. - zaczął Sebastian, kiedy już rozsiedliśmy się wygodnie w pokoju Michaela. Wcześniej zajrzała do nas jego matka, proponując kakao. Zacząłem się zastanawiać, jak często chłopak miał różnych gości, skoro kobiety zupełnie nie wzruszył widok mnie i mojego kamerdynera, wyraźnie starszego o kilka lat. - Ile trwałoby zorganizowanie prawdziwych paszportów?

- Przy dobrej współpracy z wami i życzliwości urzędów, jakieś dwa, trzy miesiące. - odrzekła Sullivan. - Sporo nad tym myślałam i możemy poprosić wujka o autentyczne dokumenty, ale też o to, aby przesłał te fałszywe. Tak na wszelki wypadek.

- To raczej nie będzie konieczne. - odparł Sebastian. - Mamy czas. Naprawdę wolę nie narażać się fałszywkami, szczególnie że będę miał pod ''opieką'' ciebie i Ciela.

- Cóż, nie zaszkodzi sobie na wszelki wypadek skołować również lewych paszportów. - mówiąc to, uśmiechała się z nadzieją, tak jakbyśmy mieli dzięki temu zgodzić się na użycie ich, a co za tym idzie wyjechanie szybciej. Jak już wspominałem, dawno nie spotkałem kogoś tak zdeterminowanego, co to niepozorne dziewczę. - Wujek ostatnio przesłał mi zdjęcia z okna pokoju, w którym będziecie nocować. Chcecie zobaczyć?

Wspólnie przyznaliśmy, że tak. Ówcześnie uprzedziłem dziewczynę, że faktycznie będziemy potrzebowali na kilka dni się gdzieś zatrzymać. Faktem jest, że nie wiemy jeszcze, czy zostaniemy w Paryżu na dłużej, czy może po kilku dniach wybierzemy się w zupełnie inny zakątek świata, jednak chyba właśnie ze względu na ten fakt tym bardziej przyda się miejsce, w którym będziemy się mogli nad tym zastanowić.

- Jest... Bardzo ładny. - wydusiłem, kiedy nastolatka podsunęła mi telefon.

Fotografia przedstawiała spory kawałek miasta widzianego z oddali, gdzie spomiędzy budynków szczególnie wyróżniała się wieża Eiffla. Zdjęcie wykonano nocą, przez co widok tym bardziej robił niesamowite wrażenie. Jednocześnie pomyślałem, że mieszkania z oknami wychodzącymi na coś takiego, a tym bardziej domy, kosztują majątek. Od początku podejrzewałem, że jej wujek jego bogaty (był w końcu wysoko postawionym urzędnikiem, do tego pokrywał wszelkie koszty związane z wyjazdem) jednak nie sądziłem, że aż tak.
Wyglądało na to, że po raz kolejny miałem trafić na człowieka obracającego się w świecie, z którego uciekłem.

***

Ustalenie szczegółów zajęło nam dobre dwie godziny. Potem gawędziliśmy jeszcze trochę o wszystkim i niczym, następnie żegnając się z całą trójką - ponieważ towarzyszyła nam również Lily. Termin został optymistycznie wytypowany na za dwa miesiące od dziś. Pomyślałem od razu, że Madame Red ucieszy się, mając nas w klubie przez te dodatkowe osiem tygodni.

- I co? Jesteś już trochę lepiej nastawiony do wyjazdu? - zapytałem w drodze powrotnej, biorąc bruneta pod rękę.

Przystał na tę propozycję, jednak od kiedy mu ją zdradziłem, niepokoił się o związane z nią, bardziej szczegółowe aspekty. Żywiłem nadzieję, że po dzisiejszym spotkaniu chociaż część tych wątpliwości została rozwiana.

- Tak, już trochę mi lepiej.

Przez chwilę szliśmy w ciszy. Potem niespodziewanie złapał mnie niczym w tańcu, następnie pochylając tak, że wisiałem nad ziemią, przytrzymywany przez niego w pasie. Totalnie się tego nie spodziewałem, przez co wciągnąłem głęboki haust powietrza, zaciskając przy tym dłonie na jego ramionach.

- Jedziemy do Paryża, Ciel. - oznajmił, jakby to było coś nowego. Patrzył mi przy tym w oczy z niewinnym i jednocześnie szczęśliwym uśmiechem.

Po raz pierwszy, od kiedy się dowiedział, wydawał się podekscytowany i urzeczony tym faktem równie mocno, jak ja. Wyraz jego twarzy w takim stanie momentalnie mnie uspokoił, nawet jeśli serce wciąż biło mi jak szalone z powodu wcześniejszego, nagłego przypływu adrenaliny.

- Tak, jedziemy. - również się uśmiechnąłem, czując po chwili jego usta na moim czole. Przez to, że byłem odchylony, włosy opadły mi w tył, dzięki czemu poczułem ten gest całym sobą, rozpłynąłem się pod nim. - Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy.

BUNT || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz