miłej lektury, bibole! — wika
Hanjae miał wrażenie, że zdążył kompletnie wytrzeźwieć, gdy w wielkim pośpiechu opuszczał dach, zostawiwszy na nim rozbitego i zmieszanego Joonkiego. Napawał go strach, jednak — co zaskakiwało jego samego — nie była to bynajmniej obawa o jego własne życie. Tak naprawdę tym, co najbardziej przerażało pieklącego się do ucieczki chłopaka, była świadomość, że mógłby zrobić fioletowowłosemu krzywdę, że właściwie mógłby go nawet zabić.
Uznał, że gorzej już być po prostu nie mogło. Nie dość, że polubił dziwaka podejmującego beznadziejne próby poderwania go, to jeszcze obaj stanowili dla siebie zagrożenie. Świetnie! Widocznie z puli oferowanych mu przez życie scenariuszy musiał wybrać akurat ten, w którym grał rolę bohatera tragicznego, skazanego na pasmo nieszczęść i porażek, których współczuliby mu nawet Werter, Antygona czy król Edyp.
— Nie no, kurwa, to musi być jakiś żart — wymamrotał, przeszukując kieszenie i torbę. — Ja pierdolę.
Stał właśnie pod drzwiami od zaplecza chemicznego, chcąc jak najszybciej powrócić do swojego pokoju, spalić w nim jeszcze jednego jointa (a przecież nie znosił palić w pomieszczeniach!) i zapomnieć o smutkach, wydając niebotyczne sumy pieniędzy na pakiety primogemsów w Genshinie. Przejście przez drzwi okazało się jednak misją niemożliwą do wykonania, bo Hanjae nie potrafił odnaleźć klucza. Zazwyczaj chował go do lewej, przedniej kieszeni spodni, ale teraz miał w niej jedynie zmięty paragon i pustą saszetkę po bezkofeinowej kawie.
Dla pewności sprawdził każdą kieszeń aż kilkukrotnie, wyjął wszystko ze swojej szmacianej torby, a nawet rozejrzał się po pomieszczeniu, zwłaszcza po podłodze, na którą mógł upuścić nieduży, pojedynczy klucz. Żałował, że nie dopiął go do kółeczka z resztą kluczy — tym od pokoju w akademiku, od swojego laboratorium w Pracowni Daktyloskopii i Antropologii Sądowej, od rodzinnego domu... chyba nawet miał tam doczepiony kluczyk od szafki na pływalni, na której pojawił się tylko raz w życiu i natychmiast zniechęcił się zapachem chloru oraz koniecznością moczenia ciała w wodzie z obcymi ludźmi i wampirami. Od razu wyobrażał sobie te miliardy bakterii, roztoczy, martwego naskórka i brudu, krążące w chlorowanej zupie. Istne okropieństwo.
Wspomnienie pierwszej i jedynej wizyty na basenie wstrząsnęło nim tak mocno, że wzdrygnął się cały, powracając pospiesznie na dach. Tak na wszelki wypadek wyjął kubotan z torby i zacisnął na nim palce, chowając broń pod długim rękawem oversize'owej bluzy. Faktycznie czasem było mu w niej odrobinę zbyt duszno, jednak zdążył się do tego przyzwyczaić i przez większość czasu nie zwracał na to większej uwagi. Bluz pozbywał się tylko w czasie ogromnych upałów, zamieniając je na kolorowe koszule — zwykle jednak z długim rękawem, który od święta podwijał do połowy przedramion.
W końcu dotarł na dach, po drodze również rozglądając się za kluczem. Okropnie bał się, że zaginiony przedmiot wypadł mu z kieszeni, gdy wchodzili razem z Joonkim po schodach, a potem przeleciał przez kraty i znalazł się gdzieś w trawie, kilka pięter niżej. Istniała jeszcze możliwość, że wypadł mu, gdy siedział na pufie i to właśnie tej opcji wolał trzymać się student.
CZYTASZ
BIBO
Romance[zakończone] «blood in, blood out» Oh Joonki jest młodym wampirem, cierpiącym na dość absurdalną przypadłość - ma uczulenie na krew, przez co zmuszony jest odżywiać się roślinną hemoglobiną. Żartów na ten temat nie brakuje i wśród innych krwiopijców...