Następnego dnia Evelynn udała się do Statku celem zwolnienia siebie samej z roboty. Jakież było zdziwienie Anthony'ego, gdy ją zobaczył. A jeszcze większe kiedy powiedziała mu wprost, że jej się kompletnie w życiu poprzestawiało i, że musi dać dyla z miasta.
— Rajuśku, dziecko, a kto cię tak przegania? — spytał mężczyzna, wyraźnie zaniepokojony.
— Nie kto tylko co. Dawne życie... To przed czym tu uciekłam, szefie. Nie mam wyjścia. Muszę zabrać stąd młodą.
— A za co wy żyć będziecie? Masz robotę nagraną?
— Moja dawna nauczycielka zapewniła mi pracę w swojej szkole z internatem. Będę... chemii uczyć.
— No coś ty? — Anthony oniemiał. — Moja Evie za biurkiem? Zmarnujesz się, dziecko. Ale dobrze, że pieniążki jakieś będą. A młoda? Będzie się w tej szkole uczyć? To jakaś elyta?
— Prywatny internat dla wybitnie uzdolnionych — Kobieta starała się temat obejść najszerzej jak się dało.
— A to elyta. A daleko to macie?
— Londyn.
— O rajuśku, to daleko.
— Przepraszam szefie, że tak z dnia na dzień, ale ja naprawdę nie mam innego wyjścia — Evelynn załamała ręce. — Muszę w końcu wziąć byka za rogi i stawić czoła temu, co za mną goni. Najwyższy czas.
To ostatnie zdanie Evelynn powiedziała konkretnie bez przekonania. Jednak najwyraźniej Anthony albo po prostu przyjął, że tak się kobieta czuła w związku z tym co miało niedługo się wydarzyć, albo tego nie zauważył.
Albo udał, że tego nie zauważył.
Położył za to kobiecie rękę na ramieniu z taką siłą, że ją aż trochę zgięło.
Trochę, prawie do blatu stołu, przy którym siedzieli.
— Powodzenia, Evie — powiedział, a w jego oczach, ku swojemu ogromnemu zdumieniu, O'Hara spostrzegła łzy. — Niechże ci życie lekkim będzie. A gdybyś czasem była kiedyś znów w Anstruther to odwiedź starego Tony'ego.
— Aj, aj, panie kapitanie.
Uściskali się jeszcze, na do widzenia, po czym kobieta wyszła z Tawerny.
Wyszła tylko po to, aby spostrzec małego, szarego kota w czarne pręgi, siedzącego na murku.Westchnęła.
— To się nazywa nękanie, Minerwo. — rzekła — I jest nielegalne w tym kraju.
Profesor McGonagall w swej kociej postaci, rozłożyła jedynie wcześniej skrzyżowane łapki.
***
Evie i Blair przybyły do Hogwartu, piętnastego sierpnia, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, w sobotę.
Przed dojazdem musiały jeszcze odbyć wizytę w Banku Gringotta. Jako, że Evelynn długo nie używała pieniędzy ze swojego skarbca, to dużo ich tam pozostało. Może nie aż tak dużo, jak wedle historyjek z Proroka, miała rodzina Malfoy, ale na pewno wystarczająco, żeby godnie żyć.
Ba, nawet jakby Minister nie zapewnił Blair wszystkiego co trzeba to i tak by było je stać na te rzeczy.
Przez te dwa tygodnie jakie miały, żeby przygotować się na rozpoczęcie roku, spędzały czas głównie w Hogsmeade, bo duma Evelynn nie pozwalała jej się przyznać, że szlajanie się po przepastnym zamku było ponad jej siły.
Hogsmeade było zwyczajnie prostsze.
Młodsza z pań O'Hara była już wystarczająco dorosła, żeby tam chodzić ze szkołą, mając podpisany przez matkę dokument. Ale dopóty dopóki rok szkolny się nie zaczął, Blair chciała korzystać z tego, że matka może się skupić tylko na niej. W końcu to były ich takie wymarzone wakacje, na jakie w świecie mugoli nie mogły sobie pozwolić.
CZYTASZ
𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|
Fanfiction- Przecież obiecałaś to Albusowi. Młodsza z kobiet struchlała. - Nie, nie, nie. - pokręciła głową - Nic mu nie obiecałam. Nagle do niej coś dotarło. Spojrzała na Minerwę z przerażeniem. - Nie. Nie zrobiłby tego. - rzekła z niedowierzaniem. - Zrobi...