17. 𝐙𝐀𝐊𝐔𝐏𝐘 𝐈 𝐏𝐈𝐒𝐌𝐀𝐂𝐊𝐈𝐄 Ż𝐔𝐊𝐈

259 24 1
                                    

Z każdym kolejnym zakupionym towarem na ulicy Pokątnej, Severus Snape upewniał się, że zabranie ze sobą Evelynn było dobrym pomysłem.

Nie żeby kobieta już wcześniej nie pokazała, że potrafi ugrać znaczną obniżkę cen i wytrząsnąć potrzebne składniki "choćby spod ziemi". Ale tym razem mężczyzna był świadkiem jej poczynań.

Nie dość, że na korzyść Eve działał jej urok osobisty- bo tu zagadała do kogoś choćby o pogodzie, tu kogoś skomplementowała, tu puściła oczko, tu zarzuciła włosami, aby poprawić upięcie.
Severusowi nie umknęło, że przy tym ostatnim na powrót układała dwa kosmyki tak, jak on to zrobił wcześniej.

Zdążyło się nawet, gdy zaczęła siąpić mżawka, że Evie użyczyła jakiejś czarownicy swojego parasola.
Przez to dostała od niej za darmo cały słój pająków. Co prawda do Alchemii były mało przydatne, ale do zajęć z drugim rokiem już jak najbardziej.

A patrząc na to, że tak młodzi uczniowie najczęściej bali się pająków i często im one zwyczajnie uciekały to nigdy nie było ich tak naprawdę za wiele.

Pająków nie uczniów.

Ostatnim punktem tej wycieczki była jedną z najlepiej zaopatrzonych aptek. Tam, tuż wejściu, został ciemnowłosym postawiony na ladzie pojemnik z pijawkami. Evelynn pokręciła głową.

— Panie, coś pan... — burknęła, otwierając wieko właśnie tego pojemnika i wyciągając z niego jedną pijawkę na otwartej dłoni. Stworzenie zachowywało się nad wyraz spokojnie, miało też inne ubrawienie niż reszta. — Ta jest chora. A jak ta jest chora, to wszystkie zaraz będą chore, bo siedzą w tym... — spojrzała znacząco na pojemnik, odłożyła pijawkę na miejsce i zamknęła wieko. — A i powinny mieć akwarium z prawdziwego zdarzenia. Pan nas chce oszukać. — dodała.

— A skądże! — obruszył się sprzedawca.

— A skądże? Też mi coś. — prychnęła Eve, kpiąco — A to tam to niby co? Pan to nazywa imbirem? To jest galangal!

Sprzedający osłupiał, a Severus spojrzał na pojemnik z szufelką z tartym kłączem, w które cały korzeń imbiru został wsadzony chyba, rzeczywiście tylko dla zmyłki. Zapach tartego materiału był delikatnie inny, bardziej sosnowy niż cytrynowy.

To rzeczywiście był galangal.

— Skąd pani to…

— Ha! — Kobieta uderzyła otwartą dłonią w blat lady. — Czyli jednak!

Twarz pracownika apteki przybrała najpierw kolor blady, zaraz potem czerwony, aż w końcu stała się purpurowa.

— Sprzedam wam co chcecie za pół ceny tylko błagam... nie mówcie nikomu…

— Trzy-czwarte — odparła Evie uśmiechając się szyderczo.

— Pięćdziesiąt pięć procent!

— Siedemdziesiąt pięć…

— No pani chyba zwario…

— Siedemdziesiąt pięć — powtórzyła ciemnowłosa stanowczo.

— Nie…

— Mój drogi, zawołaj Kingsleya — Evie zwróciła się do Severusa.

— Kin-Kin-Kingsleya? — wydukał sprzedawca — Ja-ja-jakiego Kingsleya? Chyba nie Shacklebolta?

— A zna pan jakiegoś innego Kingsleya?

— N-no nie, ale…

— To mój serdeczny przyjaciel. Pewnie pan czytywał w Proroku, że to dzięki niemu mogłam wrócić do pracy w Hogwarcie. — Evie spojrzała na Severusa — Mój drogi, mógłbyś?

𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz