Na widok nowo przybyłych, Giddy najpierw zdębiała, a potem mało co drzwiami im nie trzasnęła w twarz. Słysząc zamieszanie, pozostali dorośli zeszli do przedpokoju, tłocząc się na tych samych schodach, co wcześniej po nich biegł Winston, żeby po raz pierwszy przywitać się z Severusem.
A skoro już o brunecie mowa, mężczyzna stał na samym dole stopni, razem z Eve. Spostrzegł, jak na widok tajemniczych gości oczy kobiety rozszerzyły się w mieszaninie zdumienia i strachu.
— Evie... — szepnął do niej — kto to jest?
Cała piątka wparowała do przedpokoju, mimo protestów Giddy. Zmieścili się w pomieszczeniu tylko dlatego, że było dwudzielne, ta część bliżej wyjścia rozwidlała się na dwie strony- przejście do garażu i do piwnicy. Całe "domowe zgrupowanie" stało dalej, w części prowadzącej do wejścia na wyższe piętro oraz do zejścia do komórki z jedzeniem oraz wyjścia na ogród.
Nieproszeni goście mieli następujący skład: cztery kobiety- trzy między dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia oraz jedna koło sześćdziesiątki- oraz mężczyzna, też jakoś koło sześćdziesiątki, może siedemdziesiątki.
Ci starsi, mieli kręcone acz siwe włosy. Kobieta nadto miała te same zielone oczy jak Evie, i dwie młodsze panie- także posiadające kręcone, czarne włosy. Wszyscy mieli ze sobą walizki.Wtedy to już się Severus zaczął domyślać kim są ci ludzie.
— Dobry wieczór — powiedział starszy mężczyzna, a po chwili cała jego grupka po nim to powtórzyła.
— Dobry? — wykrztusiła wtedy Giddy — Ja ci dam dobry, ty...
— Mamo, spokojnie — Rose podeszła do teściowej i ujęła ją za ramiona. — Chodźmy już. A wy... wy się wynoście…
— Może by coś, któryś powiedział swojej babie, co? — rzekł starszy mężczyzna — Nie może nas wyrzucić z nieswojego domu.
— Przymknij się, capie — warknął Johnathan — Przeproś moją żonę i wyjdźcie stąd.
— Nie zaprosisz nas do środka? — Tym razem to starsza kobieta spojrzała na Giddy.
— Nie... — Gail zaniosła się łzami. — Nie, nigdy, nie chcę was tu...
— Ciociu — Evie podeszła do kobiety. — Ciociu, nie warto. Jak nie chcą iść, to policję wezwiemy…
— Ty jesteś Evelynn... — powiedziała nagle jedna z młodszych kobiet, właściwie to wydawała się najmlodsza przez swoją okrągła twarz, wielkie oczy i piegowate policzki.
Severus był skłonny uznać, że z tych zgromadzonych była ta dziewczyna najbardziej podobna do Eve. A to potwierdzało jego teorię, chociaż nie chciał, żeby to się sprawdziło.
— Miło mi cię poznać — Pani z okrągłą twarzą, wyciągnęła dłoń do ciemnowłosej, ale ta popatrzyła się na nią jakby jej rozmówczyni, chciała odgryźć głowę. — Ja jestem Margaret. A to, są Georgia i Hannah…
— Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? — spytała chłodno Evelynn.
— No, bo... bo jesteśmy twoimi siostrami.
— Nie jesteście — rzekła Evie sucho — Nie mam żadnej siostry. Mam trzech braci. Stoją tu. — dodała, wskazując na swoich biologicznych kuzynów.
— Córciu... — wykrztusiła wtedy starsza kobieta, ale Evelynn nawet na nią nie spojrzała. Zerknęła na Giddy i uśmiechnęła się.
— A to jest moja mama.
— Ja jestem twoją matką! — wyrwało się starszej kobiecie. Evelynn zaśmiała się w głos.
— Johnathan, dzwoń na policję — powiedziała, ale wtedy…
CZYTASZ
𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|
Fanfiction- Przecież obiecałaś to Albusowi. Młodsza z kobiet struchlała. - Nie, nie, nie. - pokręciła głową - Nic mu nie obiecałam. Nagle do niej coś dotarło. Spojrzała na Minerwę z przerażeniem. - Nie. Nie zrobiłby tego. - rzekła z niedowierzaniem. - Zrobi...