61. Ś𝐂𝐈𝐄Ż𝐊𝐈 𝐒𝐄𝐑𝐂𝐀

211 21 7
                                    

Piątek, dwunasty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego, rozpoczął się od porannego zebrania kadry Hogwartu.

Profesor McGonagall miała wiele do powiedzenia swoim współpracownikom. Przede wszystkim zbliżały się ważne rocznice- druga śmierci Albusa Dumbledora i pierwsza Bitwy o Hogwart i zakończenia Drugiej Wojny Czarodziejów. Należało z tego tytułu zorganizować coś godnego rangi tychże wydarzeń. Minerwa poprosiła, żeby każdy z nauczycieli pomyślał w tym tygodniu nad tym jak by taką ceremonię przeprowadzić. Wszystko po to, by w przyszłym tygodniu spotkać się ponownie, zrobić tak zwaną burzę mózgów.

Nadto jeszcze należało rozplanować rozmowy z Doradztwa Zawodowego i wszelką papierologię pod SUM-y i OWUTEM-y.

Po zebraniu Evelynn z Severusem udała się na stację Hogsmeade, na pociąg. Kiedy już siedzieli w przedziale, zielonooka zapytała się towarzysza czy wszystko u niego w porządku, bo nie rozmawiali ze sobą sam na sam odkąd wyszedł, a właściciwie wybiegł, z klasy. Odpowiedział jej, zanim się ugryzł w język, pytaniem na pytanie- Co stało się z nie wchodzeniem sobie nawzajem w drogę? Eve odrzekła wówczas: A od kiedy to pytanie o samopoczucie jest wchodzeniem w drogę?"

I na tym stanęła ich rozmowa do czasu chodzenia po sklepach, kiedy to musieli między sobą dyskutować na temat cen, produktów, pakowania ich i tym podobnych.

Severusa ogarniała frustracja. Tak bardzo chciał z kobietą normalnie porozmawiać i w duchu przeklinał to, że oboje są dumni, uparci i żadne z nich nie próbowało robić pierwszego kroku.

Chociaż w sumie, to teraz była jego kolej.

Evie powiedziała wszystko co miała i w dodatku powiedziała to pięknie. Snape w życiu nie spodziewał się tego, że ktokolwiek, a już zwłaszcza, że ktoś tak wyjątkowy skieruje do niego takie słowa.

I musiał przyznać przed sobą wreszcie, że Evelynn O'Hara weszła nie tylko do jego umysłu, ale także do serca.

I tak, to nigdy "nie miała" być ona. Ale czy w ogóle można było mówić o tego typu emocjach w ten sposób, skoro ich obeiktu wybrać nie można? Poza tym w tych wszystkich okolicznościach Evelynn była najlepszą osobą na to, wyjątkowe dla niego miejsce.

I najlepszą w jego życiu, tak nawiasem mówiąc.

Severus wiedział, że jest źle z jego towarzyszką, kiedy to jego Evie nie zaśmiała się w momencie, w którym pracownik "Niegdyś najlepszej apteki na ulicy Pokątnej" stanął na jej widok na baczność i zapewnił, że sprzedają tylko najprawdziwszy imbir, a nie jakiś tam podrobiony galangal.

Jednak ten cały kocioł emocji Snape'a wybił pokrywę pod sam koniec drogi powrotnej, kiedy targali zakupy ze stacji Hogsmeade do zamku.

Było zimno, mimo kilku stopni na plusie, ponieważ hulał wiatr. Budne resztki śniegu walały się wszędzie, sporadycznie ukazując szaroburą ziemię pod spodem. A jakby tego było mało to jeszcze zaczęła siąpić mżawka. Nie mogli wyjąć parasolek, ani różdżek, bo mieli zajęte ręce. Składników do eliksirów nie można było przecież wrzucić luzem do torebki z wsiąkiewki. Mogłyby się zniszczyć, a te naturalne nawet ze sobą pomieszać.

Było zatem brzydko, zimno i parszywie. Severus Snape dokładnie tak samo się czuł.

Evelynn aż podskoczyła, kiedy mężczyzna cisnął wszystko co trzymał na ziemię i przeklął soczyście. Mało brakowało, a na dokładkę kopnąłby to wszystko, ale skończyło się jedynie na gwałtownym zaryciu butem po mieszaninie błota i starego, brudnego śniegu.

— Severusie? — spytała Evie, nerwowo.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś... — zaczął mężczyzna — że mój... że Tobiasz Snape powiedział ci te wszystkie okropne rzeczy? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że dałaś mu za nas w pysk? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że moja matka poszła do ciebie, żebyś jej pomogła wtedy, jak ja...

𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz