Na wyjście do szpitala Świętego Munga, Severus i Evelynn wybrali sobotę, szesnastego stycznia, a na czas- godziny poranne. Wiązało się to z tym, że musieli wstać bladym świtem, aby najpierw dostać się do Londynu, a potem zjeść śniadanie i napić się kawy w jakiejś, z braku laku, restauracji fast- foodowej.
Równo o ósmej czterdzieści pięć rano dotarli do starego, opuszczonego domu handlowego, na którego drzwiach widniał napis ZAMKNIĘTE Z POWODU REMONTU.
Eve z początku nie wiedziała dokładnie jak z tego przybytku przedostać się do celu, więc przeczytała o tym dokładnie. Aby wejść się do szpitala, trzeba było podejść do manekina kobiety, przedstawić cel swej wizyty i na jego kiwnięcie głową – przejść przez szybę.
W środku, tak jak się zielonooka spodziewała, po znalezieniu się w izbie przyjęć, natrafili na masę rzędy kulawych krzeseł. Temu miejscu daleko było do ideału, a nawet do takiego, zwykłego poziomu przyzwoitości. Było obskurnie, wątpliwie czysto i ciemnawo. Z niedużych okien, które ledwo dawały światło, choć za nie nadrabiały kule ze świecami unoszące się pod sufitem. Obrzydliwym sufitem, wyłożonym boazerią, tak jak i ściany.
W izbie panował panował harmider, wręcz zgiełk. Wśród oczekujących w poczekalni krążyli uzdrowiciele, co i rusz pytając pacjentów o coś i skrobiąc odpowiedzi pytania i na podkładkach.
Evelynn została z płaszczami w izbie, kiedy Severus wypełniał jakieś swoje dokumenty w punkcie informacji i rejestracji. Zajęła krzesło najbardziej z brzegu, ale obawiała się, że lada moment będzie musiała się przesiać, bo to się pod nią złamie, albo pojawi się jakiś pacjent. Potem umówili się z brunetem, że zielonooka zaczeka na niego w herbaciarni na piątym piętrze i tam się spotkają, jak już wszystko załatwi.
Aby udać się w potrzebne miejsca, ciemnowłosi musieli przejść przez podwójne drzwi na bardzo długi korytarz, którego ściany uginały się od portretów uzdrowicieli i uzdrowicielek. Oświetlenie zapewniały, ponownie, kule ze świecami. Podlatywały pod sufit jak wielkie bańki mydlane. Dopiero po przejściu korytarza, można było wejść na klatkę schodową prowadzącą na wyższe piętra.
Eve spędziła w herbaciarni trzy godziny z kawałkiem, podczas których zdążyła sprawdzić wszystkie prace Puchonów. Severus dołączył do niej, psiocząc coś pod nosem na papierologię. Usiadł na krześle, podczas gdy jego przyjaciółka się pakowała.
— I co ci wyszło? — spytała — O ile w ogóle udało się coś załatwić... — dodała markotnie.
— Załatwić to mi się udało, ale ile się przy tym nabiegać przyszło to moje.
— Świat czarodziejów potrzebuje lepszego szpitala — mruknęła Evie — To masz jakieś wyniki czy coś?
Mężczyzna kiwnął głową.
— Miałaś rację — przyznał posępnie.
— I wcale się z tego nie cieszę.
Siedzieli przez chwilę w ciszy zanim brunet się znów odezwał.
— Chcesz iść na jakieś... ciastko? Weźmiemy przy okazji na wynos dla dziewczyn.
— Ale to wtedy będziemy musieli wracać pociągiem.
Snape wzruszył ramionami.
— Po bieganiu po tych wszystkich piętrach, chętnie sobie posiedzę przez parę godzin.
— To chodźmy — Evelynn uśmiechnęła się lekko po czym oboje zeszli na punktu rejestracji i informacji, żeby Severus mógł tam zostawić swoje papiery.
Była już tam inn kobieta niż wcześniej. Taka pulchna blondynka, całkiem sympatyczna z twarzy. Wcześniej tam siedziała taka starsza o aparycji i obejściu bufetowej z autostrady.
CZYTASZ
𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|
Fanfic- Przecież obiecałaś to Albusowi. Młodsza z kobiet struchlała. - Nie, nie, nie. - pokręciła głową - Nic mu nie obiecałam. Nagle do niej coś dotarło. Spojrzała na Minerwę z przerażeniem. - Nie. Nie zrobiłby tego. - rzekła z niedowierzaniem. - Zrobi...