42. 𝐍𝐈𝐄𝐒𝐏𝐎𝐃𝐙𝐈𝐄𝐖𝐀𝐍𝐘 𝐏𝐀𝐂𝐉𝐄𝐍𝐓

217 23 0
                                    

Na wyjście do szpitala Świętego Munga, Severus i Evelynn wybrali sobotę, szesnastego stycznia, a na czas- godziny poranne. Wiązało się to z tym, że musieli wstać bladym świtem, aby najpierw dostać się do Londynu, a potem zjeść śniadanie i napić się kawy w jakiejś, z braku laku, restauracji fast- foodowej.

Równo o ósmej czterdzieści pięć rano dotarli do starego, opuszczonego domu handlowego, na którego drzwiach widniał napis ZAMKNIĘTE Z POWODU REMONTU.

Eve z początku nie wiedziała dokładnie jak z tego przybytku przedostać się do celu, więc przeczytała o tym dokładnie. Aby wejść się do szpitala, trzeba było podejść do manekina kobiety, przedstawić cel swej wizyty i na jego kiwnięcie głową – przejść przez szybę.

W środku, tak jak się zielonooka spodziewała, po znalezieniu się w izbie przyjęć, natrafili na masę rzędy kulawych krzeseł. Temu miejscu daleko było do ideału, a nawet do takiego, zwykłego poziomu przyzwoitości. Było obskurnie, wątpliwie czysto i ciemnawo. Z niedużych okien, które ledwo dawały światło, choć za nie nadrabiały kule ze świecami unoszące się pod sufitem. Obrzydliwym sufitem, wyłożonym boazerią, tak jak i ściany.

W izbie panował  panował harmider, wręcz zgiełk. Wśród oczekujących w poczekalni krążyli uzdrowiciele, co i rusz pytając pacjentów o coś i skrobiąc odpowiedzi pytania i na podkładkach.

Evelynn została z płaszczami w izbie, kiedy Severus wypełniał jakieś swoje dokumenty w punkcie informacji i rejestracji. Zajęła krzesło najbardziej z brzegu, ale obawiała się, że lada moment będzie musiała się przesiać, bo to się pod nią złamie, albo pojawi się jakiś pacjent. Potem umówili się z brunetem, że zielonooka zaczeka na niego w herbaciarni na piątym piętrze i tam się spotkają, jak już wszystko załatwi.

Aby udać się w potrzebne miejsca, ciemnowłosi musieli przejść przez podwójne drzwi na bardzo długi korytarz, którego ściany uginały się od portretów uzdrowicieli i uzdrowicielek. Oświetlenie zapewniały, ponownie, kule ze świecami. Podlatywały pod sufit jak wielkie bańki mydlane. Dopiero po przejściu korytarza, można było wejść na klatkę schodową prowadzącą na wyższe piętra.

Eve spędziła w herbaciarni trzy godziny z kawałkiem, podczas których zdążyła sprawdzić wszystkie prace Puchonów. Severus dołączył do niej, psiocząc coś pod nosem na papierologię. Usiadł na krześle, podczas gdy jego przyjaciółka się pakowała.

— I co ci wyszło? — spytała — O ile w ogóle udało się coś załatwić... — dodała markotnie.

— Załatwić to mi się udało, ale ile się przy tym nabiegać przyszło to moje.

— Świat czarodziejów potrzebuje lepszego szpitala — mruknęła Evie — To masz jakieś wyniki czy coś?

Mężczyzna kiwnął głową.

— Miałaś rację — przyznał posępnie.

— I wcale się z tego nie cieszę.

Siedzieli przez chwilę w ciszy zanim brunet się znów odezwał.

— Chcesz iść na jakieś... ciastko? Weźmiemy przy okazji na wynos dla dziewczyn.

— Ale to wtedy będziemy musieli wracać pociągiem.

Snape wzruszył ramionami.

— Po bieganiu po tych wszystkich piętrach, chętnie sobie posiedzę przez parę godzin.

— To chodźmy — Evelynn uśmiechnęła się lekko po czym oboje zeszli na punktu rejestracji i informacji, żeby Severus mógł tam zostawić swoje papiery.

Była już tam inn kobieta niż wcześniej. Taka pulchna blondynka, całkiem sympatyczna z twarzy. Wcześniej tam siedziała taka starsza o aparycji i obejściu bufetowej z autostrady.

𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz