68. 𝐑𝐎𝐂𝐙𝐍𝐈𝐂𝐀 𝐁𝐈𝐓𝐖𝐘 𝐎 𝐇𝐎𝐆𝐖𝐀𝐑𝐓

187 17 0
                                    

— Nie ma słów, by opisać tragedię, z powodu której się dzisiaj spotkaliśmy — Takimi słowami Kingsley Shacklebolt rozpoczął swoje przemówienie, kiedy to wszyscy, spowici w czerń przybyli, zajęli już miejsca. Z nieba lało się coraz więcej deszczu, a niebo zrobiło się ciemne od nagromadzonych tam chmur. Co jakiś czas rozlegały się dźwięki grzmotu.

Severus siedzący obok Blair, rozejrzał się dyskretnie dookoła. Na samym dole trybun siedziało Złote Trio- Harry Potter, Hermiona Granger i Ron Weasley. Obok rudowłosego miejsca zajęła reszta jego rodziny. Kolejno Ginewra, potem William- z twarzą naznaczoną przez Fenrira Greybacka- obok swojej żony Fleur- niegdysiejszej uczestniczki  Turnieju Trójmagicznego. Następnie Charlie i George, który stracił swojego bliźniaka podczas Bitwy, a także został przez nikogo innego, jak Snape'a pozbawiony przez przypadek ucha. A w końcu Molly i Arthur. Rodzice, którzy stracili dziecko.

Nieco dalej w tłumie spostrzegł Andromedę Tonks i poczuł jakby mu ktoś zacisnął rękę na gardle.

Ta kobieta straciła w ciągu jednego roku praktycznie całą swoją rodzinę. Męża, córkę i zięcia, a jeśli jeszcze wziąć więzi krwi pod uwagę to i siostrę. Tak została sama z małym wnukiem, którego teraz trzymała na kolanach. Edward, chyba tak miał na imię. Ile ten dzieciak mógł mieć? Rok? Nie, więcej. Z półtora.
A ile przed nim lat było lat bez rodziców?

— Więc możemy być mugolskiego pochodzenia, półkrwi czy krwi czystej. Możemy być Gryfonami... — słysząc te słowa z ust Kingsleya Severus przestał się rozglądać i znów skupił wzrok na przemawiającym. — Puchonami, Ślizgonami czy Krukonami, ale wszyscy jesteśmy członkami Brytyjskiego Świata Czarodziejów. Dziękuję za uwagę.

Shacklebolt zakończył przemówienie. Część osób zaklaskała, część coś mruknęła. Raczej nikt nie był szczególnie uradowany tą wypowiedzią. Choć nie dało się ukryć, że jej ostatnia fraza- o równości wobec krwi i domów wraz z ich wiodącymi cechami oraz wartościami- była naprawdę dobra. I to tak pod wieloma względami.

Potem przemawiała Minerwa McGonagall. Zrobiła to krótko i zwięźle. Podziękowała wszystkim za przybycie, złożyła kondolencje i wyraziła swoje głębokie współczucie wobec wszystkich, którzy stracili bliskich, zostało ranni, albo w ogóle brali udział w tym konflikcie. Potem powiedziała kilka zdawkowych zdań o Albusie Dumbledorze i zakończyła je w następujący sposób:

— Mam nadzieję, że od dnia dzisiejszego wszyscy zaczniecie odnajdywać tak bardzo potrzebny, wewnętrzny sposób. Bo przecież... uśmiech losu można zobaczyć nawet w tych najciemniejszych chwilach. I niech wam to będzie dane.

Tym razem zebrani zachowali się nieco bardziej entuzjastycznie, a potem pani dyrektor zapowiedziała występ szkolnego chóru i cała grupa uczniów, na czele z Evie i profesorem Flitwickiem, ustawili się na miejsca. Mężczyzna miał konkretny plan na ten występ, który wymagał mnóstwa prób.

Chciał, żeby profesor O'Hara była głównym głosem, a chór robił drugi.
Nauczyciel zajął miejsce na podeście dyrygenta, uczniowie przybrali pozycję do rozpoczęcia śpiewania, a Evie przyłożyła różdżkę do swojego gardła, rzucając zaklęcie pogłaśniające. Poczuła się dramatycznie zestresowana i malutka, kiedy ci wszyscy zebrani patrzyli na nią.

Patrzyli na nią wyczekująco.

Ale co ona mogła? Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do nich, nie była tak naprawdę czynną uczestniczką Bitwy o Hogwart.

Odnalazła w tłumie Severusa, Eileen, Blair i jej ekipę.

I wtedy do niej dotarło.

W bitwie mogła nie walczyć, ale była tak samo uczestnikiem Drugiej Wojny Czarodziejów, jak każdy tutaj.

𝑨𝑴𝑶𝑹 𝑽𝑰𝑵𝑪𝑰𝑻 𝑶𝑴𝑵𝑰𝑨 |𝑯𝑷 𝑭𝑭|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz