Rozdział 11

596 30 107
                                    

Pov: Will

Siedziałem z Mike'iem w kuchni jedząc śniadanie. Jonathan jeszcze śpi i nie dziwię się, że tak długo śpi. Wczoraj praktycznie nie kontaktował. - Will? - zapytał brunet intensywnie się we mnie wpatrując. - Hmm? - odpowiedziałem patrząc w jego ciemne oczy przez które odbijało się słońce z zewnątrz. Tak cudownie błyszczały, że przez chwilę się w nich zahipnozywałem.

- Co mówiłeś? - zapytałem odrywając się od jego oczu i wróciłem wzrokiem na prawie, że pusty talerz. - Czy chciałabyś gdzieś ze mną wyjść? Ładna pogoda dzisiaj. Nie spodziewałem się, że Mike będzie chciał ze mną gdziekolwiek wyjść. Cieszę się, że się pogodziliśmy i powoli odbudowujemy naszą starą relację. - Jasne, czemu nie - wzruszyłem ramionami.

- Ale o siedemnastej idę do Aiden'a - dodałem kładąc naczynia do zlewu. Mike słysząc imię chłopaka przewrócił oczami. Spodziewałem się, że chłopak jak to ma w zwyczaju będzie krytykował mój związek, ale nic takiego nie nastąpiło co bardzo mnie cieszyło.

- A gdzie chcesz konkretnie iść? - oparłem się o blat patrząc na bruneta, który przeżuwał tosta. - Poszedł bym do wrotkarni - odpowiedział, a ja pokiwałem tylko głową.

Nie wspominam najlepiej mojego, Mike'a i El wypadu na wrotki. Czułem się jak jakiś wyrzutek pomijając fakt, że miałem wtedy urodziny o których każdy oprócz mojego brata zapomniał. Jednak dzięki Aiden'owi to miejsce znowu nabrało kolorów. - Za godzinę ci pasuje? - spojrzał na mnie, a ja kolejny raz pokiwałem głową i udałem się do swojego pokoju.

***

- Will, jesteś już gotowy? - Mike zaczął pukać do drzwi mojego pokoju. - Chwila! - odkrzyknąłem dopinając guziki nowej koszuli. - Jestem - wyszedłem z pokoju, a moim oczom ukazał się Mike. Na sobie miał zieloną bluzę, a do tego białe spodnie. Niby ubrał się tak zwyczajnie, ale zarazem pięknie.

- Idziemy? - zapytał, a ja pokiwałem głową. W ciszy zeszliśmy na dół zakładając buty. Wcześniej wziąłem kilka banknotów z oszczędności mamy. Mam nadzieję, że się nie pogniewa. 

Wychodząc z domu zauważyłem samochód Argyle'a na podjeździe. Wczoraj jak wyrzuciliśmy go z domu pobiegł na koniec tej ulicy. Mam tylko nadzieję, że nie leży gdzieś poturbowany przez samochód. Nie chcę mieć go na sumieniu.

- Nie chcę mi się iść na piechotę. To kawał drogi - westchnął brunet. - Masz racje. Może pojedziemy autobusem? - zaproponowałem, a chłopak się zgodził. Skierowaliśmy się więc na przystanek autobusowy, który był kilka metrów od mojego domu.

Czekanie na przystanku zleciało nam bardzo szybko, ponieważ rozmawialiśmy o jakiś głupotach. Brakowało mi takich rozmów, w głębi serca strasznie ich potrzebowałem.

Wsiedliśmy do autobusu w którym było dosyć sporo ludzi. Zajęliśmy miejsca gdzieś z tyłu. Ja usiadłem pod oknem, a Mike obok mnie. - Zapomniałem hajsu - odezwał się brunet przeszukując swoje kieszenie. - Spoko, ja wiązałem - odparłem nawet na niego nie patrząc.

Obserwowałem widoki za oknem. Kalifornia to naprawdę piękne miesjce, ale czasem przytłacza mnie tak duża ilość ludzi. Ja wolę spokojne miesjce, gdzie nie ma dużo ludzi. Naprawdę tęsknię za Hawkins...

- O czym myślisz? - zapytał Mike widząc jak ślepo wpatruje się przez okno. - O niczym - wzruszyłem ramionami nadal na niego nie patrząc. Jakoś teraz nie miałem ochoty na rozmowę z nim.

- Przecież widzę - zaśmiał się cicho. - O niczym okej? - odwróciłem się w jego stronę śmiejąc się. Naprawdę o niczym szczególnym nie myślałem. Nie mam zamiaru spowiadać się z swoich myśli. - Dobra już okej - obronił się rękami i oparł głowę o siedzenie. Reszta drogi minęła nam w kompletnej ciszy.

You are late |BYLER|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz