Rozdział 15: Nauka

21 4 1
                                    

Kilka następnych dni wyglądało praktycznie tak samo; chodziliśmy z Sorą na wzgórze rano, zaraz po śniadaniu, wracaliśmy do domu na obiad, później do zmroku oglądaliśmy chmury i dopiero kiedy słońce znikało za horyzontem, wracaliśmy do domu. To było fajne. Całymi dniami oglądaliśmy chmury i nic poza tym, w dodatku Sora wydawał się polubić tę czynność tak samo mocno, jak ja. Jak dobrze! Bałem się, że może robił to tylko z poczucia obowiązku albo dlatego, że nie chciał sprawić mi przykrości, w rzeczywistości jednak nudząc się i niecierpliwiąc za każdym razem, gdy tylko kładliśmy się na trawie. Dobrze wiedzieć, że obaj czerpiemy przyjemność z oglądania chmur.

Dzisiaj jednak na wzgórzu było dość tłoczno. Pierwsi byliśmy my, oczywiście, ale niedługo później przyszła Delilah. Przez chwilę patrzyliśmy w niebo we trójkę i co dziwne, za każdym razem zgadzaliśmy się ze sobą, co dana chmura przypomina. Nie lubię się kłócić o takie rzeczy, ale nie oszukujmy się, kiedy ktoś widzi w jakimś obłoku coś innego niż ja, jest to trochę ciekawsze, zwłaszcza, kiedy chmura zmienia kształt i w ciągu sekundy mogę zmienić sposób, w jaki ją postrzegam.

Później jednak pojawili się też Saleya, Kaveh i Vile. Nawet się z nami nie przywitali. Nie zdziwiło mnie to, że nie chcieli rozmawiać ze mną – Saleya mnie nie lubiła i jak się ostatnio okazało, Kaveh i Vile też nie. Sora, cóż, był obcym. Ale nie spodziewałem się, że z Delilah też nie chcą rozmawiać. Owszem, kiedyś pokłóciła się z Saleyą, ale myślałem, że już się pogodziły. Może nie przyjaźnią się tak bardzo, jak wcześniej, ale rozmawiają, a przynajmniej witają się ze sobą. Myliłem się.

W wiosce nie ma więcej dziewczyn w wieku Delilah i Saleyi. Nie ma nawet więcej Omeg. Oprócz naszej piątki nie ma zbyt wielu innych osób, z którymi moglibyśmy się przyjaźnić; pozostali są albo za starzy albo za młodzi. To przykre, że jedyna przyjaciółka Delilah tak po prostu ją zostawiła. Nie wiem, o co im poszło ani czyja to była wina, ale nie chce mi się wierzyć, że czarnowłosa mogłaby zrobić drugiej dziewczynie coś tak okropnego, żeby ta przestała się do niej odzywać. Jeszcze gorsze jest to, że chyba wiem, jak Delilah musi się teraz czuć. Przecież sam jakiś czas temu byłem smutny, bo Kaveh i Vile, Alfy w moim wieku, chłopcy tacy jak ja, nie lubili mnie, a Sora był daleko. Mimo tego, że przyjaźnię się z Delilah, to nie jest ten rodzaj przyjaźni. Nie zrobię z nią rzeczy, które mógłbym robić z innymi Alfami w moim wieku. Nie będę z nią biegał i krzyczał bez celu, nie będę też chodził z nią po lesie tylko po to, żeby zebrać kilka ładnych kwiatów. Nie będziemy rywalizować tak, jak czasem robią to Vile i Kaveh. Nie zrozumiemy się tak jak oni. Deliah nie zastąpi mi przyjaciela Alfy, tak samo jak ja nie zastąpię jej przyjaciółki Omegi.

Różnica jest jednak taka, że ja mam Sorę. Może i mieszka daleko i nie znamy się jeszcze zbyt dobrze, ale wciąż mamy szansę zostać przyjaciółmi na całe życie. Delilah oprócz Saleyi nie ma drugiej osoby, która rozumiałaby ją lepiej albo byłaby dla niej kimś, kim ja nigdy nie będę.

Skubałem trawę, jednocześnie przysłuchując się rozmowie przyjaciół. Sora wypytywał czarnowłosą o kury i inne zwierzęta (pytał o konie. Chyba mu się spodobały, mimo tego, że na początku bardzo się ich przestraszył), a ona z chęcią mu odpowiadała. Delilah lubiła rozmawiać o zwierzętach. Może dlatego, że jej tata czasem pomagał w stodole i często ją ze sobą zabierał. Trochę jej zazdrościłem. Przez to, że Delilah kręciła się przy zwierzętach z tatą, jej obecność tam była w pełni uzasadniona. Ja zawsze czułem się trochę tak, jakbym przeszkadzał, kiedy siedziałem tam dłużej niż godzina.

- A one gryzą? - zapytał brunet, poruszając z ciekawością skrzydłami.

- Tylko czasami. Jak je wkurzysz. Ale jeśli ich nie zdenerwujesz, to nic ci nie zrobią. - odpowiedziała Delilah.

- I będę mógł je pogłaskać... I mnie nie ugryzą?

- Nie, jeśli nie będziesz przeszkadzał im w jedzeniu. Oh, Karin jest fajny. Jest taki wielki i czarny, i ma taką ładną grzywę... Chyba lubi dzieci. Jeśli chcesz, później będziemy mogli pójść do niego z moim tatą.

Sora pokiwał głową. Wyraźnie chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo zaraz rozległo się głośne „czy wszyscy już są?" dobiegające ze strony schodów. Zirev wszedł na wzgórze, rozejrzał się i uśmiechnął, wyraźnie zadowolony z tego, że wszyscy jego nowi uczniowie już tutaj byli.

Podnieśliśmy się z trawy i podeszliśmy bliżej. Pozostała trójka również do nas dołączyła.

- Oh! Mamy tu nową twarz. - w pewnym momencie wzrok mężczyzny padł na Sorę, który wyraźnie się tym speszył. - Jak się nazywasz? Dołączysz do nas, czy wolisz popatrzeć?

Brunet spojrzał na mnie spanikowany. Pokiwałem głową, zachęcając go do odpowiedzi. Zirev nie był straszny. Był dość młody, nie miał nawet trzydziestu lat, zawsze się uśmiechał i był bardzo łagodny i cierpliwy w stosunku do swoich podopiecznych. Jego szare pióra lśniły w słońcu i kontrastowały z jego czarnymi włosami. No i, tak ładnie pachniał. Jabłka i kakao... Lubiłem go. Tym bardziej nie mogłem się doczekać nauk – Zirev miał w sobie coś, co sprawiało, że inni, zwłaszcza dzieci, czuli się przy nim po prostu bezpiecznie i komfortowo, a ja naprawdę chciałem spędzić z nim więcej czasu. Do tej pory tylko mijaliśmy się w wiosce, czasem rozmawialiśmy, kiedy akurat szedłem gdzieś z mamą lub tatą, ale chciałem więcej. Kto nie chciał?

Sora odchrząknął i strzepnął skrzydłami, zdradzając tym swoje zdenerwowanie. Zerknął na mnie ostatni raz, a później wbił wzrok w Zireva, zbierając się w sobie by odpowiedzieć.

- Nazywam się Sora. I... Mogę tylko popatrzeć.

Nasz mentor wydawał się nieco zaskoczony tymi słowami. Do tej pory wszyscy jego poprzedni uczniowie tylko czekali, żeby móc nauczyć się latać poprzez praktykę. Latanie jest w końcu czymś, co jest zapisane w naszej naturze i każdy chce w końcu móc to robić bez strachu, że zrobi sobie krzywdę.

Ja sam byłem trochę rozczarowany. Przecież mieliśmy uczyć się razem. Zgodził się, kiedy to zaproponowałem. Chyba że zgodził się tylko po to, żebym nie drążył tematu... To by nie było fajne.

Zirev klasnął w dłonie i spojrzał na nas.

- Dobrze, słoneczka, zaczynajmy. Dzisiaj będzie lekcja teoretyczna, porozmawiamy o skrzydłach, piórach i pogodzie. Usiądźmy sobie.

No więc usiedliśmy. Zirev usiadł na środku, tak, żeby mieć nas wszystkich w zasięgu wzroku. Posłał nam uśmiech, po czym zaczął mówić. Zadawał pytania, a my odpowiadaliśmy, co wyraźnie go cieszyło. Lubił mieć pewność, że jesteśmy zaangażowani w lekcje i chcemy się uczyć.

Jedyną osobą, która nie mówiła nic, był Sora. Siedział z boku i obserwował nas i mężczyznę, i spuszczał wzrok za każdym razem, kiedy ten Zireva padł na niego. Może mi się tylko wydawać, ale wyglądał tak niepewnie i tak, jakby nie czuł się tu komfortowo. Nie wiem tylko dlaczego. Chodzi o naszego nauczyciela? Omega jest przecież miły i traktuje nas dobrze. Może problem leży w Saleyi i Vile'u? Ciągle na niego zerkali i szeptali coś między sobą, co nie było wcale w porządku, zwłaszcza, że nie przestawali nawet wtedy, gdy Zirev prosił ich o ciszę.

A może Sora po prostu... Nie wiedział nic. Ani o lataniu, ani właściwie o skrzydłach, ich częściach i funkcjach innych niż latanie. Może jego rodzice nigdy nie poświęcili czasu na to, by wytłumaczyć mu chociaż podstawy. Może czuł się źle, bo nie mieszkał w wiosce i jego wiedza różniła się od tej naszej, i czuł, że nie pasuje, że jest gorszy, że coś z nim nie tak.

Usiadłem wygodniej, przysuwając się do bruneta tak, by nasze kolana się stykały. Spojrzał na mnie pytająco, ale ja tylko się uśmiechnąłem. Pomogę mu. Porozmawiam z rodzicami, może znajdą chwilę, by pomóc Sorze zrozumieć to, o czym rozmawiamy z Zirevem. No i, ja też przecież na tym skorzystam. Będziemy się uczyć razem. A Sora przestanie czuć się inny. 

If I Had A FriendOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz