Ashton POV:
Odłożyłem pistolet, a następnie szybko podszedłem do Jamesa i wyrwałem mu butelkę wódki z rąk. Wcześniej byłem wystraszony, teraz już tylko wściekły.
-Mogę wiedzieć, co Ty do cholery ze sobą robisz?! -krzyknąłem, patrząc w jego pijane, ledwo przytomne oczy.
-Jezu.. tylko rozbiłem szklankę, a Ty wyskakujesz do mnie z bronią. Nie przesadzaj..
-Miałeś nie pić! Byłeś na odwyku przez pierdolone cztery miesiące tylko po to, aby teraz to olać?! -próbował zabrać mi butelkę, ale odchyliłem rękę.
-O boże, no.. nie wylewaj, przecież szkoda. -wybełkotał, gdy zbliżyłem się do zlewu.
-Szkoda jest Twojego zdrowia, jebany bezmózgu. -warknąłem, wylewając wódkę.
-A tej co? -Logan zmarszczył brwi, patrząc na Carmen. Odwróciłem się i zobaczylem, jak płacze oparta o ścianę. Mocno odstawiłem pustą butelkę na blat, po czym do niej podszedłem. Przytuliłem ją, a ta rozkleiła się w moich ramionach.
-Patrz, co zrobiłeś, idioto. -powiedziałem. Ciężko patrzeć mi na nią w takim stanie. Gdy słyszę, jak łka, łamie mi się serce. Martwię się o nią.. Chciałbym zakończyć to wszystko już teraz, ale muszę być ostrożny i rozsądny. Muszę trzymać się planu..
-Przecież nie chciałem, ta szklanka sama spadła i.. -przerwałem mu.
-Spierdalaj stąd, nie chcę Cię widzieć. -wycedziłem.
-Ale nic się nie stało, Ashton. -wtrącił się Logan.
-Ty też! Dobrze wiesz, że on ma z tym problem! Wiesz, że nie może pić, bo potem chleje bez opamiętania!
-Po prostu rozmawialiśmy o Hope i jakoś tak wyszło. Tego nie da się obgadać na trzeźwo, wykorzystała nas obu. -próbował się wytłumaczyć.
-Nie obchodzi mnie to! -wybuchnąłem. Próbowałem uspokoić się dla Carmen, ale oboje podnieśli mi ciśnienie.
-Jak chcesz, to się z nami napij, co Ci szkodzi? -zaproponował. Czy on naprawdę myśli, że usiądę z nimi i zacznę chlać, nie zważając na uzależnienie Jamesa?
-Jesteś ślepy? -wspomniałem o wtulonej we mnie dziewczynie.
-Nic jej nie jest, poza tym, że jest przewrażliwiona i ciągle ryczy. Zajmujesz się nią jak jakimś dzieckiem. Kiedy bym do Ciebie nie zadzwonił, Ty nigdy nie masz czasu. Tak samo Nate, oddalasz się od nas. Wkurwia mnie to, kiedyś byłeś inny.
-Bo kiedyś nikt nie groził mi śmiercią i mogłem spokojnie żyć! Wypierdalaj stąd, bo zaraz nie wytrzymam i Ci przyłożę! -zacisnąłem pięści. Chyba bym go zatłukł, gdyby nie Carmen, która mocniej mnie przytuliła. Są momenty, w których nie mogę poradzić sobie z agresją. Ten jest jednym z nich.
-Jebany pantoflarz.. Właśnie taki z Ciebie przyjaciel. -burknął pod nosem, powoli kierując się w stronę drzwi.
-Idziesz ze mną? -zwrócił się do Jamesa.-On nigdzie nie idzie. -odpowiedziałem za niego.
-Nie jesteś moim ojcem, niczego mi nie zabronisz. -spojrzał mi w oczy.
-Jak teraz wyjdziesz, to nie masz już po co wracać. Nie wpuszczę Cię z powrotem. -zagroziłem stanowczo.
-Sam kazałeś mi spierdalać..
-Spierdalaj, ale spać! Jesteś tak pijany, że nie jesteś zdolny do niczego innego! -rozkazałem. Patrzył na mnie przez chwilę, ale ostatecznie odszedł. Ledwo wszedł po schodach.. Pierdolony kłamca.