Ashton POV:
Carmen w pewnym momencie stała się smutna i zamyślona. Wiele razy pytałem skąd ta zmiana, ale nigdy nie dostałem szczerej odpowiedzi. Gdy weszliśmy do domu, od razu poszła do sypialni. Powiedziała, że źle się czuje i chce zostać sama, ale wiem, że chodzi o coś więcej. Martwię się o nią, ostatnio jest z nią coraz gorzej..
Zostałem w kuchni. Siedzę tu od długiego czasu i tonę w myślach. Dzisiaj zrozumiałem, że muszę działać jak najszybciej. Pierdolę czas i dokładny plan. Nie mam zamiaru czekać ani chwili dłużej. Muszę zapewnić bezpieczeństwo Carmen. Brakuje mi jej szczerego śmiechu.. Tego uroczego chichotu, błysku w jej pięknych, zielonych oczach. Chwil, w których wtula się we mnie wyłącznie z miłości, a nie ze strachu. Bardzo cierpi, ciągle jest przerażona. Nie mogę patrzeć na nią w tym stanie. Kevin odebrał nam wiele, ale ja odbiorę mu znacznie więcej.
Odwróciłem się, aby spojrzeć na psy. Środek uspokajający nadal działa, więc dużo śpią. Sporo dziś przeżyły.. Gdy zobaczyłem w jakim są stanie, przeraziłem się. Kiedy dowiedziałem się, że ledwo przeżyły, zrozumiałem, że chcę jak najbardziej okrutnej zemsty.
Nagle dostrzegłem schodzącego ze schodów Jamesa. Wszedł do kuchni i szybko sięgnął po butelkę wody. Wytrzeźwiał, więc teraz przeszedł czas na kaca.
-Masz mi coś do powiedzenia? -przerwałem ciszę.
-Zależy co chcesz usłyszeć.. -mruknął, stojąc do mnie tyłem.
-Dlaczego to robisz? -zapytałem, ale nie odpowiedział. -James, kurwa. Popatrz na mnie. -rozkazałem, a ten powoli się odwrócił. W jego wzroku zauważyłem wstyd.
-Ty też pijesz.. Nie jesteś święty.
-To nie wytłumaczenie. Ja nie jestem uzależniony, w porównaniu do Ciebie. Znowu zaczynasz, tak jak zwykle. Obiecujesz, łamiesz to. Obiecujesz, łamiesz i tak w kółko. Chcesz znaleźć się w takim stanie, jak kiedyś? -wspomniałem o sytuacji sprzed roku.
-Jesteś za młody na to, żeby zjebać sobie życie. Nie chcę odwiedzać Cię na cmentarzu. -dodałem. Te słowa sprawiły, że się złamał..-Chciałbym przestać, ale nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie.. -mruknął przygnębiony.
-Posłuchaj, James.. -westchnąłem.
-Przestajesz pić, albo jeszcze dzisiaj pakujesz się i wracasz do siebie. Nie licz wtedy na moją pomoc. Odcinasz się ode mnie, zostajesz sam. -postawiłem warunek. Ciężko mówić mi takie rzeczy, ale muszę być konsekwentny.-Nie.. Proszę Cię, nie. Tylko tutaj czuję się jak w domu.. -spojrzał mi w oczy z obawą.
-W takim razie decyduj. Musisz znaleźć powód, dla którego siebie niszczysz. Zrozumieć to i walczyć z tym. Pokonać nałóg, bo inaczej to on pokona Ciebie.
-Po prostu czuję, że nic mnie już nie czeka. Moje życie nie ma jakiegokolwiek sensu. Nie widzę przyszłości, boję się, że już zawsze będę w tym miejscu i nigdy nie ruszę na przód. Mam wrażenie, że zatrzymałem się i jedynie patrzę na innych wokół. Nie widzę żadnego celu.. Nie masz pojęcia, jak bardzo samotny jestem. Kiedy piję, czuję się lepiej. Chwilowo od tego uciekam.
-wyznał załamującym się głosem. Rzadko kiedy tak się przede mną otwiera.. Zrobiło mi się go żal. Ściągnąłem maskę surowego i wrednego. Po prostu złagodniałem.-To nieprawda. Twoje życie ma sens, po prostu jeszcze go nie odnalazłeś. Na pewno nie jest nim uzależnienie. Tego jestem pewny. -powiedziałem, a ten usiadł obok mnie.
Zastanawiał się przez jakiś czas, ale w końcu przemówił.
-Mógłbyś pozbyć się wszystkich butelek z domu? Wiem, że są schowane. Ciągnie mnie do nich, będzie mi łatwiej, gdy wyrzucisz alkohol. -poprosił, powodując mój uśmiech.
-Zabrzmiałem głupio?..-Nie. Po prostu cieszę się, że to powiedziałeś. -przyznałem. Nagle przytulił mnie, czego totalnie się nie spodziewałem. Zaśmiałem się, klepiąc go po plecach.
-Płaczesz? -zapytałem. Odsunął się ode mnie, przecierając policzki.
-Ostatni raz przytuliłeś mnie, gdy miałem jakieś trzynaście lat. Dziwne uczucie..
-Nie przesadzaj, może z czternaście. -parsknąłem śmiechem. Fakt, w naszym domu nie było za dużo miłości. Nie było tam miejsca na czułość, dziadek wychowywał nas na twardych. Mieliśmy nie okazywać żadnych słabości, a jak już borykaliśmy się z emocjonalnym problemem, nie wolno było nam o tym mówić. Było uznawane to za użalanie się.
♡♡♡
Wysiadłem z samochodu i od razu skierowałem się do kamienicy, w której mieszka Hope. Kiedyś odbierałem stąd Carmen, zapamiętałem adres. To miejsce jest tak brzydkie, że zapada w pamięć.
Bez problemu dostałem się do środka, drzwi nie były zabezpieczone. Mógłby wejść tu dosłownie każdy. Wszedłem na pierwsze piętro. Klatka cuchnęła wilgocią i grzybem. Obrzydliwe..
Zapukałem do drzwi. Nie czekałem długo, dziewczyna otworzyła mi po krótkiej chwili. Gdy mnie zobaczyła, jej wyraz twarzy automatycznie uległ zmianie. Próbowała je zamknąć, ale postawiłem nogę w przejściu.
-Czego chcesz? -zapytała wystraszona.
-Nic Ci nie zrobię, uspokój się. Gdybym miał zamiar Cię zjebać, wybrałbym inne miejsce. Tu jest za dużo świadków. -zażartowałem.
-Po co tu przylazłeś? -powoli otworzyła drzwi. Zrozumiała, że i tak wejdę, czy tego chce, czy nie.
-Mam propozycję.
-Jeśli chodzi o to, żebym Ci.. -przerwałem jej, zanim skończyła.
-Nie! Pojebało Cię? -spojrzałem na nią z odrazą.
-I tak bym się nie zgodziła. -parsknęła.
-Wpuścisz mnie do środka? Sąsiedzi mogą nas usłyszeć.
-Racja, są wścibscy.. -mruknęła, przepuszczając mnie przez próg. -Do rzeczy. -zamknęła za nami drzwi.
-Wiesz kim jest Kevin, nie?
-Coś słyszałam, dowiedziałam się niedawno.
-Chcę to skończyć. I Ty mi w tym jutro pomożesz. Udasz Carmen, zwabisz go. Jesteście prawie tego samego wzrostu, macie podobną budowę ciała. Nie każę Ci się farbować na blond, po prostu zasłoń te czarne kudły kapturem. Spotkasz się z nim, Twoje jedyne zadanie to nie odwracać się i nie zrobić niczego głupiego. -opowiedziałem.
-W życiu! Nie dam się zabić, chcę jeszcze trochę pożyć. Ten Twój plan brzmi jak samobójstwo. -zmarszczyła brwi.
-Zapłacę Ci. Jesteś idiotką, ale nie aż taką, żeby się nie zgodzić.
-Nic od Ciebie nie chcę.. -odpowiedziała.
-Skończ pierdolić, Hope. Doskonale wiem, że po tym, jak rzucił Cię Logan, nie masz pieniędzy. Zalegasz z czynszem, nie masz co żreć. No ale jeśli nadal chcesz się kurwić za stówę, w porządku.. -odszedłem, bo i tak wiedziałem, że mnie zatrzyma.
-Nie wychodź! -powiedziała, gdy złapałem za klamkę. Odwróciłem się i na nią spojrzałem.
-Ile? -westchnęła.-Siedem tysięcy. -zaproponowałem.
-Dziesięć. -postanowiła się targować, na co parsknąłem śmiechem.
-Osiem, to moje ostatnie słowo. -wpatrzyłem się jej w oczy. Dla mnie to grosze, dla niej może to być ratunek. Zarobię tyle w jeden dzień. Mógłbym zapłacić o wiele więcej, ale jej nie cierpię.
-Dlaczego akurat ja?
-A znasz jakąś inną koleżankę Carmen? Trzyma się tylko z Tobą. To znaczy trzymała, bo nareszcie zobaczyła, jaką jesteś szmatą.
-Daruj sobie.. To Ty ją oszukujesz. Trzymasz ją w klatce, manipulujesz nią tak, że jest ślepa na Twoje wady. A jest ich wiele.. Nie wiem, czy jest w Tobie chociaż jedna pozytywna cecha. -w jej mowie było mnóstwo nienawiści.
-Jestem hojny i nie daję Ci zdechnąć z głodu. -sztucznie się uśmiechnąłem. -Porozmawiajmy o szczegółach. Jesteś na tyle sprytna, żeby zapamiętać kilka rzeczy? -podszedłem do stołu, a następnie usiadłem na krześle.
♡♡♡
Instagram: wiktoria_salvatore
Dodaję tam dużo ciekawych rzeczy, codziennie są stories <3
♡♡♡