Carmen POV:
Opuściliśmy hotel, przez co poczułam falę chłodu. Wzięłam wdech świeżego powietrza. Potrzebowałam tego.. Minęło kilka godzin, ale ja nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Tak naprawdę, bardziej bałam się reakcji Ashtona, niż samego faktu ciąży. Gdy widzę jaki jest szczęśliwy, sama się taka staję.
Nagle wyjął z kieszeni kurtki moją czapkę. Teraz stanie się nadopiekuńczy..
-Serio? -zachichotałam.
-Serio. Nie pozwolę Ci się przeziębić. -zatrzymaliśmy się, a ten mi ją założył.
-Wyglądam w niej głupio..
-Wyglądasz uroczo. -powiedział, a następnie wpatrzył się we mnie z uśmiechem, jakby wróciły do niego wspomnienia.
-Co?
-Powiedzielismy dokładnie to samo, kiedy pierwszy raz pojawiłaś się w moim domu. Wtedy chodziło o moją koszulkę. -wspomniał, łapiąc mnie za dłoń. Zaczęliśmy iść. Powoli, spokojnie.
-O jezu.. Pamiętam to, uciekałam w deszczu. Pzewróciłam się i wpadłam prosto w błoto. -zaśmiałam się. Teraz to wspomnienie jest zabawne, ale wtedy strasznie się bałam. Byłam pewna, że ci ludzie wyrządzą mi krzywdę, lecz zobaczyłam go w oddali. Automatycznie poczułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi. Tak jest do tej pory.
Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, dopóki sama tego nie doświadczyłam. Nasze pierwsze spotkanie jest tego dowodem. Uratował mnie. Dosłownie i w przenośni.
-Kocham Cię.. -przyznałam, wtulając się w jego silne ramię.
-Ja Ciebie też. Was. -spowodował mój chichot.
Nagle dostrzegłam spadające płatki śniegu. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ich jeszcze więcej. Wyciągnęłam rękę. Kilka z nich wpadło do mojej otwartej dłoni.
-Nareszcie.. Myślałam, że już nie spadnie. Ciekawe, czy jest też u nas. Oby tak było, wtedy zima staje się najpiękniejszą porą roku. -stwierdziłam.
-Wszystko dzieje się tak szybko.. Dopiero spędzaliśmy razem wakacje, a zaraz będą nasze pierwsze święta. -przypomniał.
-Pierwsze i najlepsze, przynajmniej dla mnie. Nie mogę się doczekać. -spojrzałam na niego z uśmiechem. Nie mogę przypomnieć sobie kiedy ostatnio spędzałam prawdziwe, rodzinne święta. Zazwyczaj siedziałam w swoim pokoju i zajadałam smutek.
-Ja też. Alex mówił, że babcia już zaczyna wszystko szykować. Aktualnie wpadła w szał kupowania prezentów. -l
-Już? Przecież jeszcze dwa tygodnie. -zdziwiłam się.
-Cieszy się, że wróciliśmy. Wydaje mi się, że bardziej z powodu Jamesa. Mimo wielu lat, nadal pamięta o jego alergii na jabłka i grzyby. Przez to piecze dwa inne ciasta, robi dwa typy pierogów. Powiedz jej co lubisz, a Tobie też ugotuje dziesięć innych potraw. Prawdopodobnie nie wyjdzie z kuchni aż do wilglii. -opowiedział, a ja zachichotałam.
Niespodziewanie usłyszeliśmy dźwięk jego dzwoniącego telefonu. Puścił moją dłoń, po czym wyjął go z kieszeni.
-O wilku mowa. -parsknął, odbierając.
-Czego chcesz, debilu? -zapytał, jak zwykle żartobliwie.-Sprawdzam czy żyjesz, spierdolino życiowa! -w jego głosie dało się wyczuć ulgę.
-Dzwoniłem z dziesięć razy, po co Ci ten telefon?-Byliśmy zajęci, nie miałem czasu nawet zerknąć.
-Chryste.. Nie minęła nawet a
doba. Zamęczysz tą biedną Carmen, daj jej chociaż odetchnąć. -sprawił, że wybuchłam śmiechem.-Nie tym. Wyobraź sobie, że życie nie polega tylko na pieprzeniu się.