Ashton POV:
Zabrałem walizki z bagażnika, po czym przeszedłem do drzwi. Ten kretyn wyprowadził mnie z równowagi.. Niepotrzebnie w ogóle z nim dyskutowałem. Pozwalam mu na zbyt dużo. Zapomniał, że to ja jestem jego szefem, nie odwrotnie. To ja mu płacę, to ja decyduję. Przyjaźnimy się, ale musi znać granice. Dzisiaj ewidentnie je przekroczył. Nie ręczę za siebie, jeśli jeszcze raz obrazi Carmen.
Wszedłem do domu. Ledwo zdążyłem się rozebrać, psy przybiegły do mnie od razu po usłyszeniu otwieranych drzwi. Szczęśliwe rzuciły się na mnie, jakby nie widziały mnie przez rok. Dałem im trochę uwagi, pogłaskałem je, po czym wszedłem do salonu. James siedział, a raczej leżał na kanapie. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, po czym znów oparł głowę. Pusto wpatrywał się w telewizor, trzymając puszkę coli. Oglądał swój ulubiony serial. Właściwie, ciężko było to nazwać oglądaniem. Widać, że myślami był zupełnie gdzieś indziej.
-Wszystko okej? -zapytałem ze zmarszczonymi brwiami. Nie odpowiedział, za to wzruszył ramionami. To znaczy, że nie..
-Mów. -usiadłem obok niego.-Nie chcę marudzić i psuć Ci humoru. -odpowiedział przygnębiony.
-Logan już mi go zepsuł, nie da się bardziej. Mów. -powtórzyłem.
-Mam ochotę rzucić to wszystko i się najebać.. Korci mnie. -westchnął.
-Nie możesz, dobrze o tym wiesz. Od początku, opowiedz mi co się stało. -wpatrzyłem się w niego zmartwiony. Jest trzeźwy tak długo, nie może tego zepsuć.. Muszę jakoś temu zaradzić.
-Kilka godzin temu dowiedziałem się o śmierci Rick'a. Przyjaźniłem się z nim od dziecka. Pamiętasz go? -zaskoczył mnie.
-Oczywiście, że tak. To ten, który pijany jeździł samochodem? Potem odebrano mu prawo jazdy, ale mimo to nie przestał. -skojarzyłem.
-Właśnie tak zginął.. -nie ukrywał, że moje słowa go dotknęły.
-O kurwa.. -mruknąłem. Mogłem powiedzieć to jakoś inaczej..
-Jestem na siebie zły, nie rozmawiałem z nim od miesięcy.. Odciąłem się od niego, bo prowokował mnie do picia. Teraz mam wyrzuty sumienia. Może mógłbym go jakoś powstrzymać?.. -zaczął się zamartwiać.
-Nie mógłbyś, James. Takim ludziom potrzebna jest terapia. Nie da się uratować kogoś, kto nie chce pomocy.
-Przeraża mnie to, że też mogłem tak skończyć. Nie było dnia, żebym był trzeźwy.. Chlałem od rana do wieczora.
-Dlaczego w ogóle zacząłeś? Szczerze. -zapytałem. Całe nasze życie przepełnione jest traumą, ale wiem, że chodzi o coś więcej. Jego alkoholizm rozpoczął się nagle, a nie stopniowo, jak jest w większości przypadków. Musiało wydarzyć się coś, o czym nigdy mi nie powiedział.
-Szczerze?.. -zrobił przerwę, aby pomyśleć.
-Miałem dość tego, jak traktował mnie dziadek. Każdy dzień był trudny, ale jeden szczególnie zapadł mi w pamięć. Odważyłem się i pokazałem mu tekst piosenki, nad którym pracowałem miesiącami. Był naprawdę dobry, starałem się. Myślałem, że usłyszę od niego choć jedno miłe słowo. Zamiast tego nawrzeszczał na mnie. Nazwał mnie leniwym i żałosnym, powiedział, że niczego nigdy nie osiągnę. Że nie będę żadnym muzykiem, a nieudacznikiem. Potargał tą kartkę, wyrzucił ją. Zagroził, że połamie mi palce, jeśli jeszcze raz usiądę przy pianinie, bo jestem pelnoletni i powinienem znaleźć pracę, a nie zajmować się głupotami. Porównał mnie do Ciebie.. Powiedział ,,Ashton jest normalnym facetem, nie jest taką ofermą. Czemu nie możesz być normalny, jak on? Potrafisz tylko się mazać". -mówiąc to miał łzy w oczach. Spojrzałem na niego ze współczuciem. Zawsze był bardzo wrażliwy.. Taki już się urodził. Dziadek za to bywał bezlitosny.
-Dla Ciebie może być to głupota, ale dla mnie.. Dla mnie muzyka była jedyną nadzieją w życiu. Tylko to sprawiało mi radość. Zniszczył moje jedyne marzenie, zakazał mi go. -wyznał.