Carmen POV:
James przywiózł nas do mieszkania Lily, postanowił jeszcze trochę tu zostać. Jest dla niej dużym wsparciem, mi chyba też pomaga jego obecność. Otacza nas dużą troską.
Od dłuższego czasu siedzę we wannie. Woda wystygła, a ja po prostu wpatruję się w pusty punkt. Nie mam siły, aby wstać.. Myślę o tej sytuacji, próbuję poukładać to wszystko w głowie, ale nie da się tego zrozumieć. Myślę o Ashtonie i o słowach, które wypowiedziałam. Gdy zamykam oczy, widzę jego wyraz twarzy, jego złamane serce. Z jednej strony jest mi go szkoda, ale z drugiej to on zranił mnie dużo bardziej. Wcześniej byłam wściekła, teraz nie odczuwam już żadnych emocji. Nie potrafię już nawet płakać.. Nic dziwnego, wylałam z siebie morze łez.
Zamknęłam oczy, a następnie powoli przechyliłam się do tyłu. Położyłam się, wzięłam duży wdech i zaczęłam powolnie zanurzać się pod wodę.
Wstrzymałam oddech, czując jedynie chłód i bicie mojego serca. Odczułam spokój, zupełnie jakbym zniknęła z tego świata. Wyobraziłam sobie, że wcale mnie tu nie ma. Niczego nie słychać, niczego nie widać.. Jakbym była w bańce. To było komfortowe, dopóki nie zabrakło mi powietrza.
Wynurzyłam się, a następnie przetarłam mokrą twarz. Do moich uszu dobiegł płacz Lily. Otworzyłam oczy i pojęłam, że to wszystko do mnie powróciło. Powróciłam do bolesnej rzeczywistości..
-Nie mogłam jej pomóc.. Miała atak paniki, a ja jej nie pomogłam. Nie mogłam niczego zrobić.. -wybełkotała, a ja zmarszczyłam brwi.
-Bałam się, że poroni. To wszystko moja wina, nie zrobiłam wystarczajaco dużo. Powinnam jej pomóc. Zawiodłam ją i.. -urwała zdanie, zaczęła głośno oddychać.Położyłam dłoń na brzuchu. Gdy usłyszałam jak się obwinia, zabolało mnie serce. Dlaczego tak myśli?.. Uratowała mi życie. Gdyby nie ona, dalej stałabym tam sparaliżowana strachem, to ona pomyślała trzeźwo. To ona zareagowała najszybciej, jak było to możliwe.
Wróciłam myślami do Ashtona. To wszystko przez niego.. Nie zranił tylko mnie, skrzywdził też Lily. Nie była niczemu winna, gdyby nie było mnie tam z nią, nie musiałaby przez to wszystko przechodzić.
-Oddychaj, weź głęboki wdech. -odpowiedział James. Usłyszałam jak wspólnie nabierają powietrze.
-A teraz wypuść, słonko. -wypuścili je powoli.
-Jesteście już bezpieczne, ani Tobie ani Carmen i jej dziecku nic się nie stało. Byłaś bardzo dzielna, jestem z Ciebie cholernie dumny.Przez chwilę słyszałam jej ciche łkanie, a później zapadła bolesna cisza. Nie trwała długo, bo zaraz znowu się odezwała.
-Co ona robi tam tak długo? A co, jeśli coś się stało?.. -w jej głosie wyczułam niepokój.
Podeszła pod drzwi, zapukała do nich.
-Wszystko w porządku? -jej głos był zachrypnięty.
-Tak.. -potwierdziłam, równie słabo.
-Na pewno? -dopytała.
-Mhm.. Zaraz wychodzę. -mruknęłam przygnębiona.
Stała tam jeszcze przez chwilę, ale w końcu usłyszałam oddalające się kroki. Głośno westchnęłam.
Zebrałam w sobie resztkę sił, aby się podnieść. Wyszłam z wanny, postawiłam stopy na zimnych kafelkach. Odwróciłam się tyłem do lustra, aby na siebie nie patrzeć. Wyglądam okropnie, nie chcę tego widzieć..
Wytarłam się ręcznikiem, a następnie założyłam luźną piżamę, którą dla mnie przygotowała. Rozczesałam mokre włosy, w dalszym ciągu unikając swojego odbicia niczym ognia.