Rozdział trzeci

3.8K 442 85
                                    

Aria

Mam ambitny plan, by po przyjeździe do miasta udać się na komisariat policji i wyciągnąć jakieś informacje o sobie. Może coś o zdarzeniu, w którym straciłam pamięć. Cokolwiek, co dałoby mi pierwszy punkt zaczepienia. Kolejnym punktem będzie odwiedzenie z samego rana szkoły, bo przecież do jakiejś chodziłam. Ktoś coś musiał wiedzieć. Jednak dosłownie pięć jardów po minięciu znaku Witamy w Fogtown, mój samochód gaśnie, a spod maski zaczyna wydobywać się biały, gęsty dym.

Świetnie. Jak ja kocham niespodzianki, szczególnie takie, które rozpieprzają mi harmonogram działania.

Sfrustrowana wyskakuję na zalaną mrokiem drogę. Wyciągam rękę z komórką jak najwyżej potrafię. Nawet, cholera, staję na palcach, ale zasięgu jak nie było, tak nie ma. Przekreślona ikonka praktycznie ze mnie szydzi.

Co to za dziura, do diabła?

Na domiar złego mam wrażenie, że z każdą sekundą robi się coraz zimniej, ciemniej, a mgła tylko przybiera na sile.

Odwracam się w popłochu w stronę lasu w tej samej chwili, w której dociera do mnie trzask gałęzi i wycie. Kojot? Wilk?

Szlag by trafił moje pomysły!

Wpadam do auta, wrzucam pierwszy bieg i z uporem maniaka próbuję uruchomić pojazd. Silnik rzęzi, rozrusznik kręci, ale oprócz odgłosów zdających się informować mnie, że poczciwa honda właśnie wyzionęła ducha, nic się nie dzieje.

Walę dłonią w kierownicę i opadam ociężale na fotel, gapiąc się przed siebie. Na drogę, na której nie dostrzegam zupełnie nic. Strach przepełza mi wzdłuż kręgosłupa. Owija oślizgłe macki wokół wnętrzności. Wzdrygam się na myśl o tym, że będę musiała dotrzeć do miasteczka na nogach.

Na samą myśl o spacerze w środku nocy przez las robi mi się niedobrze. Chyba najlepiej będzie, gdy poczekam do świtu. O ile tu nie zamarznę bez ogrzewania.

Nie mam pojęcia, ile tak siedzę w coraz większej ciemności. Minutę? Dziesięć? A może już godzinę? Nie wiem, straciłam rachubę, ale wreszcie coś rozświetla mrok. Serce przyspiesza mi w piersi, gdy z naprzeciwka nadjeżdża samochód. Przez mgłę przebijają się dwa reflektory. Zanim zdołam sobie uzmysłowić, że kierowca może być seryjnym mordercą, wyskakuję na drogę i macham rękami, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Robię nawet pieprzone pajacyki.

Kilka uderzeń serca później, tuż przed moimi nogami, zatrzymuje się radiowóz. Ciepło bijące od maski jest do tego stopnia zachęcające, że opieram się o nią dłońmi i zwieszam głowę.

Okej, chyba jednak dziś nie zginę. Ani nie zamarznę.

– Niezbyt to mądre tak wyskakiwać na ulicę przed nadjeżdżający samochód. – Oschły, męski głos sprawia, że natychmiast się prostuję i spoglądam wprost na twarz mężczyzny. Jego ciemne oczy skupione są na moich, gdy wysiada z pojazdu. Nie podchodzi do mnie, tylko opiera się przedramionami o uchylone drzwi i świdruje mnie spojrzeniem. – Mogłem cię przejechać.

– Mogło mnie też zjeść dzikie zwierzę, jeżeli wcześniej bym tutaj nie zamarzła – odzywam się natychmiast, a mój głos lekko drży. Może z zimna, a może z wrażenia. Jeszcze nie widziałam na żywo tak przystojnego policjanta.

Mundur opina mu się na umięśnionych ramionach, a na szczęce na próżno szukać jakiegokolwiek zarostu. Nie włożył na głowę czapki, więc mam idealny widok na jego czarne, nieco roztrzepane włosy, jakby przed sekundą przeczesywał je palcami.

– Nie sądzę. W nocy nie jest tak zimno, a żadna zwierzyna nie rzuciłaby się na taką chudzinę. – Odsuwa się od drzwi i rusza w moją stronę. Nieustannie się we mnie wpatruje, a jego ciemne brwi coraz bardziej się marszczą. Zaledwie na ułamek sekundy przeskakuje wzrokiem na moją hondę, szybko jednak wraca spojrzeniem do mojej twarzy. – Auto ci padło?

Fogtown / 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz