Rozdział 4

3.3K 183 29
                                    


Christian

- Dlaczego tak bełkocze? - przejechałem palcami po włosach, z frustracją ciągnąc za kosmyki. - Dusi się?
- Może ciągle jest pod wpływem. - szepnął Neil z całkowitą powagą. - Chcę tylko przypomnieć, że kiedy została dźgnięta, była nieźle narąbana.
Anestezjolog popatrzyła na nas z uniesioną brwią, jakby chciała wywnioskować, czy robimy sobie żarty przy łóżku mojej ciężko rannej kobiety, czy po prostu jesteśmy skończonymi kretynami.
Szybko zrozumiała, że druga opcja była właściwa, więc położyła mi dłoń na ramieniu, by trochę mnie uspokoić.
- To naturalna reakcja. Spodziewaliście się, że pacjent wybudzony ze śpiączki od razu odzyskuje pełną świadomość?
- Więc... - Nancy westchnęła z zawodem i jeszcze mocniej wtuliła się w bok Masona. - Nie będzie pytać „gdzie ja jestem i co się stało?".
- Raczej nie. - odpowiedziała łagodnie. - To nie film, przykro mi.
- Robi jakieś dziwne miny. Czy to ją boli?
Nachyliłem się nad Alice, która napinała i rozluźniała szczękę, jakby przechodziła prawdziwe męczarnie i delikatnie musnąłem jej policzek.
- Jest jeszcze w kiepskim stanie. Normalnie przetrzymalibyśmy ją w śpiączce jeszcze kilka dobrych dni. Poza tym, może być zdezorientowana, odczuwać mdłości, ból i zawroty głowy, suchość i pieczenie w gardle, ponieważ miała wprowadzoną rurkę do dróg oddechowych, osłabienie...
- Jezu. - przyłożyłem dłoń do ust i z przerażeniem wbiłem wzrok w kobietę.
- Jak już mówiłam: to nie film. - odwróciła głowę, by uciec przed moim spojrzeniem. - Pacjentka potrzebuje czasu na regenerację. Przeszła poważną operację.
Alberto okrążył łóżko i stanął przy głowie Alice, a następnie pogładził ją po włosach.
- Jak wygląda rekonwalescencja po takim urazie? - zapytał wyraźnie zmartwiony.
- W standardowych okolicznościach wymagana jest kilkutygodniowa hospitalizacja i monitorowanie stanu pacjenta. Organizm potrzebuje czasu, by dojść do pełni sił.
- A w niestandardowych?
Pani doktor zerknęła na szefa przez ramię i zamyśliła się chwilę.
- Kiedy chcecie opuścić szpital?
- Jak najszybciej będzie to możliwe.
- Tydzień? - kobieta podrapała się po uchu, zastanawiając się zapewne, czy odzyskanie sprawności w tak krótkim czasie jest w ogóle możliwe.
- Za długo.
- Słucham?
- Mamy ze dwa, trzy dni.
Wszystkie oczy równocześnie skierowały się na Alberto. W niektórych można było dostrzec zdziwienie, a w innych, na przykład moich, Neila czy Masona - przeogromny strach.
Ale byli też tacy, którzy po prostu gapili się na mężczyznę z zamiarem rychłego mordu.
- Chyba żartujesz. - prychnęła Tara tym swoim skrzeczącym głosem.
Wieloryby wydają ultradźwięki, by komunikować się pod wodą i są one niesłyszalne dla ludzkiego ucha, jednak gdyby było inaczej, jestem pewien, że brzmiałyby właśnie jak moja wściekła teściowa.
- Nie możemy zabrać jej ze szpitala. - zaprotestowała, łapiąc córkę za rękę. - Zobaczcie, przecież ona ledwo żyje!
- Jeżeli tu zostaniemy, jedyną szansę na kontakty z Alice, będziesz miała na widzeniach w pierdlu. - rzucił Alberto. - Zadbałem o to, by wszyscy myśleli, że zmarła podczas operacji. Dostanie nową tożsamość.
- Ty sobie lepiej kombinuj nową tożsamość, gangsterze od siedmiu boleści, bo nie ręczę za siebie. - Tara zmarszczyła brwi, a ja musiałem przyznać sam przed sobą, że Alice była do niej cholernie podobna, kiedy się denerwowała. - Lepiej powiedz, jaki masz plan, żeby wyciągnąć tych bezmózgich ciućmoków z bagna, w którym siedzicie po uszy?
- Bezmózgich? - skrzywiłem się.
- Ciućmoków? - zarżał Neil. - Jest takie słowo? Muszę je wygooglować.
Szef przymknął powieki, nabrał powietrza przez nos, by zaopatrzyć się w zapas tlenu i cierpliwości, po czym zwrócił się do Tary:
- Staram się panować nad sytuacją i zapewniam cię, że zrobię wszystko, żeby moja rodzina była bezpieczna. A gdy już uda nam się zrealizować plan, który wymyśliłem, będzie nas stać, by zagwarantować Alice odpowiednie leczenie.
- Niby w jaki sposób?
- Jeżeli będzie trzeba, to wybuduję jej prywatny szpital.
Tara uchyliła usta, zapewne mając zamiar prychnąć coś prześmiewczego pod nosem, ale gdy tylko zorientowała się, że mężczyzna wcale nie żartował, skrzyżowała ręce na piersi.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej.
- I uważasz, iż dasz radę sprawić, że ci młodzi ludzie wyjdą na prostą? - zapytała, wysoko unosząc podbródek, zupełnie jakby rzucała mężczyźnie wyzwanie.
Alberto uśmiechnął się lekko, najwyraźniej przyjmując je na klatę.
- Jeszcze mnie nie znasz, panno Morgan. - odparł przyciszonym głosem.
Kobieta zwilżyła wargi czubkiem języka i powoli pokiwała głową, demonstrując swoje niezadowolenie, ale i ciekawość.
- Obawiam się, że dołączenie do was będzie moją zgubą i najcięższym grzechem. - stwierdziła po chwili.
- No... - zaśmiał się Neil, zanim Alberto zdążył się odezwać. - ...A my lubimy grzeszyć.


Nie mogliśmy porozmawiać z Alice, a mi serce krajało się, gdy patrzyłem na jej zmarnowaną, bladą twarz, która wykrzywiała się w grymasie cierpienia przy każdym wdechu.
W sali panował półmrok, a cisza, która nastała, gdy prawie wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, niesamowicie mnie przytłaczała.
- Prześpij się. - Benny położył mi dłoń na ramieniu. - I tak do niczego się nie przydasz. Przypilnuję Alice przez noc razem z lekarzami, a rano, jeżeli przestanie być taka otępiała, od razu cię zawołam.
- Martwię się.
- Wiem, ale to naprawdę całkowicie naturalna reakcja organizmu na wybudzenie ze śpiączki. Zaufaj mi, Christian.
Uniosłem zmęczone oczy na przyjaciela. Uśmiechał się do mnie łagodnie, a ja po raz kolejny podziękowałem w duchu, że spotkaliśmy go na naszej drodze. Był jak czysta, kolorowa łata, którą ktoś naszył na dziurę w brudnym, ciemnym prześcieradle.
- Ufam ci. - odpowiedziałem szczerze i powoli podniosłem się z niewygodnego krzesła, dając wytchnienie obolałemu kręgosłupowi.
- Bądź co bądź byłem lekarzem, nie? A swoją drogą, też mógłbyś się przebadać.
- Ja?
Podszedłem do Alice, pochyliłem się nad nią i złożyłem jej delikatny pocałunek na czole.
- No raczej. - zaśmiał się, popychając mnie lekko w kierunku wyjścia. - Wiesz, że Neil i Mason robili sobie dla jaj zdjęcia rentgenowskie?
- Tak. - parsknąłem cicho i ostatni raz obróciłem się przez ramię.
Wiedziałem, że Alice i tak na mnie nie spojrzy, nie uśmiechnie się i nie odzyska pełnej świadomości, ale musiałem zerknąć w jej kierunku, nim zniknęliśmy w białym korytarzu.
- Obejrzałem ich zdjęcia.
Ocknąłem się, skupiając uwagę na Bennym.
- Czyje?
- No tych dwóch głąbów.
- I co?
- Pamiętasz, jak pijany Neil spadł ze stołu? - nie musiał czekać na odpowiedź, bo dobrze wiedział, że ciężko byłoby o tym zapomnieć.
Debil leciał, jak skoczek narciarski. Tyle że bez nart. No i głową w dół.
- No, pamiętam.
- Wiesz, że połamał sobie nadgarstek, który krzywo się zrósł?
- Nie dość, że debil, to jeszcze kaleka. - zaśmiałem się krótko.
- Przestań robić sobie jaja, Christian.
Właściwie to wcale nie żartowałem, ale postanowiłem zachować to już dla siebie.
- Po co mi o tym mówisz?
- Żebyś też się przebadał. - odparł bez wahania.
Popatrzyłem na przyjaciela z rozbawieniem i poklepałem go po chudym ramieniu.
- Dzięki wielkie, doktorku, ale skup się na ratowaniu mojej żony.
- Nie żebym był upierdliwy...
- Nie no, skądże. - mrugnąłem do Benjamina, czując dziwną satysfakcję z tego, że mogłem się z niego ponabijać.
Mały powrót do normalności...
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie jesteś mężem Alice. - dokończył.
- Ale będę. I to niedługo.
- Poważnie?
- No. - odpowiedziałem, szczerząc się szeroko. - Jest takie przysłowie: „Nie odkładaj ważnych spraw na później, bo nigdy nie wiesz, czy przypadkiem ktoś nie będzie próbował zabić twojej rodziny".
Benjamin zmarszczył brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie ma takiego przysłowia... - mruknął po chwili, a gdy zorientował się, że przyspieszyłem kroku, dodatkowo zmieniając kierunek, krzyknął: - Ej, a ty dokąd?
Sunąłem przed siebie, nie przestając się uśmiechać.
- Do Rachel.


Otworzyłem drzwi od sali, w której leżała moja przyjaciółka. Nie zapukałem, bo skoro nigdy nie robiłem tego w domu, to dlaczego w szpitalu miałbym zachowywać się bardziej przyzwoicie.
Rachel leżała na boku, policzek przyciskała do poduszki, a kilka czerwonych kosmyków przykrywało jej twarz.
Wiedziała, że ktoś wszedł do środka, ale nie uniosła głowy. Wciąż znajdowała się w tej samej pozycji i ze znudzeniem skubała kawałek plastra przy wenflonie, który odstawał od skóry w miejscu wkłucia.
- Przeszkadzam? - zapytałem, by zacząć jakoś tę ciężką rozmowę.
Byłem zmęczony ciągłym unikaniem przyjaciółki i wszystkich tematów jej dotyczących, więc przyszedł moment, by wziąć odpowiedzialność za własne słowa. Może i nie mogłem ich cofnąć, ale mogłem, a wręcz musiałem za nie przeprosić.
- Jasne. - odpowiedziała z nutą ironii w głosie. - Jestem cholernie zajęta.
Wbrew pozorom był to bardzo dobry znak, bo jeżeli mieliśmy wrócić do normalności i naszej bliskiej relacji, Rachel musiała wrócić do pyskowania. Nie było innej opcji na wyburzenie muru, który sam między nami wybudowałem.
- Lekarze stawiają cię na nogi?
Podszedłem do łóżka i przejechałem opuszkami palców po stojaku od kroplówki.
- Mhm, jest już lepiej. I tak miałam dużo szczęścia, ale mniejsza z tym. Powiedz lepiej, jak się czuje Alice? Nancy mówiła, że zaczęła się wybudzać?
- To dość dużo powiedziane. - westchnąłem. - Na razie przestali podawać jej leki, które utrzymywały ją w śpiączce.
- Będzie dobrze, Christian. - Rachel podniosła na mnie wzrok i zamrugała kilka razy, a ja, jako że od dawna nie patrzyłem jej prosto w oczy, uśmiechnąłem się delikatnie. - Musi być, prawda?
Skinąłem głową i oparłem się obiema dłońmi o metalowe obramowanie łóżka.
- Suń dupę.
- Co? - zmarszczyła brwi.
- No przesuń się. - powtórzyłem, siadając na brzegu materaca.
- Ale z ciebie kretyn.
W odpowiedzi jedynie się zaśmiałem, a kiedy przyjaciółka przeturlała się na plecy, robiąc mi miejsce, położyłem się obok niej. Stykaliśmy się ramionami, bo szpitalna, niewygodna leżanka była strasznie wąska, a ja wreszcie poczułem, że udało mi się rozłupać pierwszy kamień ze ściany odgradzającej mnie od Rachel.
- Pamiętasz, jak ukradliśmy Hammerowi kluczyki od jego ulubionej fury i...
- Zamknij się.
- Nawet nie wiesz, co chcę powiedzieć.
- Wiem. - odparła z rozbawieniem. - Wpadliśmy do sklepu i kupiliśmy całą siatkę słodyczy, a później pojechaliśmy do Chattanoogi. Pieprzone dwieście trzydzieści mil od Montgomery.
Nie mogłem zapanować nad kącikami ust, które, pod wpływem wspomnień, same uniosły mi się do góry.
- Ta, nie wiem co nam odbiło. - ułożyłem ręce pod głową, zabierając jeszcze więcej miejsca z ciasnego łóżka. - Hammer kazał nam natychmiast wracać i powiedział, że za dziesięć minut chce widzieć auto na podjeździe, a my mieliśmy do przejechania prawie trzy i pół godziny.
- Przejdźmy do rzeczy... - zachichotała Rachel. - Zżarłam dwie wielkie czekolady i puściłam pawia na tapicerkę.
- Tak właśnie było.
- I po co mi o tym przypomniałeś? - szturchnęła mnie w bok. - To twój sposób na przeprosiny? Wywlekanie kompromitujących historii?
- Ta wcale nie była bardzo kompromitująca. - odpowiedziałem wesoło i zerknąłem na przyjaciółkę. - Mamy o wiele bardziej żenujące wspomnienia.
- Fakt.
Zamilkliśmy na chwilę i po prostu gapiliśmy się w sufit. Było to o tyle niesamowite, że tak naprawdę niczego sobie nie wyjaśniliśmy, a jednak leżeliśmy obok siebie, jakby nic między nami się nie zmieniło.
Rachel dalej była moją Rachel i wiedziałem, że przy niej zawsze mogłem być sobą.
Obróciła głowę w moją stronę, więc zrobiłem to samo. Patrzyliśmy na siebie, a w naszych oczach błyszczały setki emocji. Wdzięczność, zrozumienie, miłość, przebaczenie, radość, smutek.
Żadne z nas nie odwróciło wzroku. Czasami przyjaciele naprawdę nie potrzebują słów, by wyrazić swoje uczucia, zwłaszcza, jeżeli znają się od lat.
Rozszarpana dziura w sercu, która do zasklepienia się potrzebowała Rachel, przestała boleśnie pulsować.
- Przepraszam. - wyszeptałem, chociaż nie musiałem tego robić, bo już mi wybaczyła.
Tak po prostu. Jak siostra bratu, który zrobił coś głupiego i cholernie tego żałował. Ja jednak chciałem, by wiedziała, jak bardzo było mi źle z tym wszystkim, co się wydarzyło.
- To był wyjątkowo paskudny czas. - Rachel uśmiechnęła się łagodnie i przejechała mi palcami po włosach, które od kilku dni żyły swoim życiem.
Właściwie to nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem się w lustrze.
- Nie usprawiedliwiaj mojego zachowania.
- Nie usprawiedliwiam, bez obaw. - odparła pewnym głosem. - Zachowałeś się jak niezły fiut.
- Wiem.
- Jak skończony frajer.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- No po prostu pierdolony debil.
- Dobra, rozumiem. - podparłem się na łokciach i popatrzyłem na przyjaciółkę, mrużąc powieki.
Negatywne, przytłaczające emocje, które kłębiły się we mnie od paru dni, stopniowo zaczęły ulatywać. Oczywiście nie na tyle, żebym przestał zamartwiać się o Alice i przyszłość naszej rodziny, ale chociaż jeden kamień spadł mi z serca, dzięki czemu nareszcie mogłem wziąć głęboki wdech bez odczuwania bólu w klatce piersiowej.
- I tak nie potraktowałam twoich słów poważnie. - palnęła Rachel. - Wiedziałam, że mnie nie nienawidzisz.
- To dobrze. Przynajmniej jedno z nas mogło pochwalić się zdolnością logicznego myślenia. U mnie ta funkcja została chyba wyłączona.
- Byłeś zdenerwowany. - przyjaciółka ułożyła swój podbródek na moim ramieniu, przymknęła powieki i płynnie zmieniła temat: - Alberto wspominał coś o Gustavie?
- Mhm. Chce go dojechać i wykończyć.
- Brzmi dobrze.
- „Wykończyć" tak w naszym stylu.
- Brzmi bardzo dobrze. - skwitowała z uśmiechem.
- Ale najpierw musimy się stąd wydostać.
Głos wyraźnie mi zmarkotniał i nawet nie próbowałem udawać, że cała akcja z ucieczką ze szpitala mnie nie przerażała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że cały plan opierał się na decyzji jednego upartego frajera, a to nigdy nie kończyło się dobrze.
Fakt, mieliśmy haki na Ekelunda. On jednak miał idealną okazję, by pozbyć się nas raz na zawsze. Mógłby z łatwością wymordować wszystkich członków Malbatu i nikt nawet nie zauważyłby naszej nieobecności na świecie. Nie mieliśmy nikogo, kto zapłakałby nad naszymi grobami.
Moja pewność siebie, którą czułem podczas rozmowy z Ministrem, chyba gdzieś wyparowała i bezwiednie zamknąłem oczy, czując paraliżujące wykończenie.
- Wyśpij się, Christian. - szepnęła Rachel. - Porozmawiamy rano.
- Nie mogę tu spać. - pokręciłem głową, chociaż nawet na to brakowało mi siły. - Muszę wziąć prysznic. I jestem w ubraniach.
- Przeżyjesz, jeżeli raz się nie wykąpiesz. A ja zatkam nos.
- Bardzo śmieszne.


Biegłem przez ciemny las, potykając się o wystające korzenie drzew. Miałem wrażenie, że moje płuca napełniały się piachem przy każdym słabym wdechu, ale nie mogłem się zatrzymać. Ze wszystkich sił powstrzymywałem narastający kaszel.
Neil biegł tuż za mną. Słyszałem trzaskające gałęzie i liście pod naszymi stopami, ale większość słów, wykrzykiwanych przez mojego przyjaciela, nie przedzierało się przez mój otumaniony umysł. Włączyłem blokadę i ustanowiłem sobie jasny cel - uratować Rachel i Alice.
Nie wiem, jakim cudem udało nam się znaleźć drogę do domu. Pędziliśmy na oślep, ale od razu rozpoznałem znajomą okolicę, gdy gęste zarośla zamieniły się w pojedynce krzaczki i wydeptaną ścieżkę.
Już z oddali zauważyłem szeroko otwarte drzwi i światło wylewające się z przedpokoju na mały podjazd.
- Chyba uciekła! - udało mi się wychwycić zdyszany głos Neila.
Byłem gotowy paść na kolana i błagać, by mężczyzna miał rację. Alice musiała uciec, a Rachel z pewnością była bezpieczna. Jak inaczej wytłumaczyć niezamknięte drzwi i cały bałagan w holu?
Przeskoczyłem przez porozrzucane kurtki i rzuciłem się do sypialni na piętrze. Neil od razu obrał kierunek pokoju Rachel.
- Alice?! - krzyknąłem, choć ledwo dało się mnie zrozumieć.
Gardło wyschło mi na wiór, a przez obezwładniający strach, moje struny głosowe odmawiały posłuszeństwa.
Pusto. W naszej sypialni nie było nikogo. Ani Alice, ani Gustava, który okazał się być wynaturzonym potworem.
Przy schodach natknąłem się na Neila i Rachel. Obejmował kobietę w pasie i pomagał jej zejść na parter, pilnując, by nie upadła z osłabienia.
- Muszę ją stąd zabrać, zaraz wrócę. - obiecał. - Dasz sobie radę?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem na to czasu. Musiałem znaleźć Alice.
Znaleźć Alice. Znaleźć Alice. Mój mózg skupił się tylko na tym jednym, najważniejszym zadaniu.
Znaleźć Alice.
Znaleźć Alice.
Gdy wbiłem wzrok w podłogę, żółć podeszła mi do gardła. Czerwone odciski męskich butów wyznaczały drogę prosto do przedpokoju, a zaczynały się... Nie. Nie, to nie mogła być prawda.
Alice na pewno by uciekła. Nie ma jej w domu, powtarzałem w myślach, by całkowicie mnie nie odcięło. Balansowałem na granicy świadomości i omdlenia, więc przytrzymywałem się brudnych, zakrwawionych ścian. Ślady palców ozdabiały meble i włączniki światła.
Krew. Dużo krwi.
Ale nie należała do Alice. Z pewnością nie należała do Alice, bo Alice uciekła.
Drzwi do pokoju Gustava były zamknięte. Nie chciałem tam wchodzić. Gdyby tylko wydarzyło się coś, co sprawiłoby, że nie musiałbym naciskać na czerwoną, lepką klamkę.
Wiedziałem, że Alice wcale tam nie było.
Bo Alice...
...Uciekła.
Ale musiałem to sprawdzić. Musiałem ją znaleźć.
Znaleźć Alice. Znaleźć Alice.
Zacząłem mrugać coraz szybciej, bo ciemne plamy przysłaniały mi obraz. Serce obijało się o moje żebra, a echo jego łomotu czułem aż w skroni.
Znaleźć Alice...
Znaleźć Alice...
Znalazłem.



- Znalazłem! - usłyszałem zadowolony wrzask Masona, więc zerwałem się do pozycji siedzącej, łapczywie połykając powietrze. - Dlaczego nie powiedziałeś, że śpisz u Rachel? Alberto cię szuka. - rzucił Gruby, a następnie powoli odwrócił głowę w moją stronę. - I co ci się stało? Wyglądasz paskudnie.
- Dzięki. - mruknąłem. Przykryłem twarz dłońmi i zacząłem przecierać piekące z niedospania oczy. - Wszystko gra.
- Na pewno? Jesteś dziwnie blady.
- A ty wkurzający. - odpowiedziałem, zeskakując z leżanki. - Która godzina? - poklepałem się po kieszeniach spodni, ale nie odnalazłem w nich telefonu, więc jedynie zakląłem pod nosem.
Kiedyś czytałem, że człowiek po przebudzeniu może zachowywać się, jakby był pod wpływem alkoholu i chyba właśnie znajdowałem się w takim dziwnym stanie. Przytrzymałem się szafki obok łóżka, by utrzymać równowagę.
- Już po ósmej.
- Co z Alice?
Mason wyszczerzył się szeroko, napełniając mnie taką nadzieją, że przez chwilę miałem ochotę rzucić mu się na szyję.
- Jest lepiej. Badają ją. - powiedział z wyraźnym zadowoleniem. - Wszystko będzie dobrze, stary.
- A gdzie Rachel?
- Minąłem ją na stołówce. Nie wiedziałem, że spaliście razem... - Gruby poruszył sugestywnie brwiami, chociaż wiedziałem, że tylko sobie żartował. - Ode mnie Alice niczego się nie dowie, bez obaw.
- Idiota.
- Może idiota, ale przynajmniej wierny swojej ukochanej. - uniósł głowę i zrobił dumną minę, a kilka tłustych podbródków przysłoniło jego szyję.
Popatrzyłem na przyjaciela z pobłażliwym uśmiechem.
- A kto by cię chciał?
- Wiele kobiet. - obruszył się. - Tara mówi, że jestem cholernie uroczym gościem.
- Ja pierdolę. - jęknąłem tak głośno i przeciągle, że zabrzmiałem, jak torturowane dzikie zwierzę. - Jeszcze ona...
- No, jest świetna.
- Tego bym nie powiedział. - minąłem przyjaciela i ruszyłem w kierunku gabinetu, w którym trzymaliśmy nasz skromny dobytek. - Idę się kąpać. - rzuciłem przez ramię. - Znajdę Liama i spotkamy się u Alice.


Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.
Alice leżała na plecach i zaciskała pięści na kołdrze, bo każdy, choćby najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Usta miała wysuszone i popękane, włosy skołtunione tak bardzo, że przypuszczałem, iż nie obejdzie się bez cięcia, oczy podkrążone, a cerę bladą i niezdrową.
Była po prostu idealna. Mógłbym patrzeć na nią całymi godzinami.
- Już dobrze. - pocałowałem ją w rękę, klęcząc na podłodze przy brzegu łóżka.
Gdy tylko skończyłem brać prysznic i dowiedziałem się, że Alice wróciła z badań, od razu przybiegłem do jej sali. Zresztą nie tylko ja - wszyscy okrążaliśmy jej drobne, zwiotczałe ciało, które wciąż poprzypinane było do specjalistycznych, dziwacznych urządzeń.
- Mamo, boli cię?
- Nie, Liam. - wychrypiała.
Mówienie sprawiało jej trudność, ale podobno było to całkowicie zrozumiałe. Organizm potrzebował czasu na powrót do normalności, a Alice i tak była bardzo dzielna. Próbowała się nawet uśmiechać.
- Pamiętasz, co się wydarzyło? - zapytał Alberto łagodnym, miarowym głosem.
Kucał naprzeciwko mnie, po drugiej stronie łóżka, więc obróciła twarz w jego kierunku.
- Nie wszystko...
- Córeczko, tak mi przykro. - Tara głośno pociągnęła nosem.
- Daj spokój, mamo.
- Powiedz, bardzo źle się czujesz?
- Przecież już mówiłam, że...
- Nic się nie martw, dziecko. Zrobię wszystko, żebyś szybko doszła do siebie.
- Dziękuję, ale...
- Obiecuję, że nie ruszę się ze Szwecji, dopóki nie staniesz na nogi.
Poczułem nagły przypływ gorąca i niechcący zakrztusiłem się własną śliną.
Neil musiał klepnąć mnie w miejsce między łopatkami, bym zdołał odzyskać oddech.
- W takim razie... - niechętnie zerknąłem na Tarę. - Ja też zrobię wszystko, żebyś szybko, bardzo szybko doszła do siebie, Alice.
Alberto zaśmiał się cicho, pokręcił głową i szepnął z czułością:
- Cieszę się, że jesteś już z nami.
- Dokładnie. - dodała Astrid, pochylając się nad naszą kochaną pacjentką. - Na chwilę cię odcięło, ale najważniejsze, że wróciłaś.
- Odcięło? - Alice zamrugała niepewnie.
W sali zrobiło się nagle dziwnie duszno, a atmosfera nieprzyjemnie zgęstniała. Popatrzyłem na Neila i Benjamina, a następnie na szefa, który z kolei gapił się na Tarę i Astrid. Mason splótł przed sobą dłonie, nerwowo bawiąc się palcami, Nancy spuściła wzrok, a Rachel objęła ramieniem Liama.
- No... - blondyn zrobił kilka powolnych kroków i oparł się łokciami o metalowe wezgłowie łóżka, by być jak najbliżej Alice. - Udało ci się nieźle nas wystraszyć. Byłaś jedną nogą po drugiej stronie, ale Benjamin tak cię napompował, że oddech ci wrócił, a serce znowu zaczęło bić. Nieźle, co?
- Jak to? - stęknęła z niedowierzaniem, przymykając i otwierając oczy. Chyba zaczynało brakować jej sił. - Umarłam?
- Umarłaś, ale przeżyłaś. - Neil uśmiechnął się zadziornie. - Musisz tylko umyć zęby, żeby nie mieć w ustach zarazków Benny'ego.
- Spieprzaj. - syknął doktorek. - Ty też ją całowałeś.
- Słabo mi...
- Ha, widzicie? - mój głupszy przyjaciel klasnął w dłonie, wyraźnie ucieszony. - Mówiłem wam, że nie tylko mi chciało się rzygać po naszym pocałunku.
- Nie... - dłoń Alice, którą bez przerwy trzymałem, zaczęła drżeć. - Naprawdę mi słabo...
Z paniką popatrzyłem na monitor, ale i tak nie byłem w stanie rozszyfrować tych wszystkich parametrów.
- Zawołam lekarza. - odezwał się Alberto władczym głosem, przepychając się do wyjścia. - A wy dajcie jej już spokój, musi dużo odpoczywać. No już, jazda stąd.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz