Rozdział 15

2.8K 171 22
                                    


Neil

Cholera, myślałem, że to Mason potrafi długo siedzieć w kiblu, ale ta tępa laska biła wszelkie możliwe rekordy.
Co, do choler, można robić w toalecie przez ponad pół godziny? Facetów to jeszcze rozumiem, bo misja w gierce sama się nie przejdzie, ale Holm nie miała na czym popykać w strzelankę, więc powinna była już dawno zrobić swoje i wyjść.
– Olivia. – mruknąłem, przyciskając czoło do drzwi.
– Jeszcze chwilkę.
– Siedzisz tam od...
– Mam okres. – rzuciła pospiesznie, celowo mi przerywając.
Cholera.
Podrapałem się po skroni. Dość niecodzienna sytuacja, kiedy obca baba z grypą i okresem zajmuje łazienkę w twoim domu, ale nie możesz zostawić jej w spokoju i zając się własnymi sprawami, bo podejrzewasz, że mogłaby porwać ci córkę.
No, tak właśnie... Trochę popierdolone okoliczności, nie da się ukryć.
– Okej... – zacząłem, a później, zorientowawszy się, iż nie mam w kiblu niczego, czego Olivia mogłaby użyć, zapytałem: – No to, nie wiem... Potrzebujesz czegoś?
Przez parę sekund zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Właściwie, to tak.
Pokiwałem głową, ale szybko przypomniałem sobie, że przecież mnie, kurna, nie widzi.
– Pójdę do Alice albo Nancy i załatwię ci jakieś podpaski, czy coś tam...
– W porządku. – odpowiedziała o wiele pewniej, niż przed chwilą. – Dziękuję, Neil.
Odepchnąłem się dłońmi od drzwi, głośno wzdychając, a następnie ruszyłem do sypialni. Lillian już w niej nie było, całe szczęście, bo to oznaczało, że nie czekała na mnie prawie czterdziestu minut, tylko swobodnie poruszała się po domu. Właśnie na tym mi zależało. Była u siebie, mogła tu robić wszystko.
– Pchło? – zawołałem, schodząc do salonu. – Jesteś tu?
– Tak, tatusiu. – zapiszczało coś z kanapy, ale z całą pewnością nie była to moja córka.
Wywróciłem oczami, podszedłem do Masona i trzepnąłem go poduszką w ryj.
– Przestań się wydurniać.
– Mnie również miło cię widzieć, przyjacielu. – zatrzepotał rzęsami. – Tryskasz radością, zresztą jak codziennie, nasz rodzinny promyczku szczęścia i...
Zamknął się, bo znów walnąłem go w łeb poduszką, jednak tym razem mocniej.
– Co ty tu robisz?
– A jak myślisz? – poprawił palcami włosy, które mu poczochrałem. – Opiekuję się Lillian.
Uniosłem brwi i rozciągnąłem wargi w uśmiechu.
– Ty?
– No, najlepszy wujek na świecie. – stwierdził skromnie, układając nogi na stoliku kawowym. – Nancy chciała wziąć prysznic po wizycie w stadninie.
– O, właśnie. – pstryknąłem palcami. – I jak było?
– Zajebiście. Nawet ja wsiadłem na konia, ale przejechałem z pięć metrów i spadłem na rękę. Chyba wybiłem sobie bark, a może nawet jest skręco...
– Boże, biedny.
– Dzięki, stary, ale już prawie nie boli.
– Nie ty. – parsknąłem. – Konia mi szkoda.
– Spieprzaj.
Zaśmiałem się złośliwie, równocześnie zerkając na boki.
– Gdzie mała?
– W twoim pokoju, szuka tęczowych naklejek. – odparł Mason z całkowitą powagą i zaangażowaniem. – Będziemy bawić się w studio tatuażu.
– Fajnie, zazdroszczę.
– Jeżeli chcesz, to możesz się dołączyć. Pierdolniemy ci jednorożca na czole i od razu poprawi ci się humor.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał. – oznajmiłem szczerze, bo naprawdę wolałbym spędzać czas z Grubym i córką, niż przeprowadzać akcję organizacji podpasek. – Ale nie mogę. – dodałem takim tonem, że przyjaciel od razu wiedział, o co chodzi.
– Olivia?
– Mhm. – potwierdziłem, krzywiąc się z niechęcią. – Dostała okres.
– Ou, współczuję.
Zmarszczyłem czoło, przejeżdżając językiem po zębach.
– Bo?
– Nie wiem. – Mason wzruszył ramionami i popatrzył na mnie z rozbawieniem. – A ty chciałbyś dostać okres w domu jakiegoś pojeba?
– Daruj sobie. – uniosłem palec, co było pierwszym i ostatnim ostrzeżeniem przed kolejnym atakiem poduszką. – Nikt jej tu nie trzyma.
– Nikt oprócz Lillian.
No nie. No po prostu, kurwa, nie. Poważnie?
– Słuchaj... – odburknąłem gniewnie, ale Gruby wcale nie posłuchał, bo drzwi do mojego domu otworzyły się na pełną szerokość. – Kto tym razem? – zerknąłem przez ramię, by już po chwili złapać wzrokiem Benjamina.
– Co robicie? – zagadnął bez przywitania.
– Rozmawiamy o moim wrzodzie na dupie.
– O, na mnie nie licz. – doktorek przysiadł na brzegu kanapy i popatrzył na mnie ze współczuciem. – Idź do proktologa.
Nie załapałem od razu, więc Benny przechylił się nieco na lewą stronę i sugestywnie poklepał swój pośladek.
– Jezu, nie! – przycisnąłem dłoń do czoła, energicznie kręcąc głową. – Chodziło mi o Olivię.
– Ah, chyba, że tak. – zarechotał. – A co z nią?
– Wkurza mnie.
– Jak każdy. – zauważył Mason, a następnie dźwignął dupę z kanapy i ruszył na polowanie w kierunku kuchni.
– Jeszcze nigdy nie spotkałem bardziej upierdliwej kobiety.
Stwierdziłem, że muszę wygadać się chłopakom, póki mam taką okazję. Lillian mogła przecież wrócić w każdej chwili.
– Ta podstępna suka chciała mnie nafaszerować prochami nasennymi.
– Nieźle. – głos Benjamina był zbyt wesoły, jak na tak poważny temat, więc zgromiłem go wzrokiem, ale chyba niezbyt się tym przejął, bo dodał: – Trafił swój na swego, co?
Zacisnąłem palce na oparciu kanapy i zwiesiłem głowę.
– Słucham? – prychnąłem z niedowierzaniem, ale nikt nie usłyszał mojego zbulwersowanego głosu, bo Mason zaszeleścił paczką chipsów. – To nie jest zabawne, Benny.
– Trochę jest.
– Nie, nie jest. – wbiłem w doktorka poirytowane spojrzenie. – Nie mogę na nią patrzeć i samo myślenie o tej kretynce doprowadza mnie do szewskiej pasji.
– Więc dlaczego o niej myślisz? – uśmiechnął się.
Sięgnąłem po tę samą poduszkę, którą wcześniej użyłem przeciwko Grubemu i pizgnąłem drugiego przyjaciela prosto w przemądrzały łeb.
– No nie wiem, zastanówmy się. – rozłożyłem ramiona na boki, kiedy Benjamin poprawiał sobie przekrzywione okulary na nosie. – Może dlatego, że łazi mi po domu? Stary, obudź się, to nie zabawa! Ona jest jak...
– Jak co? – dopytał, gdy zamilkłem.
– Jak kukułka, która wpierdoliła się do mojego gniazda i zaczęła do niego srać.
Gruby uniósł łeb znad opakowania solonych przekąsek.
– Olivia nasrała ci w pokoju?
Przymknąłem powieki, czując, jak zalewa mnie krew, bo ten debil wcale nie robił sobie żarów. Pytał całkowicie poważnie.
– Nie, Mason. Powiedziałem to w przenośni.
– Aha. – uchylił usta i popatrzył na mnie tępym wzrokiem. – Ale co przenosi?
Jezu. Moja siostra wyszła za kompletnego kretyna. A jeszcze gorszy był fakt, że przyjaźniłem się z nim od lat.
– Ty lepiej jedz te chrupki i bądź cicho. – rzucił doktorek. Gruby od razu, z niesamowitą ochotą, posłuchał jego sugestii. – A ty, Neil, przestań jęczeć. Podjąłeś decyzję o porwaniu dziecka, więc teraz staw czoła problemom.
To właśnie w takich momentach zastanawiałem się, dlaczego go kiedyś nie zabiłem.
– I po co ta liczba mnoga? – mruknąłem w odpowiedzi. – Mam tylko jeden problem, który właśnie okupuje moją łazienkę i... – urwałem, kiedy dotarło do mnie, że Olivia wciąż czekała na ratunek.
Machnąłem ręką, dając przyjaciołom znać, iż skończyłem już narzekać, a następnie zacząłem klapać się po kieszeniach. Musiałem zadzwonić do Nancy i skombinować te cholerne podpaski.
– Zajebiste chipsy. – skomentował Mason. – Chcecie?
– Nie. – Benjamin zerknął na opakowanie, wykrzywiając usta. – Ten smak jest paskudny.
Gdzie, do cholery, jest mój telefon?
Byłem zmęczony i rozdrażniony, co tworzyło dość niebezpieczną kombinację, a to, że znów zgubiłem gdzieś komórkę, dodatkowo sprawiło, iż wodze, na których trzymałem emocje, zaczęły powoli pękać.
– Są gorsze smaki. – ciągnął Gruby, a ja nerwowo sprawdzałem wszystkie kieszenie spodni, których swoją drogą nie miałem zbyt wiele. – A wiesz, że producentka tych cebulowych krążków ogłosiła, że wycofuje je z produkcji?
– Żartujesz? – pisnął Benny. – One były najsmaczniejsze!
Uniosłem gwałtownie głowę, równocześnie zaciskając pięści tak mocno, że prawie połamałem sobie palce, a krew zawrzała mi w żyłach.
Chwila, chwila...
Miałem ten telefon przy sobie. Na bank... A jedyną osobą, z którą się widziałem, oprócz tych dwóch głąbów, była oczywiście...
No nie. Nie zrobiłaby tego. Nie jest aż tak głupia.
– Zabiję ją. – oznajmiłem, uświadamiając sobie, że jednak jest.
– Nie no, bez przesady. – Mason wzruszył ramionami. – Bez cebulowych da się żyć. Paprykowe są o niebo lepsze.
– Przysięgam, że tym razem ją zatłukę.
Benjamin, zorientowawszy się, że mój atak furii nie jest spowodowany sprawami związanymi z chipsami, wyprostował plecy i popatrzył na mnie z przerażeniem.
– Kogo?
– Olivię. – syknąłem, szybkim krokiem podchodząc do schodów. – Suka zarąbała mi telefon.


Nie pamiętam drogi z salonu na piętro, zupełnie jakbym był w jakimś amoku, jednak wiem, że dobiłem do drzwi w zastraszająco szybkim tempie. Pewnie przeskakiwałem po kilka stopni, byle tylko jak najszybciej dorwać w swoje ręce tę zdzirę.
– Otwieraj. – warknąłem, uderzając pięścią w futrynę. – Liczę do trzech.
– O, już jesteś...
Słysząc jej przestraszony, z pozoru niewinny głosik, momentalnie zesztywniałem, ogarnięty jeszcze większym rozjuszeniem.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że miała przerąbane.
– Wyłaź po dobroci albo pożałujesz. – zagroziłem.
Olivia najprawdopodobniej podeszła do drzwi, a przynajmniej tak wywnioskowałem po tym, że jej ton stał się o wiele wyraźniejszy.
Nie słyszałem jednak żadnych lekkich kroków bosych stóp, więc nie byłem pewien, czy w ogóle ruszyła z miejsca.
– Przyniosłeś mi tampony? – wymamrotała niepewnie.
To miały być podpaski, do cholery.
– W dupie mam te twoje tampony.
– Cóż... – odparła, celowo przedłużając naszą dyskusję. – Tak właśnie podejrzewałam, że lubisz tego typu rozrywki. Wyglądasz na kogoś, kto do szczęścia nie potrzebuje nawet wazeliny.
Otworzyłem szerzej oczy, czując, jak moje ciało zmienia się w sztywną, napiętą strunę gitarową i wysyła niepokojące alarmy do mózgu, które informują o tym, iż zaraz wybuchnę.
Zaledwie milimetry dzieliły mnie od granicy, którą mogłem przekroczyć tylko raz, a wtedy nie miałbym już odwrotu i musiałbym zrobić to, czego Alice nigdy by mi nie wybaczyła.
– Ty podstępna gnido. – warknąłem, szarpiąc za klamkę. – Taka jesteś wyszczekana?
– Jak widzisz.
– Masz ostatnią szansę, Holm. Wyjdź z łazienki i oddaj mi ten pieprzony telefon. Co ci w ogóle strzeliło do głowy? Nie znasz nawet hasła.
Kobieta poruszyła się pod drzwiami. Tym razem doskonale ją usłyszałem, bo wszystkie moje zmysły stały się niesamowicie wyostrzone.
– Mhm. – odburknęła.
– Chciałaś wykonać połączenie alarmowe? – parsknąłem arogancko. – Nikt tu nie przyjedzie, bo...
– Nie. Na początku chciałam cię zaszantażować.
Oparłem czoło o zgiętą rękę i mocno zacisnąłem szczękę, oczekując dalszej części wyjaśnień.
– Myślałam, że może podasz mi kod do telefonu, a ja będę mogła połączyć się z Filipem, ale spanikowałam. – odchrząknęła, wyraźnie zawstydzona. – Zaczęłam sama zgadywać...
– Gratuluję, tępa cipo. Prędzej zablokowałabyś telefon na amen.
Zamilkła na chwilkę, a mnie ogarnęły złe przeczucia. Nie podobała mi się ta cisza.
– No, skoro już mówimy o zablokowaniu... – zaczęła drżącym z emocji głosem, który pod koniec nieco się załamał. – Sądząc po ilości prób i błędnie wpisywanych hasłach, użyjesz swojej komórki tak za... Trzy lata.
Wiedziałem, iż to niemożliwe, ale mimo wszystko z całej siły kopnąłem w drzwi i ponownie szarpnąłem za klamkę, tym razem tak mocno, że aż rozbolał mnie bark.
Samo wyobrażenie Olivii, która najpierw bezczelnie zarąbała mi telefon, a później starała się go odblokować, doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
Dosłownie telepałem się z nerwów.
– Neil, przepraszam!
– Już raz mnie przepraszałaś! – odkrzyknąłem, wodząc rozwścieczonym wzrokiem po zawiasach. – Wejdę do tego kibla, choćbym miał wywarzyć drzwi, rozumiesz? A jak już tam wejdę, to żadne twoje błagania nie powstrzymają mnie przed...
– Przed czym? – jęknęła, zapewne żałując, że po raz drugi zrobiła coś tak idiotycznego, jak pójście na noże z Neilem Lewisem.
No właśnie... Przed czym?
Mógłbym starać się ją nastraszyć. Wymyślić jakąś brutalną bajeczkę, która opowiadałaby o jej długiej i bolesnej śmierci albo nawet wejść do środka, rozkręcając zamek, lub demontując drzwi... Ale w przypadku tej francy to wszystko było niewystarczające. Dlaczego? Bo w rzeczywistości wcale się mnie nie bała, a przynajmniej nie na tyle, by sikać ze strachu na samą myśl o mojej reakcji na jej durne pomysły. Gdyby było inaczej, nigdy nie próbowałaby ze mną pogrywać.
Ale dobrze, skoro tego chciała – proszę bardzo.
Jeżeli łagodna forma zastraszenia nie przyniosła oczekiwanego przeze mnie efektu, załatwimy to inaczej.
Westchnąłem głośno, by Olivia doskonale słyszała ten przepełniony bólem i zrezygnowaniem świst powietrza.
– Przepraszam. – mruknąłem zmęczonym głosem. – Przesadziłem.
Kobieta nie odpowiedziała. Na sto procent zastanawiała się, czy powinna mi zaufać.
– Jesteś na mnie zły, prawda?
Nie, Holm. Jestem wściekły.
– Byłem zdenerwowany, przyznaję... Ale nasze zachowanie do niczego nie doprowadzi. – stwierdziłem, czując, jak zbiera mi się na wymioty od tej fałszywie spokojnej gadki. – Olivia, gdybyś poprosiła, sam dałbym ci telefon. Nie widzę żadnych przeszkód w tym, żebyś zadzwoniła do męża, o ile nie poruszysz tematu mojej rodziny.
Znów milczała przez chwilę, a ja cieszyłem się, że była aż tak naiwna.
Gdyby wyczuła podstęp, nie rozmyślałaby nad odpowiedzią.
– A jeżeli teraz otworzę drzwi, pozwolisz mi skontaktować się z Filipem?
– Niech będzie. – sapnąłem posępnie, żeby nie zdziwiło jej moje przyjazne nastawienie. Musiałem zachować choć namiastkę normalności. – Ale tylko na chwilę, a jeżeli wspomnisz cokolwiek o Malbacie...
– Nie wspomnę, słowo. Chcę tylko, aby wiedział, że jestem bezpieczna.
Olivio... Nie jesteś, pomyślałem, uśmiechając się wskutek przypływu uczucia rychłego zwycięstwa i podniecenia.
– Chodź, pójdziemy na dół. – zaproponowałem z nutą niechęci. – Lillian jest tam razem z Masonem i Benjaminem. Pewnie twój mąż chciałby mieć pewność, że z małą wszystko w porządku.
Nie musiałem powtarzać tego dwa razy. Olivia oddałaby duszę diabłu, żeby tylko zobaczyć Lilly i móc spędzić z nią trochę czasu, nawet, jeżeli wiązałoby się to z moją kontrolą. Postanowiłem więc wykorzystać jej słabość do mojej córki.
Otworzyła zamek i pchnęła drzwi. Nie spodziewała się, że stałem tuż pod nimi, więc wpadła na moją klatę, a przez swój niski wzrost i skromną wagę, zatoczyła się lekko do tyłu.
Szybko jednak odzyskała równowagę, a następnie, na swoje nieszczęście, podniosła na mnie błyszczące, pełne nadziei oczy.
Widząc jej tężejącą ze strachu twarz, rozciągnąłem wargi w taki sposób, że nie musiałem nawet nic mówić. Ona po prostu już wiedziała. Wiedziała, że popełniła błąd.
– Dokąd to? – parsknąłem krótko, gdy, kierowana instynktem samozachowawczym, zerwała się do ucieczki.
– Neil, proszę!
– O co? – przechyliłem na bok głowę, kiedy udało mi się chwycić ją za biodra i pociągnąć w kierunku łazienki, z której dopiero co wyszła. – O co prosisz, Holm?
Nie odpowiedziała, bo chyba sama nie miała pojęcia.
– Puszczaj mnie! Przepraszam! Więcej tego nie zrobię!
– Tu akurat masz rację.
Zerknąłem na kobietę na zaledwie ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, bym dojrzał lęk i wyczerpanie.
No tak, przecież wciąż była chora, nie dostała żadnych leków, a gorączka pewnie intensywnie dawała o sobie znać, lecz skoro miała siłę na kombinowanie i te lekkomyślne gierki, dostanie to, na co sobie zasłużyła.
Nie robiłbym jej na złość, gdyby została w łóżku, ale Olivia była zbyt uparta, by to zrozumieć.
– Oddawaj telefon. – zażądałem, lecz nie poczekałem nawet sekundy na ruch z jej strony. Po prostu wyciągnąłem swoją komórkę spomiędzy palców kobiety i prychnąłem z irytacją, gdyż faktycznie okazało się, że zablokowała mi iPhone'a. – Jesteś z siebie zadowolona?
Olivia spróbowała mnie odepchnąć, ale ledwo poczułem te marne próby odzyskania wolności, choć przytrzymywałem ją tylko jedną ręką.
– Jestem. – odparła, nie przestając się wiercić.
Uśmiechnąłem się na te słowa, bo zdecydowanie łatwiej było mi się jej odpłacić, kiedy używała tego swojego iluzyjnie pewnego i zabawnie pyskatego tonu.
– Nigdy nie odpuszczasz, co? – pokręciłem głową, kopiąc w drzwi od toalety, by otworzyły się na pełną szerokość.
– Po prostu zostaw mnie w spokoju!
– Z chęcią. – mówiąc to, wepchnąłem Olivię do pomieszczenia. – Skoro moja łazienka tak bardzo przypadła ci do gustu, śmiało... – uniosłem kąciki ust. – Rozgość się.
– Przecież przed chwilą kazałeś mi z niej wyjść!
Wzruszyłem ramionami i poklepałem kieszeń spodni, by mieć pewność, że tym razem telefon jest na właściwym miejscu.
– Chciałem odzyskać swoją własność. Nie będę ci już przeszkadzał, baw się dobrze.
– Nie możesz mnie tu zamknąć! Pogięło cię?! Neil! – wrzeszczała, zaciskając pięści.
Widziałem w oczach Olivii istną furię i musiałem przyznać, że do twarzy jej było w tak wściekłej odsłonie. Jasne włosy, przy każdym ruchu kołyszące się na wysokości ramion, dodawały Holm jakiegoś dziwnie niewinnego wyglądu, jednak usta, na które prawdopodobnie cisnęły się obelgi, o jakich nigdy nie słyszałem, były cholernie pikantne i kontrastowały z jej anielskim wizerunkiem.
– Owszem mogę. Masz tu dostęp do wody, więc tym razem możesz żłopać, ile dusza zapragnie. – uśmiechnąłem się chłodno. – Powodzenia.
– Jak długo będziesz mnie tu trzymał?! – wychrypiała przez opuchnięte gardło.
Podrapałem się po czole. W sumie, to dobre pytanie.
– Nie wiem, aż zmądrzejesz. – ruszyłem w kierunku drzwi. – Więc raczej nie spodziewaj się odzyskania wolności w najbliższym czasie.
– Neil, nie!
Zignorowałem ten żałosny protest i już miałem zamiar chwycić za klamkę, kiedy kobieta wyminęła mnie, a następnie, w akcie desperacji, chwyciła oburącz futrynę, jakby mogło jej to w czymkolwiek pomóc.
– Holm, odsuń się. – rzuciłem z rozbawieniem, obserwując, jak zaciska palce na obramowaniu.
Była ewidentnie przerażona wizją wielogodzinnego siedzenia w łazience i zapewne nie zdawała sobie sprawy, że jej reakcja była niczym miód na moje serce. Tego właśnie pragnąłem.
– Nie zostawiaj mnie tu, do cholery!
Wywróciłem oczami, bo już to przerabialiśmy, a każda niepotrzebna dyskusja skracała tylko czas kary, którą ta kretynka miała odbyć w samotności.
Bez słowa pociągnąłem Olivię, ale nie przesunęła się nawet o centymetr.
– Puść to. – mruknąłem, unosząc brew w szczerym zdziwieniu, bo nie widziałem jeszcze, żeby ktoś tak mocno wbił pazury w drewno.
– Nie!
– Holm, masz trzy sekundy. – tym razem warknąłem nieco ostrzej.
– Spieprzaj, Neil. – prychnęła w odpowiedzi, również siląc się na gniewny ton.
Nie miałem zamiaru jej szarpać. Wkurwiała mnie, to fakt, ale bądź co bądź, była kobietą, w dodatku chorą. Dziś już raz puściły mi nerwy i doprowadziło to tylko do tego, że moja mała córeczka prawie zobaczyła, jak zaciskam dłonie na szyi kobiety, którą uważała za ciocię.
Odciągnięcie tej kretynki bez użycia siły graniczyło z cudem, ale i na to miałem sposób.
Istnieją bowiem sadystyczne techniki władania ludzkim ciałem, których nie da się wytrzymać. Co prawda rzadko sięgałem po tak brutalne metody, ale przyszedł czas, że musiałem zaprezentować swoją prawdziwą naturę kata i posunąć się do tak bestialskiego czynu.
Holm sama się o to prosiła.
Stanąłem za kobietą, płynnym ruchem wsuwając jej dłoń pod koszulkę. T-shirt był na nią o wiele za duży i zwisał luźno, więc nie miałem problemu z odnalezieniem interesującego mnie miejsca, a równocześnie pilnowałem, by nawet przez przypadek nie musnąć żadnej innej części ciała niż tą, którą planowałem.
Przejechałem dwoma palcami po wrażliwej skórze na boku, a na satysfakcjonującą reakcję nie musiałem długo czekać. Olivia zadrżała i przycisnęła do siebie łokcie, jednak wciąż uparcie trzymała się framugi, więc zwiększyłem intensywność łaskotania.
Wiem, to nieludzkie, ale nie było innej opcji.
Nie brałem pod uwagę, że wytrzyma dłużej niż dziesięć sekund, więc nie zdziwiło mnie, gdy napięła mięśnie, wygięła ciało w łuk i pisnęła głośno, jeszcze zanim zdążyłem przesunąć palce wyżej, w kierunku żeber. Opadła na podłogę, próbując uciec przed moim dotykiem, na co uśmiechnąłem się triumfalnie.
Okrutne narzędzie tortur, ale jakże skuteczne.
Szach, kurwa, mat.
– Adios, frajeros. – mrugnąłem do Holm i zatrzasnąłem drzwi.
Musiałem stać pod nimi jeszcze dobre parę minut, bo Olivia wcale nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić. Walczyła z klamką, którą z łatwością przytrzymywałem i zdzierała sobie gardło, wykrzykując same słodkie epitety pod moim adresem.
Dopiero, gdy opadła z sił lub po prostu postanowiła się uspokoić, przeszedłem do pokoju obok i chwyciłem pierwsze lepsze krzesło.
Wiedziałem, jak zablokować możliwość poruszania klamką z obu stron, bo byłem rodowitym Amerykaninem. Takich rzeczy uczyli nas już w podstawówce, na wypadek, gdyby jakiś gnębiony dzieciak postanowił wyładować swoją frustrację, urządzając strzelaninę na szkolnej stołówce, co, jak wszyscy wiemy, w Stanach zdarza cholernie często.
Kiedy miałem już pewność, że kobieta zostanie w swoim uroczym więzieniu aż do momentu, w którym łaskawie ją uwolnię, przystąpiłem do realizacji dalszej części planu.
W pierwszej kolejności zgasiłem światło, następnie wyłączyłem ogrzewanie podłogowe w łazience, a chwilę później pozbawiłem Olivię możliwości korzystania z ciepłej wody, zakręcając odpowiedni zawór.
I tyle. Nie umrze, jeżeli trochę zmarznie i zgłodnieje. Raczej. A nawet jeśli... No, nieważne.
Wesołym krokiem ruszyłem na dół, licząc na to, że zastanę w salonie córeczkę, jednak, gdy tylko zszedłem po schodach, okazało się, że nikogo nie było już w domu.
Podszedłem do kanapy za lekko ponad sto patoli i przejechałem dłonią po oparciu, niemalże w całości pokrytym brokatowymi naklejkami w kształcie kucyków. Lillian musiała się świetnie bawić.
Mimowolnie uniosłem kąciki ust.
Lubiłem świadomość, że już tu była. Wszechobecny bajzel, porozrzucane zabawki, spinki, gumki i kokardki do włosów. Wszystko to świadczyło o szczęśliwym dziecku, które mieszkało pod tym dachem.
Radosne okrzyki Lilly ściągnęły moją uwagę. Stanąłem przy ogromnym, zajmującym prawie całą szerokość ściany oknie i wpatrywałem się w dziewczynkę, jak zahipnotyzowany.
Christian trzymał ją na barana w basenie, Liam siedział na brzegu, chlapiąc w nich wodą, a Nancy, Rachel i Alice zajmowały się otwieraniem lodowych rożków.
Co chwilę wybuchali śmiechem. Byli szczęśliwi. A ja wiedziałem, że właśnie takiej rodziny potrzebowała moja córka.
Otrząsnąłem się dopiero, gdy telefon zawibrował mi w kieszeni, dowodząc tym samym, że wciąż tam był, więc w sumie dobrze, iż dał o sobie znać.
– Arvid? – nie kryłem zdziwienia, zerkając na zegarek. – Coś się stało?
– Stało się, szefie.
Nie no, błagam...
– Mów. – rzuciłem i przetarłem przemęczoną twarz dłonią.
– Mógłbyś przyjechać do kliniki?
Z utęsknieniem popatrzyłem na roześmianą Lillian, którą tym razem Liam podrzucał i łapał nad wodą.
– Nie bardzo. Zaraz siadamy do kolacji.
– Mamy nowego psa, jest w ciężkim stanie. – westchnął mężczyzna.
Przymknąłem powieki, bo skoro Arvid twierdził, że zwierzę nie miało się dobrze, to tak właśnie było.
On nigdy nie panikował. Doskonale wiedział, że potrzebuję ludzi potrafiących zachować zimną krew i trzeźwy umysł w każdej sytuacji. Zatrudniałem tylko specjalistów, od których sam mogłem się czegoś nauczyć.
– W ciężkim stanie, mówisz...
– Mhm, suczka odebrana interwencyjnie z tragicznych warunków. Wychudzona, złamane dwie przednie łapy, mnóstwo pasożytów. Na resztę wyników musimy jeszcze poczekać. – odpowiedział konkretnie, tak jak lubiłem. – Właściciel trzymał ją uwiązaną na podwórku, prawdopodobnie była bita, bo boi się gwałtownych ruchów.
Zacisnąłem zęby i pokręciłem głową, jednak to wcale nie pomogło w zahamowaniu gniewu, który pojawił się zaraz po słowach Arvida.
– Neil? – mężczyzna postanowił przypomnieć mi, że wciąż byliśmy na linii.
– Co z tym facetem? Został zatrzymany?
– Nie, jeszcze nie. Między innymi po to dzwonię. – odchrząknął znacząco. Znaliśmy się nie od dziś, więc wiedziałem, o co mu chodziło. – Mamy wezwać służby?
Zmrużyłem powieki i przygryzłem wnętrze policzka.
Właściwie, to do kolacji miałem jeszcze trochę czasu, a mała odskocznia od batalii z wściekłą Olivią, dobrze by mi zrobiła.
Z wiadomych przyczyn nie mogłem wyładować wkurwienia na kobiecie w taki sposób, by całkowicie mi ulżyło, więc drań, który śmiał skrzywdzić bezbronnego psa, nawinął się w idealnym momencie.
– Nie, nie wzywajcie. – popatrzyłem na własne odbicie w szybie i uniosłem kąciki ust. – Sam po niego pojadę.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz