Rozdział 16

2.6K 161 19
                                    

Neil

– Tato! Zobacz, potrafię nurkować! – zawołała Lilly, gdy tylko dostrzegła mnie przy brzegu basenu.
Wcześniej była tak zajęta zabawą, że nawet nie zauważyła, iż przystanąłem między Rachel, Nancy i Alice, bezczelnie wciskając się w ich kółeczko wzajemnej adoracji.
– Pięknie. – klasnąłem w dłonie, ale Lillian raczej tego nie usłyszała.
Była już pod wodą, nieustannie asekurowana przez Christiana.
– Jest taka słodka. – Rachel oblizała wafelek, po którym zaczęła cieknąć słodka strużka roztopionych lodów i dodała, nie przestając się rozczulać: – Mały aniołek.
– To po mnie.
Kobiety zerknęły w moim kierunku ze szczerym rozbawieniem i parsknęły równocześnie, więc zmierzyłem je poirytowanym spojrzeniem, bo to wcale nie miał być żart.
– Gdzie Olivia? – zapytała Alice i rozejrzała się na boki, jakby obowiązkiem tej zdziry, Holm, było asystowanie mi podczas wszystkich czynności, nawet tak banalnych, jak stanie w miejscu.
Założyłem przeciwsłoneczne okulary, wzruszając ramionami.
– W domu, a gdzie ma być? – odburknąłem.
– Jest taka piękna pogoda. – Collins uniosła twarz do słońca. – Może zaproponuj jej, żeby...
– Nie.
– Neil...
– O co ci właściwie chodzi? – poczułem, jak krew zaczyna we mnie wrzeć. – Ta pizda nie jest tu na wakacjach i nie zgadzam się, aby spędzała czas z Lillian pod moją nieobecność.
– Nieobecność? – Nancy ostatni raz przejechała językiem po gałce truskawkowego sorbetu i bezceremonialnie podała mi swój wafelek, a ja, jak gdyby nigdy nic, zacząłem dojadać po niej resztkę lodów, zupełnie jakbyśmy wciąż byli dzieciakami.
Z niektórych zachowań najwyraźniej się nie wyrasta, a już na pewno nie z braterskiego obowiązku zżerania wszystkiego, czego dziewczyny nie były w stanie zjeść do końca.
– Muszę podjechać do kliniki. – wyjaśniłem.
– Teraz?
– Nagły wypadek. – zmarszczyłem brwi i zakląłem cicho, kiedy różowa breja upierdoliła mi spodnie. – Mamy nowego psa. Zerknę na niego, spiszę raport i wracam. – skłamałem, wiedząc, że już niedługo będę brudny nie tylko od lodów, ale również od krwi jakiegoś debila, któremu zachciało się znęcać nad bezbronnym zwierzęciem.
– Wrócisz na kolację?
Wsunąłem końcówkę wafelka do ust i pokiwałem głową, zapewniając Rachel, że na luzie zdążę załatwić swoje sprawy przed rodzinnym grillem.
– A ty... – zwróciłem się do Alice z pełną buzią. – Nawet nie próbuj kombinować.
Kobieta uniosła kącik ust i założyła ręce na piersi.
Słowo daję – nie mam pojęcia, dlaczego to właśnie z tą małą żmiją łączyła mnie tak szczególna, przyjacielska więź, bo przez dziewięćdziesiąt procent czasu, miałem ochotę rozerwać ją na strzępy. Na przykład teraz, kiedy patrzyła na mnie z aroganckim uśmiechem.
– Słucham? – zamrugała. – Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Ja ci, kurwa, dam „nie rozumiem". – syknąłem, łapiąc Collins za ramię. – Jeżeli dowiem się, że gadałaś z Olivią...
– To co? – wyszarpała rękę z uścisku i zmierzyła mnie takim wzrokiem, jakim czasem raczy Christiana, kiedy jest na niego cholernie wściekła.
O, niedobrze.
– Po prostu dla własnego dobra z nią nie rozmawiaj. – rzuciłem coś w rodzaju groźby, która była na tyle niejasna i niosła za sobą tak wiele niedopowiedzeń, że Alice nie mogła się na mnie wkurzyć o nic konkretnego.
Cóż, wybrnąłem z tego po mistrzowsku.
– Przestań zachowywać się jak palant, Neil. – mruknęła w odpowiedzi. – Nie możesz tak po prostu zamknąć Olivii w domu i oczekiwać, że będzie grzecznie kursować między sypialnią, a kuchnią, jednocześnie umierając z nudów. To niedorzeczne.
– Nie zamknąłem jej w domu. – parsknąłem. – Znaczy... Nie w takim sensie, jak ci się wydaje.
– Tyle dobrego.
– Zamknąłem ją w kiblu na piętrze.
Z reguły lubiłem obserwować Alice podczas niewinnych kłótni, bo jej reakcje zawsze były doskonale zauważalne; twarz tężała, a oczy stawały się szerokie i przepełnione niegroźnym, kobiecym gniewem. Dziś jednak nie miałem ochoty patrzeć na wkurwienie, które szybko zawładnęło ciałem mojej przyjaciółki, napinając jej wszystkie mięśnie.
– Żartujesz sobie?
– A wyglądam, jakbym żartował?
– Ona jest chora! – warknęła ostro, jakbym co najmniej znęcał się nad jakąś ledwo żywą biedaczką.
– Grypa nie przeszkodziła tej tępej suce w zarąbaniu mi telefonu z kieszeni.
Nancy i Rachel popatrzyły po sobie, a następnie zaczęły rechotać.
– Już ją lubię. – skomentowała moja młodsza siostra, udowadniając tym samym, nie pierwszy raz zresztą, że albo naprawdę została kiedyś adoptowana, albo po prostu jest pierdolnięta.
Właściwie, to oba warianty pasowały.
– Przecież odkąd tu przyjechała, nie dałeś jej nic do jedzenia! – ciągnęła Alice.
– Trudno, przegłodzi się, to będzie spokojniejsza.
– Ty kutasie!
Przewróciłem oczami i otrzepałem dłonie o uda, by pozbyć się okruchów z wafelka.
– Zje z nami kolację. Do tego czasu raczej nie umrze.
– Raczej?
– Wiesz, no, wypadki chodzą po ludziach. Może poślizgnie się na kafelkach i przyrżnie łbem o kant wanny, czy coś... – powiedziałem to tak lekkim i rozmarzonym głosem, że aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Jesteś skończonym dupkiem. Karma do ciebie wróci, zobaczysz.
– Już wróciła i to w najgorszej możliwej postaci.
– Niby jakiej?
– Upierdliwej przyjaciółki. – mrugnąłem do Alice, równocześnie obracając twarz w kierunku basenu. – Lillian, muszę na chwilę pojechać do kliniki! – krzyknąłem, wyłapując moment, w którym głowa córeczki znajdowała się nad powierzchnią wody. – Zostaniesz z ciociami i wujkami?
Dziewczynka powiedziała coś do Christiana, a ten podniósł ją i postawił na brzegu. Nie minęły trzy sekundy, a już była przy mnie.
– Mogę jechać z tobą? – zapytała błagalnie, przyciskając zimną, mokrą głowę do mojej koszuli.
Wzdrygnąłem się lekko, gdy poczułem, jak przemoczony materiał przykleja mi się do skóry, ale nie odsunąłem Lilly, a wręcz objąłem ją ramieniem, sprawiając, iż przylgnęła do mnie jeszcze bardziej.
– Nie dziś, pchełko.
– Chciałam zobaczyć pieski. Będę grzeczna, obiecuję.
Rozciągnąłem wargi w szczerym uśmiechu, ponieważ mała trochę mijała się z prawdą, aczkolwiek robiła to całkowicie nieświadomie.
Tylko ja wiedziałem, że jeżeli zabiorę ją ze sobą do pracy, będzie grzeczna, bo przecież jest moją córką. Tym samym zdawałem sobie sprawę, że będzie też cholernie niegrzeczna... Bo przecież jest moją córką.
– Następnym razem. – obiecałem. – Dziś wszystkie psy będą już schowane. Jadę tylko wypełnić nudne papiery.
– No dobrze. – westchnęła w zabawny, dziecięcy sposób. – Zostanę z ciocią Olivią.
Nie to chciałem usłyszeć.
Przełknąłem ślinę i pogłaskałem Lilly po głowie, ukradkiem zerkając na Alice, Rachel i Nancy, które bacznie nam się przyglądały. Nie muszę chyba mówić, na czyjej twarzy zauważyłem największe zadowolenie.
– Olivia była bardzo zmęczona, więc poszła spać, ale masz tu trzy inne ciocie. Na pewno chętnie się z tobą pobawią.
– A kiedy się obudzi? – wymamrotała, jakby nie usłyszała dalszej części mojej wypowiedzi.
Westchnąłem ciężko.
– Niedługo.
– Mogę ją zobaczyć?
– Nie. – na dźwięk tego twardego słowa, dziewczynka ułożyła usta w podkówkę i zamrugała oczami, doprowadzając mnie prawie do stanu przedzawałowego. – Musimy dać jej odpocząć, ale zje z nami kolację. – dodałem tak szybko, że aż zaplątał mi się język.
Gdybym doprowadził Lillian do płaczu, chyba padłbym trupem.
– Tak? – uniosła łepek. – Obiecujesz?
– Obiecuję. – odchrząknąłem, by oczyścić gardło.
Cholernie nie podobał mi się fakt, iż o nią pytała, a tym bardziej, że tak bardzo chciała ją zobaczyć.
Pieprzona Holm. Gdyby zniknęła z życia mojej córki na dobre, mała szybciej by o niej zapomniała, to było jasne. Będę musiał nad tym pomyśleć, stwierdziłem.
– Bardzo tęsknię za ciocią Olivią.
Słysząc wyznanie Lilly, mocno zacisnąłem zęby, co było kurewsko wielkim błędem, bo Alice wykorzystała chwilę ciszy, wciskając swoje idiotyczne trzy grosze:
– To zrozumiałe, kochanie. – posłała małej ciepły uśmiech. – Ale twój tata obiecał, że jutro spędzicie cały dzień razem. Cieszysz się?
Co, do jasnej cholery?
– Tak! – Lillian podskoczyła w miejscu.
– Świetnie. Pojedziecie do sklepu, bo Olivia nie ma przy sobie żadnych ubrań.
Rachel zachichotała i wyszeptała, pochylając się ku mojej córce:
– Tatuś sypnie groszem, to będzie wyglądać jak milion dolarów.
Wbiłem w obydwie kretynki mordercze spojrzenie, którymi przejęły się tak bardzo, że aż w ogóle, a następnie wymusiłem z siebie głośne parsknięcie.
– Olivia jest chora, musi zostać w łóżku.
– Tak? – Alice zmrużyła powieki. – No zobacz...
Byłem bardziej niż pewien, iż gdyby nie Lilly, przyjaciółka walnęłaby jakimś przytykiem odnośnie zamknięcia Holm w łazience na kilka godzin, ale miałem ten komfort, że córeczka wciąż oplatała moje nogi rączkami. Oficjalnie została moją osobistą tarczą, przez którą nie przebiłyby się żadne pociski wkurzonej panny Collins.
– Lillian! – głos Christiana, dobiegający prosto z basenu, przykuł naszą uwagę. – Wskakuj. Zdążysz jeszcze poćwiczyć nurkowanie przed jedzeniem. – zwracał się do dziewczynki, ale patrzył na mnie.
Kiedy Bóg przydzielał najlepszych braci, stałem w kolejce jako pierwszy.
Wbiłem w mężczyznę wdzięczne spojrzenie, a on, gdy tylko złapał Lilly, która z impetem wskoczyła do wody, odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
Dobra, tym razem jakoś sobie poradziłem, ale było to tylko chwilowe zwycięstwo. Wciąż miałem dwa przeogromne problemy na głowie.
Pchła tęskniła za cholerną ciotką, której już dawno powinienem był się pozbyć, a zachowanie Alice sugerowało, że największą frajdę sprawiało jej doprowadzenie mnie do białej gorączki.
Od zawsze lubiliśmy się ze sobą droczyć, ale to, co odwalała, od kiedy znaleźliśmy Olivię pod naszą bramą, przekraczało wszelkie granice.
Odetchnąłem ponuro. Wzburzenie szalało mi w krwioobiegu, prawie rozsadzając żyły, a koszula, szyta oczywiście na miarę, nagle stała się przyciasna wskutek mimowolnego napięcia ciała. Materiał uwierał mnie w okolicy ramion i karku, więc spróbowałem rozluźnić mięśnie. Nie udało się.
Przejechałem językiem po wnętrzu policzka, a następnie poczułem, jak moje kąciki ust wędrują do góry, formując nieznaczny uśmiech.
Dobrze, że miałem sposób na wyładowanie negatywnych emocji.


– I kumasz, że nagle jakby zmartwychwstała? Normalnie zaczęła uciekać, ale na kolanach, więc szybko ją złapałem, chociaż w sumie, to nie wiem po jaką cholerę, bo...
– Błagam, nie! – przerwał mi.
Cóż za niekulturalny człowiek. Nie do wiary. Chciałem się tylko wygadać, a ten znowu bezczelnie wybił mnie z rytmu.
Odsunąłem się o pół metra, by móc lepiej zerknąć na mojego nowego kumpla.
– Dlaczego nie słuchasz tego, co do ciebie mówię? – zapytałem z wyrzutem i skrzyżowałem nogi w kostkach. – Stwierdziłem, że trzymanie w sobie złości jest złym pomysłem. Wszyscy psychologowie tak mówią, wiesz? Powinieneś pozwolić mi zrzucić z siebie ciężar bolesnych doświadczeń poprzez werbalne wyrażanie swoich uczuć i rozmowę z zaufaną osobą.
– Człowieku... – zakwiczał jak zarzynana świnia. – Powyrywałeś mi zęby...
No i w czym problem? Przecież to ja miałem mówić, jego zadaniem było słuchanie.
– Dramat. – wywróciłem oczami, obracając w lewej dłoni zakrwawione kombinerki. – Jesteś strasznie skupiony na sobie.
– Dlaczego to robisz... – wycharczał, a następnie zaczął wykręcać ciało na boki.
Te desperackie próby ucieczki na niewiele się zdały, rzecz jasna, bowiem zadbałem o to, by nie miał najmniejszych szans z więzami i ciężkim, metalowym łańcuchem, który dyndał mu przy szyi.
– Dobre pytanie. – pokiwałem głową z uznaniem. – Być może powodem mojego zachowania jest fakt, że frustrujące doświadczenia życiowe mogą mieć znaczący wpływ na nasze wybory i działania. Wiedziałbyś o tym, gdybyś raczył mnie posłuchać. – dodałem, wzruszając ramionami.
Mężczyzna dyszał, od czasu do czasu plując krwią na boki. Był tak zdezorientowany i przerażony, że aż zachciało mi się śmiać.
– Poważnie? – wyseplenił. – To dlatego się nade mną znęcasz?
Przyłożyłem dłoń do piersi, otwierając usta w teatralnym zszokowaniu.
– Znęcam się? – łypnąłem na kilka zębów, jakbym nie widział żadnego problemu w tym, iż leżały sobie na trawie, zamiast tkwić głęboko w dziąsłach tego pajaca. – Przecież to nic takiego.
– Jak to „nic"?! – próbował podnieść głos, ale gardło miał zryte od wcześniejszych cierpiętniczych wrzasków, więc dość szybko zamknął ryj na kłódkę.
– Tak to. – uśmiechnąłem się i, nie odwracając szaleńczego wzroku od faceta, sięgnąłem do kieszeni, by już po chwili wyciągnąć z niej złożoną kartkę. – Wiesz, co to jest?
Pokręcił przecząco głową.
– Wstępne wyniki badań psa, którego ci odebraliśmy. – wyjaśniłem. – A może wiesz chociaż, co było powodem naszej interwencji?
W jego oczach błysnęła coś nowego. Spodobało mi się to, więc podszedłem bliżej i ukucnąłem tuż przed facetem.
Czy to strach...? Nie, przecież on pojawił się już w momencie, w którym parędziesiąt minut temu zacząłem wymachiwać mu kombinerkami przed nosem.
Bezsilność? Załamanie? Skrucha?
Cmoknąłem z zadowoleniem, gdy jęknął i na powrót rozpoczął chaotyczną szarpaninę.
Odpowiedź nasunęła się sama – panika.
Słodka, paraliżująca zmysły, bezwarunkowa panika.
Wspaniałe. Naprawdę, to chyba moja ulubiona część takich towarzyskich spotkań.
– Wiesz, co robiłeś ze swoim psem, więc możesz się domyślić, jaki będzie twój finał. – skwitowałem, prostując nogi i plecy, by znów patrzeć na niego z góry.
– Ja nie chciałem!
– Czego nie chciałeś? – parsknąłem oschle, czując narastający gniew. – Po sprawdzeniu uzębienia tej suczki, okazało się, że...
– Tylko ją kopnąłem! – zaskomlał żałośnie.
Ledwo go rozumiałem, ale jedno mogłem stwierdzić – nie żałował tego, co zrobił, a jedynie bał się konsekwencji, które i tak miały go nie ominąć.
– Tylko? – uniosłem brew, przerzucając prowizoryczne narzędzie stomatologiczne z jednej do drugiej ręki. – Wybiłeś jej większość dolnych zębów. Dlatego właśnie będziesz cierpiał w ten sam sposób.
– Nie, proszę, nie! – krzyczał, a jego zachrypnięty głos niósł się hen, hen gdzieś tam, chuj wie gdzie, bo byliśmy na takim odludziu, że wiedziałem, iż nie dotrze do żadnych innych uszu, niż tych należących do mnie. – Proszę cię! Proszę!
Zignorowałem te żenujące błagania, które, zamiast dotrzeć do mojego głęboko ukrytego człowieczeństwa, przyniosły skutek całkowicie odwrotny. Miałem jeszcze większą ochotę na to, żeby od razu go wykończyć, ale cóż to by była za kara? Na pewno nieadekwatna, więc pozostałem przy pierwotnym planie i powolnym krokiem podszedłem do plastikowej miski.
– Drób z jagnięciną w sosie. – przeczytałem etykietę puszki, stojącej obok naczynia. – Uważam, że nie zasługujesz na tak wykwintny posiłek, ale już trudno. Smacznego. – dodałem i wylałem zawartość, obserwując, jak rozchlapuje się na boki.
Mężczyzna wytrzeszczył gały i... No, powiedziałbym, że zacisnął zęby, ale z całą pewnością tego nie zrobił, więc... Nieważne. Po prostu nie wyglądał na zadowolonego z faktu, iż jego ostatnim posiłkiem w życiu będzie mokra karma dla psów.
– Boże. – zawył, uświadomiwszy sobie, w jak beznadziejnym położeniu się znalazł. – Nie rób mi tego!
Z niewzruszonym wyrazem twarzy zerknąłem na faceta. Nie było to jednak bezcelowe spojrzenie, bowiem w głowie prowadziłem intensywne obliczenia.
– Jeżeli łańcuch kończy się gdzieś tutaj... – wymruczałem niby do siebie, jednak na tyle głośno i wyraźnie, by mój szczerbaty kumpel z łatwością mógł mnie usłyszeć. – To twoją skromną rację żywieniową położymy... W tym miejscu. – zdecydowałem, grzebiąc czubkiem buta w ziemi, a następnie położyłem miskę w wyznaczonym punkcie, który znajdował się jakieś dwadzieścia centymetrów dalej, niż związany facet byłby w stanie dosięgnąć.
– Umrę z głodu!
– Nie panikuj. – machnąłem lekceważąco ręką. – Jeżeli trochę się poddusisz, położysz i wyciągniesz nogi, istnieje spore prawdopodobieństwo, że przysuniesz sobie papu na kolację. Trochę gimnastyki ci nie zaszkodzi.
– Błagam, nie! – wrzeszczał, zapluwając się krwią. – Nie zostawiaj mnie tutaj! Nie możesz!
O, to jeden z moich ulubionych tekstów. Zawsze, gdy pada z ust mojej ofiary, mam ochotę jak najszybciej pokazać jej, że z całą pewnością mogę.
Mogę i to zrobię.
– Adios, frajeros. – rzuciłem przed ramię, uśmiechając się demonicznie.
– Wracaj tu!
Parsknąłem pod nosem i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ludzie pod wpływem silnych emocji naprawdę bywają przezabawni.
– Wrócę, spokojna głowa. – zapewniłem mężczyznę. – Przecież to moja prywatna działka leśna.
– Kiedy?!
– Nie wiem, może za parę dni, żeby zobaczyć, jakie komendy będziesz w stanie wykonać za psiego chrupka. – uniosłem ręce nad głowę i przeciągnąłem się, ziewając głośno. – A może w przyszłym tygodniu. No, ewentualnie za dwa.



Pochyliłem się, a następnie pocałowałem Lilly w czoło.
Spała tak twardo, że niczego nie poczuła. Nic dziwnego, po takich szaleństwach z rodziną po prostu musiała paść ze zmęczenia.
– Zanieść ją do łóżka? – zapytałem Astrid, bo to właśnie ona tuliła moją córeczkę, kołysząc się na boki.
– Nie, może jeszcze się obudzi i zje kolację. – odpowiedziała, wciskając nos we wciąż wilgotne włosy Lillian, po czym wymamrotała niewyraźnie: – A ty nie siadasz do stołu? Nałóż sobie steka i odpocznij trochę, Neil. Wyglądasz na przemęczonego... Wszystko w porządku?
No oczywiście, że tak wyglądam, bo jestem kurewsko zmęczony.
– Jasne. – uśmiechnąłem się. – Niby co miałoby być nie tak?
– Nie wiem. – uniosła jedną brew i otaksowała mnie od czubka głowy aż po same stopy. – Wyglądasz dziwnie. Trochę jakbyś...
Jakbym co? Jakbym właśnie skończył łamać ręce i wyrywać zęby jakiemuś kretynowi? Nie, nie mogła tego przypuszczać, bo ze względu na Lilly zadbałem o to, żeby każdy, nawet najmniejszy ślad po brudnej robocie, którą przed chwilą odwaliłem, został usunięty. Moje zakrwawione ciuchy, buty i kombinerki już nawet nie istniały.
– Jakbym? – zachęciłem przyjaciółkę do kontynuacji.
– Jakbyś się czymś denerwował. – wyszeptała, sprawiając, że uśmiech momentalnie zlazł mi z twarzy.
Zacisnąłem pięści i przygryzłem wnętrze policzka. Moja reakcja oczywiście nie umknęła Astrid, cholernie spostrzegawczej babie, która jakimś cudem wiedziała, że coś jest nie tak, nawet kiedy sam nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę.
– Chodzi o Olivię? – dopytała.
– O Olivię? – prychnąłem prześmiewczym tonem. – W żadnym wypadku.
Kącik ust kobiety delikatnie zadrżał. Nie spodobało mi się to.
– Wypuścisz ją wreszcie z łazienki? Chyba powinna coś zjeść, prawda?
Prawda. Prawda, do cholery. Wiedziałem, że przyjaciółka ma rację, bo minęło parę ładnych godzin, odkąd zamknąłem Holm w kiblu, jednak mimo to udałem zamyślonego i uniosłem nadgarstek, by z obojętnym wyrazem twarzy zerknąć na zegarek.
– Mhm. – mruknąłem. – Fatycznie, zrobiło się trochę późno.
Powoli, nie odwracając wzroku od Astrid, zszedłem z kilku schodków.
Uwielbiałem ten ogromny taras na skałach i zapierający dech w piersi widok. Woda fiordu mieniła się we wściekle pomarańczowej poświacie słońca, które osiadło nisko, sprawiając, że cały horyzont wyglądał, jakby pożerały go płonienie.
Odwróciłem się dopiero, gdy stanąłem na pomoście, bo musiałem patrzeć pod nogi, żeby nie wpaść do wody. Ruszyłem przed siebie i nie przystanąłem nawet wtedy, kiedy za plecami usłyszałem głos młodego Collinsa.
– Zrobisz coś dla mnie? – zapytał bez zbędnego wstępu.
– Nie.
– Spodziewałbym się większego wsparcia od mojego ulubionego wujka.
Parsknąłem cicho, jednocześnie mrużąc oczy.
– Ostatnio Mason był twoim ulubionym wujkiem, bo dał ci pośmigać swoim lambo po autostradzie. A jeszcze wcześniej Mamut i to tylko dlatego, że winę za okno, które ty rozbiłeś jebaną paletką od tenisa, wziął na siebie. – wytknąłem Liamowi z rozbawieniem.
Chłopak podrapał się po czole.
– Po prostu wszystkich was uwielbiam. To chyba dobrze, nie? Rodzina jest najważniejsza.
– Masz rację.
– Więc mi pomożesz?
– Nie.
– Kurde, Neil. – burknął z irytacją.
– Ale z ciebie dzieciak. – zaśmiałem się szczerze. – Wkurzasz się jak mały Christian.
– A ty jesteś upierdliwy jak Alberto.
– Nie przeginaj. – szturchnąłem młodego, ale szybko złapałem go za ramię, bo wprawie wleciałby do fiordu. – Mów czego chcesz.
Liam wyszczerzył się, zadowolony ze swojej wygranej, chociaż obydwaj od początku wiedzieliśmy, że prędzej czy później i tak mnie urobi.
– Potrzebuję twojej karty do bramy.
Zerknąłem na Collinsa, lekko ściągając brwi. Dochodziliśmy już do prywatnej plaży, więc musiał streszczać się z wyjaśnieniami.
– Przecież masz swoją.
– Ta, ale nie w nocy. – powiedział to tak wkurwionym tonem, że znów parsknąłem śmiechem.
– Masz godzinę policyjną? – zażartowałem.
– Coś w tym stylu... Więc pomożesz? Potrzebuję karty od północy do rana.
Zwolniłem kroku, wsuwając ręce do kieszeni krótkich, czarnych spodenek i zmierzyłem Liama uważnym spojrzeniem, które, rzecz jasna, niezbyt mu się spodobało. Od razu zacisnął szczękę i nerwowo poruszył karkiem, chcąc uciec przed moim wzrokiem.
– A dokąd to się wybierasz?
Młody westchnął ciężko, ale byłem nieustępliwy. Po pierwsze dlatego, że musiałem mieć chociaż minimalny wgląd na to, gdzie miał zamiar się włóczyć, a po drugie – serio byłem ciekawy. Taka moja natura.
– Donikąd. – fuknął pod nosem.
– Słucham? – cmoknąłem z udawanym zatroskaniem, niczym ten najbardziej wnerwiający wujek z każdej stereotypowej rodzinki. – Mów głośniej, młody człowieku. To już nie te lata, żebym mógł dosłyszeć te twoje niewyraźne mamrotanie.
Collins założył ręce na piersi, chcąc zgrywać poważnego, chociaż doskonale wiedziałem, że trochę go rozśmieszyłem.
– Nigdzie się nie wybieram. – powiedział głośniej.
Pokiwałem głową i poklepałem chłopaka po umięśnionych jak jasna cholera plecach.
– Nie uwierzysz, szczylu, ale też kiedyś chodziłem „nigdzie" w środku nocy. – przejechałem sobie dłonią po brodzie, wspominając zajebiste czasy przed pobytem w więzieniu, a następnie te późniejsze, gdy dołączyłem już do Malbatu. Mimowolnie się wyszczerzyłem. – U kogo ta impreza?
– Nie znasz.
– Zaraz poznam, jeżeli nie przestaniesz mnie wkurwiać, Liam.
Wyprostował się, chyba nieco przestraszony wizją tego, że mógłbym nie żartować i naprawdę zrobić mu wiochę przy kumplach.
– U Mathiasa.
– Okej. – stanęliśmy przed drzwiami mojego domu, więc oparłem dłonie o drewnianą balustradę przy werandzie, by przedłużyć naszą męską pogadankę. Parę ważnych rzeczy musieliśmy sobie ustalić. – Dlaczego Christian nie wie, że wychodzisz? Zgodziłby się.
– To trochę skomplikowane.
Uniosłem brwi i zmarszczyłem czoło.
– Twoje szczeniackie problemy to dla mnie pikuś, dzieciaku. Mam większe. – stwierdziłem luzacko, myśląc oczywiście o Olivii, którą zaraz uwolnię, tym samym skazując się na słuchanie jej pierdolenia.
– Tata jest wkurzony o fajki, więc na bank potraktowałby imprezę jako dobrą okazję do szlabanu.
– No tak, Christian to ma łeb. – zarechotałem.
Jeszcze niedawno sami odwalaliśmy takie akcje, które Liamowi nigdy by się nawet nie przyśniły, a przynajmniej taką miałem nadzieję, więc niesamowicie bawił mnie fakt, że teraz mój przyjaciel groził palcem swojemu szesnastoletniemu synowi.
– A Alice chodzi na pilates z mamą Matha. – wywrócił oczami. – Niezłe z nich przyjaciółki, więc gdyby tylko wiedziała o tej domówce...
– Rodzice są tacy problematyczni.
– No, totalnie. – przytaknął, nie wyłapując mojego ironicznego tonu.
Odepchnąłem się od barierki i wyprostowałem plecy, delikatnie unosząc podbródek. Musiałem wykorzystać ostatnie minuty spokoju, nim Holm znów zacznie doprowadzać mnie do szewskiej pasji.
– Niech ci będzie, Liam. – popatrzyłem na chłopaka, którego oczy zabłyszczały z ekscytacji. – Ale musisz wiedzieć, że nie uważam, by knucie za plecami Christiana, było dobrym pomysłem. Czuję się z tym beznadziejnie.
– Wiem. – spuścił wzrok, wlepiając go w swoje buty, jakby nagle stały się zajebiście interesujące.
A może były? Cholera wie, bo w sumie po limitowanych Jordanach za prawie dziesięć patoli, można by spodziewać się wszystkiego.
Wziąłem głęboki wdech, a następnie wypuściłem powietrze przez nos.
– Żadnego ćpania. – rzuciłem ostro.
– Przecież wiem...
– I nie łaź najebany po mieście.
– Jasne.
– Mówię poważnie... – ciągnąłem, sięgając do tylnej kieszeni. – Trzymaj, baw się dobrze, ale nie za dobrze. – upomniałem młodego, wciskając mu do ręki prezerwatywę. – O której masz zamiar wrócić?
– Po dziesiątej, tak jakbym wracał z treningu kickboxingu. – odpowiedział, przyjmując gumkę, jakby już w tym momencie wiedział z kim jej użyje.
Tym bardziej ucieszyłem się, że mu ją dałem.
– Dobra, o wpół do jedenastej masz się do mnie zgłosić, żebym wiedział, że żyjesz.
– Jesteśmy członkami Malbatu, a w naszej rodzinie nie istnieje coś takiego jak prywatność, więc jeżeli umrę, bardzo szybko się o tym dowiesz. – zauważył.
– Co racja, to racja. – wzruszyłem ramionami, powoli obierając kurs na drzwi wejściowe. – Tak czy inaczej, o dziesiątej trzydzieści widzę cię u mnie.
– Ale reżim.
– Zaraz nigdzie nie pójdziesz. – mrugnąłem do Collinsa i sięgnąłem ręką do jego włosów, mierzwiąc je energicznym ruchem.
Nieważne, czy miał sześć, czy szesnaście lat... I tak był małym, upierdliwym bachorem.
– Dobra, będę o jedenastej. – wyszczerzył się z cwaniackimi iskierkami w oczach, kiedy wręczałem mu moją kartę do bramy.
– O wpół do jedenastej! – krzyknąłem, gdy młody Collins zaczął się oddalać.
– Dobra! – machnął ręką. – Wpół do jedenastej!
– Umowa stoi.
– Dzięki, Neil!
Chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi, jednak nie wszedłem do środka. Zerknąłem przez ramię na Liama, który niemalże znikał mi już z zasięgu wzroku.
Nic dziwnego, że tak zapierdalał na grilla. Też cieszyłbym się na tłusty posiłek przed całonocnym chlaniem, choć nie sądziłem, iż ta kolacja naprawdę uchroni go przed kacem. Powiem więcej – miałem przeczucie, że za kilka godzin wyrzyga ją w krzakach.
Wysunąłem telefon i przystawiłem go sobie do ucha, rozkoszując się ostatnimi minutami świętego spokoju.
– Halo? – usłyszałem głos w słuchawce. – Gdzie ty jesteś? Mason zaraz zeżre wszystkie burgery, więc radzę ci się pospieszyć.
Uniosłem kąciki ust i oparłem plecy o zewnętrzną ścianę domu.
– Był u mnie twój synalek. – zarechotałem złośliwie, nie mogąc się powstrzymać. – Poprosił mnie o kartę do bramy. Dziś o dwunastej Mathias Steinbakken rozkręca melanż na chacie.
Niemalże widziałem twarz Christiana, która właśnie tężała, stawała się zaróżowiona i wilgotna od potu wskutek wściekłości.
– Cholerny gówniarz. – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Mam nadzieję, że się, kurwa, nie zgodziłeś?
– Oczywiście, że się zgodziłem.
– Neil!
– Wyluzuj. – odparłem niewzruszony. – Nigdy młody nie byłeś?
– To zupełnie inne czasy!
– No właśnie. Kiedyś można było uciec rodzicom choćby przez okno w pokoju, a teraz? Brama na kartę, kamery, alarmy, ochrona, nadopiekuńczy stary... – wyliczałem z coraz to większym rozbawieniem. – Dlatego biorę stronę szczyla, a ty mógłbyś trochę docenić go za kreatywność. Nie tak łatwo zrobić spierdolkę z tego strzeżonego imperium.
Christian zamilkł na dłuższą chwilę. Albo analizował moje słowa, albo krew go zalała. Ciężko było stwierdzić.
– Jesteś kretynem. – rzucił wreszcie. – Nieodpowiedzialnym przygłupem i działającym bez pomyślunku fiutem, który ma nierówno pod sufitem. – dodał. – Ale dzięki, że do mnie zadzwoniłeś, stary.
Roześmiałem się głośno, Collins po drugiej stronie słuchawki również.
Trzeba mieć brata, żeby zrozumieć ten popieprzony stan umysłu, wspólnie łączący nas humor i lojalność, której mały, głupiutki Liam dopiero się uczył. Ale spokojnie, z czasem załapie wszystkie zasady i tak o, pstryk, wejdą mu w krew.
– Nie mów młodemu, że wiesz. – poprosiłem. – Alice nawet nie zauważy jego nieobecności, bo wróci jutro o dziesiątej.
– Niech będzie, ale potem i tak zbierze ode mnie opierdol.
– Potem tak. – zgodziłem się, bo fakt faktem, nie powinien oszukiwać rodziców. – Ale co się chłopak wybawi, to jego.
Wcisnąłem czerwony przycisk, zakańczając połączenie.
Nie miałem już nic więcej do dodania, a poza tym, za co najwyżej kwadrans, będę mógł pogadać z przyjacielem na żywo.
Westchnąłem tak przeciągle, że aż poczułem ścisk w okolicy płuc i niechętnie wszedłem do własnego domu. Czas na spotkanie z uroczą, działającą na mnie jak płachta na byka i irytująco wrzeszczącą Olivią.



– Holm. – uśmiechnąłem się arogancko, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. – Jak ci minął dzień?
– Ty skurwysynu...
A nie mówiłem? Słodka jak diabli.
Przechyliłem głowę, a następnie powiodłem wzrokiem po jej nagich, drżących nogach, które podciągnęła pod samą brodę. Musiała porządnie zmarznąć, bo zarzuciła sobie mój ręcznik na ramiona, jakby próbowała ogrzać się w ten desperacki sposób.
– Dobrze wiesz, dlaczego cię tu zamknąłem. – stwierdziłem beznamiętnie.
– Jak można być tak podłym?! – wrzasnęła zachrypniętym głosem.
Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy kiepski stan jej gardła spowodowany był chorobą, czy tym, że krzyczała, abym ją wypuścił. Szybko jednak przestałem się nad tym głowić, uświadamiając sobie, iż mam to w dupie.
– Zasłużyłaś. Zresztą bez przesady, wielka krzywda ci się nie stała.
– Potraktowałeś mnie jak psa!
– Wcale nie. – odparłem, próbując brzmieć cholernie poważnie, chociaż kąciki ust lekko mi drżały. – Nigdy w życiu nie zamknąłbym w kiblu mojej suczki, Shelby.
Olivia zacisnęła pięści i uderzyła nimi w podłogę.
– Nienawidzę cię!
– Tak, wiem. – wzniosłem oczy do sufitu, bo ileż można tak pierdolić o niczym. – Już to mówiłaś. A teraz zbieraj się, czas na kolację.
– W dupę sobie wsadź tę kolację!
O, proszę. Całkiem mnie tym zaskoczyła, ponieważ spodziewałem się jakichś błagań na kolanach o kromkę suchego chleba, czy coś w tym stylu.
– Nie jesteś głodna? – ukucnąłem przed Olivią, by móc spojrzeć jej prosto w oczy. – Czy po prostu spodobała ci się moja łazienka i chcesz w niej zostać do rana?
Ciche jęknięcie uleciało spomiędzy rozchylonych warg kobiety, więc, by nie popełnić ponownie tego samego błędu, szybko zacisnęła usta w wąską linię. Była bliska płaczu, doskonale o tym wiedziałem, ale ani mi się śniło odpuścić. Wręcz przeciwnie, teraz, gdy miałem jeszcze większą przewagę, cała zabawa z Holm zaczęła sprawiać mi niesamowitą frajdę.
– Dobrze. – zastukałem palcami o kolano. – W takim razie przyjdę jutro. Może zgłodniejesz do śniadania. – podniosłem się i ruszyłem w kierunku wyjścia.
– Nie, Neil! Zaczekaj!
– Za późno. – rzuciłem, zatrzaskując za sobą drzwi, nim Olivia w ogóle zdążyła podnieść tyłek z podłogi.
Jeden, dwa, trzy...
Dopadła do klamki. Próbowała nią szarpać, ale unieruchomiłem ją jedną ręką.
Zaczęła płakać.
– Neil! – darła się jakoś tak... rozpaczliwie.
Stwierdziłem, że policzę do dwudziestu i powiem jej, że tylko żartowałem.
... cztery, pięć, sześć...
– Neil, nie zostawiaj mnie tu! – wyła, jeszcze bardziej maltretując swoje gardło. – Proszę!
... siedem, osiem...
Coś ścisnęło mnie w żołądku. Dziwne, bo nie byłem jakoś przesadnie głodny, a jednak odczułem zaskakująco intensywny dyskomfort.
... dziewięć, dziesięć, jedenaście...
– Ja już nie chcę być tu sama! – przywaliła w drzwi, a następnie żałośnie zaskomlała z bólu.
... dwanaście...
Przestałem liczyć. Jej przeraźliwie głośny skowyt nie ustępował. Zrobiła sobie coś? Może złamała rękę od tego uderzenia?
Zmarszczyłem brwi, opierając czoło o ścianę.
Dlaczego w ogóle interesowało mnie to, że beczy? Bo histerii, w którą wpadła już chyba nawet nie mogłem nazwać płaczem.
Na czym skończyłem? Na dwunastu?
Próbowałem przypomnieć sobie kolejną liczbę, ale bez skutku, zupełnie jakby coś poprzecinało mi styki w mózgu. Nie no, cudownie.
Rozwścieczony własną reakcją na ryczenie tej zdziry, puściłem klamkę i pchnąłem drzwi, wparowując do środka.
Olivia cofnęła się pod ścianę, mrugając z zaskoczeniem wymalowanym na mokrej, zaczerwienionej twarzy. Oddychała ciężko i w niesłychanie szybkim tempie.
Poważnie? Tak bardzo przeraziła ją wizja dalszego siedzenia w łazience?
Cała się trzęsła, a rękoma objęła drobne ciało, by chociaż w ten sposób dać sobie marną namiastkę bezpieczeństwa.
Chciałem przełknąć ślinę, lecz coś utkwiło mi w gardle.
Pieprzona Holm.
Co to w ogóle miało być? Dwanaście sekund? Wytrzymałem cholerne dwanaście sekund i co? Skończyłem zabawę, bo trochę się osmarkała? Jakim chujem w ogóle zrobiło mi się jej szkoda? Chyba mi odbiło.
Przejechałem językiem po dolnych zębach i wycelowałem palcem wskazującym w kierunku wyjścia tak gwałtownie, że aż zakłuł mnie bark.
– Wychodzisz? – syknąłem.
Ton mojego głosu sugerował, iż jeżeli ta tępa pizda choć spróbuje się postawić, tym razem nie okażę żadnej litości. Właściwie, to nie mogłem sobie darować, że wymiękłem i wszedłem do tego kibla wcześniej, niż planowałem.
– Tak. – szepnęła, ale nie ruszyła z miejsca.
Bała się. I dobrze. Tak to właśnie miało wyglądać.
– Więc wyłaź. – kiwnąłem brodą na drzwi. – Masz sekundę albo dzisiejszą noc spędzisz w wannie.
Tym razem nie wahała się ani chwili. Podkuliła ogon i posłusznie minęła mnie szybkim krokiem, od razu ruszając w stronę schodów.
Ja z kolei potrzebowałem pół minuty na okiełznanie rozszalałych myśli. Sam. Bez tej suki, przez którą w ogóle pojawił mi się ten irytujący mętlik we łbie. Oparłem plecy o zimną ścianę i wbiłem wzrok w sufit.
Jeden, dwa, trzy... Dwanaście.
Zapragnąłem w coś walnąć. Pięścią. Mocno.
Aż zacząłem żałować, że nie miałem pod ręką mojego kumpla z łańcuchem przy szyi, bo on nadawałby się idealnie. Żadna inna forma wyładowania emocji jakoś nie przychodziła mi do głowy, a byłem bardziej niż pewien, że Holm jeszcze nie skończyła i podczas samej kolacji wkurwi mnie tak co najmniej z dziesięć razy. Jak ona działała mi na nerwy...
Oprzytomniałem dopiero, gdy telefon zawibrował w mojej kieszeni.
Sięgnąłem po smartfon i uniosłem go, by zdecydować, czy w ogóle odbiorę te połączenie, lecz ikonka wyświetlona na ekranie zdradziła, że ktoś nie tylko chciał ze mną porozmawiać, ale również pokazać się przez kamerkę, więc od razu wcisnąłem zielony przycisk.
– Hej, Sophia.
– Sonja, idioto. – prychnęła w odpowiedzi.
Kurde, faktycznie.
– Przecież tak właśnie powiedziałem. – droczyłem się, posyłając kobiecie jeden z tych uśmiechów, po których zazwyczaj było jej już bez różnicy, czy mówiłem na nią Sohpia, Sonja czy jeszcze inaczej.
Przechyliła głowę i przerzuciła długie, ciemnobrązowe włosy na jedno ramię, celowo uwydatniając przy tym cycki, które zasłaniał tak przezroczysty i skąpy materiał, że właściwie mogłoby go nie być.
Dosłownie... Mogłoby go nie być.
Arnold, mój najbardziej zdradliwy ziomek, poruszył się w spodniach, jakby dostał rozkaz, by stanąć na baczność.
Świetnie, do cholery. O tym właśnie marzyłem – iść na rodzinną kolację ze sztywnym fiutem.
– Jesteś dziś w domu? – wsunęła palec do ust i zassała go mocno, wydając przy tym ciche sapnięcie.
O kurna.
Arnoldzie, uspokój się.
– To zależy, co proponujesz. – wzruszyłem ramionami.
Sonja odchyliła głowę, przejeżdżając dłońmi po szyi oraz dekolcie, a następnie objęła swoje piersi i delikatnie je ścisnęła.
– To zależy, na co masz siłę. – zachichotała uwodzicielsko.
Dreszcze przebiegły mi po plecach, a oddech przyspieszał z każdą sekundą.
Właściwie, to miałem zamiar iść wcześniej spać, żeby wreszcie się wyspać i...
– Znasz Emmę? – kobieta patrzyła prosto do kamery, równocześnie przywołując kogoś palcem.
Robiła to tak zmysłowo, że niemalże czułem jej dotyk na skórze.
– Kogo? – wychrypiałem.
O jasna cholera. Nieważne, co tam myślałem pięć sekund temu. W trumnie się wyśpię.
– To właśnie Emma... – Sophnia rozłożyła ramiona, szykując miejsce dla dziewczyny, która zbliżała się do niej wolnym, seksownym krokiem.
Stukot jej obcasów usłyszałem aż we własnej łazience.
Ruda, wysoka i ubrana w coś, co chyba miało być sukienką, jednak długością bardziej przypominało koszulkę, stanęła przodem do kamery, opierając ciężar krągłego ciała na jednym biodrze, a następnie odwróciła się i...
O ja pierdo...
– Pomyślałam, że moglibyśmy miło spędzić czas. – wydyszała Sonja, gdy ruda przestała wpychać jej język do ust.
Obie uśmiechały się nęcąco, czekając na moją odpowiedź.
– Będę gotowy za dwie godziny. – odchrząknąłem i poprawiłem twardego penisa, który był gotowy przebić materiał spodni na wylot.
Tyle czasu powinno starczyć na kolację, przeniesienie Lillian do łóżka i szybki prysznic.
– Nie możemy się doczekać. Ale wiesz, Neil... – wyszeptała Sonja, podciągając kieckę swojej koleżanki, kiedy ta usiadła jej na kolanach. – ...Że przez takie zabawy spłoniemy kiedyś w piekle?
Nie wiem, co chciała osiągnąć wypowiadające ostatnie zdanie, ale zachęciła mnie do popełniania tego słodkiego grzechu jeszcze bardziej.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz