Neil
Na widok ociekającego gównem wychodka, który wyglądał jeszcze gorzej, niż podczas naszej ostatniej wizyty, zachciało mi się rzygać. I to dosłownie. Musiałem zamknąć oczy, by powstrzymać odruch wymiotny, który mną szarpnął.
– To tutaj? – Alberto wyjrzał przez okno.
Zerknął na odpadającą elewację obskurnego budynku, a w reakcji na dobiegające z niego dźwięki solidnie zakrapianej imprezy, zacisnął ręce na kierownicy. Nie musiałem nawet widzieć jego oczu, by mieć pewność, że właśnie świeciły mu jak rozżarzony metal.
– Mhm. Ten smród poznam wszędzie. – odparłem, obracając twarz ku tylnej szybie. Samochód Christiana stał jakieś dwa metry za nami. Mamuta nieco dalej. – Co teraz, szefie? Mamy jakiś konkretny plan działania? Może zakradniemy się od tyłu i...
– Wyślij wiadomość do pozostałych, niech wyłączą silniki. Wchodzimy do środka. – rzucił, wpatrując się w stare drzwi od głównego wejścia.
Uniosłem lewy kącik ust i ułożyłem głowę na oparciu.
– Więc nie próbujemy zachować ostrożności?
– Oczywiście, że próbujemy. – łypnął na mnie przelotnie, również siląc się na delikatny uśmiech. – Chcesz dostać szybką, ojcowską radę?
Po raz ostatni splotłem palce i lekko uniosłem ręce, by rozciągnąć boleśnie sztywne mięśnie, po czym skinąłem głową.
– Dawaj.
– Nie daj się zabić, Neil.
Banalne... Ale postanowiłem posłuchać.Stanąłem przed drzwiami i kopnąłem w nie z całej siły, a następnie obserwowałem, jak złamane odlatują w głąb baru.
Wtargnięcie do środka poszło cholernie gładko i choć wiedziałem, że to główna zasługa starych, zardzewiałych zawiasów i korników, i tak przez chwilę mogłem poczuć się jak bohater jakiegoś zajebistego filmu akcji.
Przepuściłem Alberto przodem.
Wyglądał, jakby sam diabeł przysłał go do tej zatęchłej nory, więc stwierdziłem, że to właśnie on powinien pokazać się tym gnidom jako pierwszy. Jeżeli tylko spojrzą mu prostu w oczy, jeszcze przed rozpoczęciem strzelaniny będą wiedzieli, iż zaraz umrą. Tego szaleńczego, żądnego zemsty wzroku, nie dało pomylić się z niczym innym – przyszedł ich koniec.
Patrzenie na ich śmierć będzie czystą przyjemnością.
W pomieszczeniu i tym razem waliło starym, przypalonym mięsem, dymem papierosowym i bandą spoconych motocyklistów, którzy, podobnie jak ostatnio, nie byli zachwyceni naszym najściem.
– Co to ma być, kurwa? – jeden z olbrzymów w poplamionej kurtce, zerwał się na równe nogi, a jego wierni, niezbyt bystrzy kumple położyli łapy na blacie, by uczynić to samo.
Nie zdążyli nawet podnieść tłustych tyłków z krzeseł.
Alberto, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów i wyglądający trochę jak prześladowany dzieciak z amerykańskiego liceum, który postanawia wymierzyć sprawiedliwość swoim nieletnim prześladowcom na szkolnym korytarzu, uniósł karabin maszynowy... I rozpętał piekło. Albo niebo. Punkt widzenia zależy przecież od punktu siedzenia, a w tym przypadku w sumie – leżenia, więc jako iż nie leżałem martwy na podłodze, bawiłem się, kurwa, przednio.
Szef nie żartował, kiedy mówił, że urządzimy krwawą rzeź. Przesuwał broń od lewej do prawej i z powrotem, a z każdym posunięciem powiększał listę swoich ofiar. Padali jak muchy, nie mając praktycznie żadnych szans, bo te swoje giwerki, którymi desperacko próbowali się bronić, mogli co najwyżej wsadzić sobie w dupę, żeby przeżyć ostatni orgazm w ich nędznym życiu.
Wybuchnąłem śmiechem, kiedy zauważyłem, jak część z nich pełznie w stronę kuchni po zakrwawionej podłodze, wrzeszcząc coś w swoich językach.
Ciekawe, czy klęli pod naszym adresem, wzywali pomocy czy modlili się do Boga? Mniejsza z tym. Wiedziałem, że nikt nie przybędzie im na ratunek, a Najwyższy wykopie ich spod bram nieba, bo to głęboko pod ziemią było ich miejsce. Oby przez wieczność moczyli dupy w wielkim kotle z wrzącym olejem.
Byle nie w tym samym, co ja.
W całym barze unosił się zapach śmierci. Nabrałem powietrza w płuca, żeby poczuć go całym sobą, a następnie nacisnąłem na spust, celując w ciała na ziemi. Chciałem mieć pewność, że żaden z tych skurwysynów nie blefuje. Dziurawiłem ich truchła, jedno po drugim. A było ich wiele. – Dokąd prowadzą te schody? – krzyknął Alberto.
Warkot karabinu sprawiał, że ledwo byłem w stanie go usłyszeć. Mężczyzna jednak nie przestawał strzelać. Świszczące pociski wciąż wyznaczały krwawą ścieżkę przez powietrze.
– Nie wiem, byliśmy tu tylko raz. – zawołałem w odpowiedzi, równocześnie ruszając po ukosie.
Brodziłem butami w czerwonej brei.
Ohyda, ale lepsze niż gówno w wychodku, nie?
Po drodze do drewnianych stopni prowadzących na piętro, dobijałem każdą ofiarę na podłodze. Tuż za mną kroczył Christian.
– Trzeba zająć się tymi w kuchni.
Nie chciało mi się już przekrzykiwać tej słodkiej symfonii cierpienia, więc jedynie uniosłem kciuk.
Dotarcie na zaplecze zajęło nam maksymalnie dziesięć sekund i właśnie tyle potrzebowali Alberto, Mamut i Mason, by wybić kolejnych kilka osób. Niemalże słyszałem żałosny wrzask nieczystych dusz, które po kolei opuszczały martwe ciała.
Okrążyliśmy wyspę kuchenną. Żółć podeszła mi do gardła, gdy zerknąłem na gar z cuchnącą, gotującą się zupą i kawałki starego mięsa z szarozielonkawym nalotem.
Czterech błaznów siedziało w kącie. Jeden z nich trzymał nóż, by móc się przed nami obronić.
– Urocze. – skwitowałem z najbardziej podłym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
Wyrwanie mu tego pożal się Boże sztyleciku, przypominało odebranie dziecku cukierka. Z tą różnicą, że dziecko zaczęłoby płakać, a ten fiut zaczął pluć własną krwią, gdy wbiłem mu ostrze w tchawicę.
Christian wyrżnął pozostałą trójkę w podobny sposób. Charczeli, charczeli, aż wreszcie padali na czerwoną podłogę, wlepiając pozbawione życia, bezbarwne gały w sufit.
W sali głównej nastała cisza, którą od czasu do czasu przerywały pojedyncze wystrzały, co oznaczało, że chłopaki kończyli już swoją robotę. Ostatnie kulki lądowały w głowach tych, którzy wykazywali jakiekolwiek funkcje życiowe.
Ruszyliśmy na górę, gdzie, w przeciwieństwie do dolnej części lokalu, widać było prawdziwy kolor podłogi, a jedyne ślady krwi zostawiały nasze przemoczone buty.
– Ja otwieram, ty strzelasz. – szepnął Christian, kiwając brodą na pierwsze drzwi.
Pomieszczeń było mnóstwo, ciągnęły się przez całą długość korytarza, a każde z nich mogło skrywać potencjalne zagrożenie.
Skinąłem głową i przygotowałem broń. Palec zadrżał mi na spuście, lecz szybko go uspokoiłem.
W takich momentach nie ma miejsca na zdenerwowanie. Widzisz kogoś – strzelasz. Jeżeli nie strzelisz, ktoś zrobi to za ciebie, a ty skończysz z dziurą w czole. Kropka.
– Gotowy?
– Gotowy. – przytaknąłem, unosząc kąciki ust.
Serce trzepotało mi w piersi, jak ptaki uwięzione w klatce, a adrenalina hulała po całym organizmie, rozprowadzana pulsującymi żyłami.
Drzwi otworzyły się z łoskotem i walnęły o ścianę, krusząc odrobinę farby. Pusto. Wypuściłem z ust krótki oddech, a następnie ostrożnie zajrzałem do środka.
– To zwykły pokój. – wzruszyłem ramieniem, wodząc wzrokiem po łóżku, szafce nocnej i komodzie.
Wszystkie meble wyglądały, jak cały ten obiekt, więc umówmy się – niezbyt atrakcyjnie, aczkolwiek zdecydowanie lepiej niż oblepiona pleśnią kuchnia.
– Wychodzi na to, że pierwsze piętro służy jako noclegownia. Całkiem przytulnie. – parsknął Christian, wskazując na zakurzony i pokryty grubą warstwą zdechłych much parapet.
– Wykupię ci tu nockę z Alice. Chcesz?
– Ja nie muszę się ukrywać, kiedy mam ochotę na seks, więc ten ekskluzywny motel bardziej pasuje dla ciebie i Olivii. – stwierdził złośliwie, szturchając mnie w bark.
Przez chwilę chciałem coś odpowiedzieć, ale wdanie się z tym idiotą w dyskusję tylko potwierdziłoby, że miał rację.
Odpuściłem więc – przynajmniej na razie – i minąłem przyjaciela, racząc go poirytowanym spojrzeniem, a gdy znów znaleźliśmy się na korytarzu, podszedłem do kolejnych drzwi. A później jeszcze jednych. I następnych. Było ich ze dwadzieścia, a każdy pokój wyglądał wręcz identycznie. Tak naprawdę różniły się tylko poziomem zaniedbania i ilością porozrzucanych na podłodze śmieci. Im bliżej końca byliśmy, tym więcej obrzydliwych rzeczy rzucało nam się w oczy. Brudne ubrania, zużyte prezerwatywy i puste butelki po piwach były normą, ale nie zabrakło też starych strzykawek.
– Dobra, ostatni. – sapnąłem, zerkając na klamkę.
Te sprawdzanie piętra trochę nas zmęczyło. Nie samo otwieranie drzwi, rzecz jasna, ale towarzyszący tej czynności niepokój. Nigdy nie wiedzieliśmy przecież, kto czekać będzie po drugiej stronie i chociaż wydawało nam się, że byliśmy przygotowani na wszystko, tego, co odkryliśmy po wtargnięciu do pokoju na końcu korytarza, żaden z nas się nie spodziewał.
Jezu...
Jakaś silna, nadnaturalna moc sprawiła, iż zamiast odruchowo nacisnąć na spust, zdjąłem z niego palec. W ostatniej chwili, kurwa, bo przysięgam, że strzeliłbym bez najmniejszego zawahania, tym samym odbierając życie dwóm kobietom. Serce stanęło mi w piersi. Nie wiem, jak długo trwał mój wewnętrzny protest organów, ale obudziły się dopiero, gdy zacząłem widzieć mroczki. Podparłem dłoń o chropowatą ścianę. By nie zemdleć, musiałbym wziąć głęboki wdech, ale w tym miejscu było to po prostu niemożliwe – smród moczu, wymiocin i spermy wirował w powietrzu, a przez swoją intensywność sprawiał wrażenie wręcz namacalnego.
Christian przykrył usta dłonią. Nie wiem, czy doznał szoku, czy walczył z nadciągającymi torsjami. A może jedno i drugie? Obie możliwości były wysoce prawdopodobne.
Kobieta leżąca na łóżku, szarpnęła przykutymi do ramy kajdankami i zapłakała głośno. W jej oczach błyszczały łzy przerażenia i cierpienia tak kolosalnych rozmiarów, że aż zatelepało mną z zimna.
Wyglądała jak dzikie zwierzę, które złapało się w pułapkę i gotowe było odgryźć swoją kończynę, byle tylko nigdy więcej nie czuć na sobie dotyku potworów. Lepkie od męskiej wydzieliny prześcieradło leżało na ziemi, więc z łatwością dostrzegliśmy jej nagie, posiniaczone ciało. Miejsce między udami pokrywała zaschnięta krew, a kostki oplatała gruba lina.
Druga kobieta, właściwie to dziewczynka, bo wyglądała na niewiele starszą od Liama, siedziała na podłodze. Jedną nogę przykuli jej do kaloryfera, ręce związali za plecami, a w usta wsadzili starą szmatę.
Mój świat stanął w miejscu. Przysięgam, że wszystko pamiętam jak przez mgłę. Furia i żal rozpoczęły ze sobą chaotyczny wyścig bez żadnych zasad, w którym tylko jedno z nich miało szansę na wygraną, a tym samym przejęcie kontroli nad moim ciałem.
– Spokojnie, już dobrze. – zacząłem półszeptem, powoli opuszczając broń. – Nic wam nie zrobimy...
Chociaż na co dzień nie mówiłem po norwesku, zrozumiały mnie bez problemu. Zrozumiały, ale nie uwierzyły... Nic dziwnego. Ciekawe, ile razy to słyszały, a później i tak padały ofiarom brutalnych gwałtów.
Christian odłożył swój karabin na podłogę i uniósł dłonie w uspokajającym geście.
– Jesteście bezpieczne. Ludzie, którzy was skrzywdzili już nie żyją.
Kobieta uwięziona na łóżku wydała z siebie rozdzierający szloch. Zaciskała powieki, gdy jej ciałem wstrząsały spazmy płaczu, a my nie mieliśmy bladego pojęcia, czy była to oznaka strachu, czy ulgi.
– Uwolnimy was, dobrze? Zaraz znajdziemy klucze od kajdanek. – podszedłem do tej młodszej, siedzącej przy kaloryferze, żeby wyjąć jej prowizoryczny, sztywny od brudu knebel z buzi. – Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze.
Rozwiązałem supeł, dzięki czemu dziewczyna mogła wypluć szmatę, nabrać powietrza i wybuchnąć przepełnionym bólem i upokorzeniem płaczem.
Mimo panującego wokół odoru, miałem ochotę ją przytulić, ale wiedziałem, iż nie zniosłaby kolejnego kontaktu z mężczyzną. Prędzej wydrapałaby mi oczy niż dobrowolnie zbliżyła się o chociażby pół milimetra.
Gdy rozwiązywałem kobiecie ręce, Christian wisiał już na telefonie z Alberto.
Jako że dokładne przeszukanie kilkudziesięciu trupów było niemożliwe, gonił nas czas, a kajdanki okazały się być kurewsko mocne, postanowiliśmy użyć siekiery. Trochę ryzykowne, fakt, ale ja zdecydowanie wolałbym stracić dłoń niż spędzić w tym miejscu choćby minutę dłużej. Dziewczyny chyba były podobnego zdania, bo nie protestowały, kiedy Mamut przyniósł narzędzie, które miało zwrócić im wolność.
– Zawieziemy was do najbliższego szpitala. – tłumaczył Alberto, wodząc przejętym spojrzeniem po pustych, poszarzałych ścianach. Robił wszystko, byle tylko nie peszyć roznegliżowanych kobiet. – Powiecie, że udało wam się uciec, ale nigdy nie zdradzicie, gdzie was przetrzymywano, jasne? Zamordowaliśmy dziś wielu złych ludzi i wolelibyśmy, by policja trzymała się od tego miejsca z daleka tak długo, jak to możliwe.
Młodsza przełknęła ślinę i lekko pokiwała głową.
– Ja i tak nie wiem, gdzie jesteśmy... – wychrypiała po chwili.
Westchnąłem, chowając twarz w dłoniach.
Gdybyśmy wcześniej odkryli, co te potwory robiły tym bezbronnym istotom, rozegralibyśmy wszystko inaczej. Na pewno nie pozwolilibyśmy, żeby odeszli z tego świata podczas pieprzonej strzelaniny. O nie, oni zasługiwali na długą, bolesną śmierć poprzedzoną kastracją. A i tak byłaby to zbyt łagodna kara.
– Jak długo was więzili? – mruknąłem, wbijając ponury wzrok w brudną od krwi podłogę.
Odpowiedź dziewczyny zapiszczała mi w uszach i przesiąkła przez czaszkę, permanentnie naznaczając mózg. Te cztery słowa miałem nosić w sobie już do końca życia.
– A który mamy miesiąc?
CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...