Rozdział 26

2.2K 155 23
                                    

Neil

Puściłem jej szyję, kiedy wywaliła gały w taki sposób, że prawie mogła zajrzeć sobie do wnętrza głowy. Białka szybko zastąpiły niebieskie tęczówki i rozszerzone ze strachu źrenice.
Nie miałem zamiaru doprowadzić Holm do omdlenia. Bez przesady... Co to za zabawa, kiedy druga strona jest nieprzytomna?
Zaczęła kasłać, łapczywie wdychając powietrze. Jeden, dwa, trzy wdechy. Tyle wystarczy. Ponownie zacisnąłem palce na krtani kobiety i obserwowałem, jak po raz kolejny otumania ją paraliżujący strach. Znów nie mogła nabrać tlenu w płuca.
– Warto było? – przechyliłem na bok głowę.
Nie odpowiedziała. Wiadomo zresztą, dlaczego. Znów osunęła się na nogach, więc oderwałem dłonie od szyi i przeniosłem je na talię, żeby nie wyrżnęła orła.
Ostatkiem sił pokręciła głową, po czym wykrztusiła przez obolałe gardło:
– Nie.
Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
– Doprawdy? Żałujesz, Holm? – cmoknąłem z aktorskim przejęciem, a następnie przyciągnąłem Olivię bliżej i otoczyłem ją ramieniem, by zawlec tę podstępną zdzirę w kierunku schodów.
Nie chciała współpracować, jak zawsze zresztą, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
– Neil, proszę cię... – wczepiła palce w materiał mojej koszuli, równocześnie zapierając się nogami.
Parsknąłem szorstko, a gdy panna panikara nie przestawała walczyć na swój słodki, bezsensowny sposób, po prostu przerzuciłem ją sobie przez ramię. Tak na marginesie – po raz drugi dziś, co tylko świadczyło o tym, jak bardzo pierdolnięta była i jak cholernie działała mi na nerwy.
– Nie zabijaj mnie! – załkała głośno, okładając moje plecy pięściami.
– Spokojnie, nie mam takiego zamiaru.
Bez najmniejszego wysiłku wszedłem po schodach. Od razu obrałem kurs na pokój gościnny, bo nieelegancko byłoby kazać kobiecie czekać zbyt długo, prawda?
Kajdanki przyjemnie brzęczały mi w kieszeni, a świadomość, że Holm również je słyszała, była niczym najpiękniejsza nagroda pod słońcem. Nagroda za moją cierpliwość do tej pizdy, rzecz jasna.
Rzuciłem Olivię na łóżko, jednak nie unieruchomiłem jej od razu. Miałem zbyt wielki ubaw podczas obserwowania, jak próbuje zwiać, czołgając się w stronę wezgłowia.
– Wybacz, Holm. Dzisiejszy scenariusz nie przewiduje ucieczki. – skrzyżowałem ręce na piersi.
Czekałem aż odpuści i raz po raz zerkałem na zegarek. Lilly mogła wrócić do domu w każdej chwili. Niedobrze.
– Neil, porozmawiajmy na spokojnie. – jęknęła błagalnym tonem.
Siedziała z podkulonymi nogami, oczy błyszczały jej od łez, a całe ciało drżało przy niespokojnych wdechach.
– W porządku. – uniosłem kąciki ust i wcale nie musiałem wymuszać tego uśmiechu. Naprawdę rozbawiła mnie swoją propozycją. – Co chciałabyś powiedzieć, zanim cię zaknebluję?
Zamrugała, wyraźnie przerażona.
Rany... Gdybym mógł wybrać życzenie, które miałoby się spełnić akurat w tym momencie, chciałbym, żeby cholerna Holm przestała działać na mnie tak... No właśnie, jak? Srak, kurwa. Była niesamowicie irytująca z tą swoją wrodzoną niewinnością. Co prawda jej przyzwoitość i nieskazitelność znikały na krótkie momenty, na przykład, kiedy ni stąd ni zowąd próbowała odebrać mi życie, ale później wracały ze zdwojoną siłą, robiąc z kobiety zlęknioną, porcelanową laleczkę.
Chciałem być na nią wściekły i móc potraktować ją bezwzględnie, jak zazwyczaj traktowałem ludzi, których nienawidziłem, jednak, aż wstyd przyznać... Nie potrafiłem tego zrobić. Nie potrafiłem odpłacić się Olivii w sposób, na jaki zasłużyła. Nie potrafiłem odszukać dawnego siebie, kiedy była obok. Pieprzona Holm. Wiedziałem, że obecność tej suki nie przyniesie mi niczego dobrego.
– Przepraszam. – splotła dłonie, nerwowo pocierając palce. – Wiem, że moje słowa nie mają dla ciebie znaczenia, ale...
– To fakt, nie mają.
– Posłuchasz mnie do końca?
– Jeżeli wyrobisz się w pół minuty. – mrugnąłem do kobiety. – Czas start.
Przez chwilę myślała chyba, iż żartuję. Kretynka. Straciła z siedem sekund.
– Neil, ja naprawdę... No po prostu... Chodzi o to, że...
– Czas, Holm. – sugestywnie uniosłem nadgarstek. – Niewiele ci go pozostało, a ja wciąż nie usłyszałem niczego konkretnego.
– Naprawdę mnie zakneblujesz?
Przewróciłem oczami, wzdychając przeciągle z niemalże znudzeniem.
– Poważnie? – wlepiłem wzrok w jej przepełnioną strachem twarz. – Zmarnowałaś szansę na zadanie tego pytania, choć doskonale wiesz, jaka będzie odpowiedź. Niemądre posunięcie.
Olivia przycisnęła kolana do klatki piersiowej.
– Proszę, nie...
– Lillian zaraz wróci. – wzruszyłem ramionami. – Sama rozumiesz, że nie mogę ryzykować, iż przez przypadek cię usłyszy.
– Neil, błagam cię... Nie rób mi krzy...
– Tak, tak. „Nie rób mi krzywdy, nie zabijaj mnie". – ziewnąłem, kiwając głową. – Już to słyszałem. Poza tym, kneblowanie, to nie krzywda. Niektóre nawet lubią takie zabawy. – posłałem Olivii bezczelny uśmiech. – Tobie też może się spodoba. A jeżeli nie, będziesz mogła złożyć skargę, kiedy już cię uwolnię. Zgoda?
W przypływie paniki kurczowo złapała za drewniane wezgłowie.
– Nie! – zaprotestowała, na co zareagowałem zniecierpliwionym prychnięciem.
– No trudno. Próbowałem po dobroci, ale nie dajesz mi wyboru... – chwyciłem kobietę za kostki i silnym ruchem przyciągnąłem do siebie.
Była zbyt słaba, żeby utrzymać drewnianą część łóżka, więc od razu znalazła się przy mnie. Właściwie to pode mną, bo pochylałem ciało nad materacem.
Leżała na plecach, oddychając tak płytko, że dziwne, iż jeszcze nie odleciała.
– Przekręć się na brzuch. – rzuciłem spokojnym tonem.
W jej oczach błysnął lęk.
– Dlaczego miałabym to zrobić?
Oparłem dwie dłonie po obu stronach głowy kobiety. Widziałem, jak śledzi każdy mój ruch i próbuje przewidzieć kolejny.
– Słuchaj, nie mam zamiaru się z tobą szarpać. I tak oboje wiemy, że zrobisz to, co sobie postanowię, więc tylko od ciebie zależy, czy wykonasz polecenie sama, czy z moją pomocą.
Zacisnęła pięści na prześcieradle. Wyglądała uroczo, kiedy tak walczyła ze strachem i własnymi demonami. No trudno, za głupotę trzeba płacić.
– Boję się. – powiedziała niespodziewanie, zachrypniętym głosem.
Trochę mnie tym zaskoczyła. Byłem pewien, że znów zacznie uciekać czy machać łapami, a jednak postawiła na krótkie, szczere wyznanie. Wyznanie, które, kurwa, chciałbym mieć w dupie.
Chciałbym, ale...
Odchrząknąłem i przejechałem językiem po wewnętrznej stronie policzka.
– Słusznie, Holm. Boisz się, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że przegięłaś.
– Neil, ja... Ja nie chciałam cię zabić.
Powoli pokiwałem głową, przyznając Olivii rację.
Tak... I właśnie w tym tkwił problem.
Nie spuszczałem z niej wzroku, nawet wtedy, gdy na blacie kuchennym znalazła broń. W jej oczach dostrzegłem zawahanie. Nie wycelowała we mnie od razu. A później, kiedy wreszcie postanowiła to uczynić... Chciała strzelić mi w nogę. W nogę, do cholery!
Miała pistolet. Myślała, iż jest nabity. Mogła spróbować przestrzelić mój łeb na wylot. Tyle możliwości, a wybrała głupie kolano.
Przeżyłbym, nawet jeżeli spluwa naprawdę by wypaliła.
– Wiem. – odparłem półszeptem, gdyby jeszcze jakieś wątpliwości przewijały się w jej głowie. – Od początku wiedziałem. Ale dlaczego?
Pociągnęła nosem i wzruszyła ramionami na tyle, na ile pozwalała niewygodna pozycja, w której niezmiennie trwała.
– Nie mam pojęcia. – westchnęła cicho.
Poczułem ciepłe powietrze na ustach. Krew zawrzała mi w żyłach, a żołądek zaczął się kurczyć. Smakowała słodko, jak karmelowa kawa. Gdybym tylko mógł jej lepiej spróbować...
Przymknąłem powieki i pokręciłem głową, próbując wyrzucić z siebie wszystkie myśli o Olivii, niczym pies, otrzepujący futro po wyjściu z wody.
– Kładź się na brzuch. – syknąłem poirytowany. Co gorsza poirytowany nie kobietą, a samym sobą. – Koniec zabawy, Holm.
Zmarszczyła brwi, napinając mięśnie twarzy.
– Nie. – rzuciła buntowniczo, choć wciąż zachowywała czujność.
Nie przestawała odczuwać strachu, lecz najwyraźniej chęć obrony własnej godności była silniejsza. Uroczo. Lubiłem, kiedy się stawiała, bo nic nie napędzało mnie do działania tak, jak wizja złamania jej charakterku.
– Po co to wszystko, Neil?! – warknęła. – Specjalnie zostawiłeś tą pierdoloną broń!
– Brawo, landrynko.
Gdy złapałem ją za kostki, pisnęła głośno. Darła się tak długo, że aż zdarła sobie gardło, chociaż jeszcze nie zdążyłem nic zrobić. Po prostu patrzyłem na nią z uniesioną brwią i drwiącym uśmiechem.
– To twoja zemsta? Doprowadzenie moich bębenków w uszach do popełnienia samobójstwa? Uroczo.
– Puszczaj mnie!
– Wszystko w swoim czasie. – mrugnąłem do wściekłej Olivii, równocześnie przekręcając jej drobne ciało jednym gwałtownym ruchem.
Uniosła głowę, kompletnie zdezorientowana. Jeszcze przed chwilą leżała na plecach, a teraz proszę – wyszło na moje. Mogła sama się przeturlać.
– Nienawidzę cię! – wrzasnęła, a następnie zgięła łokcie, by zacząć pełzać jak najdalej ode mnie.
Cóż, nie muszę chyba mówić, że nie uciekła nawet o centymetr? Wciąż trzymałem ją za nogi, mając coraz większy ubaw z jej upartych, nieprzemyślanych prób nawiania.
Nie wiedziałem nawet, że ktoś może być tak uroczy podczas bezsensownego czołgania się na łóżku.
– Sama w to nie wierzysz. – parsknąłem, automatycznie przybierając wyuczony, oschły ton i wyciągnąłem pierwszą parę kajdanek z kieszeni.
– Niby w co? Że cię nienawidzę? – wycedziła przez zaciśnięte z narastającej frustracji zęby. – Tego jestem pewna!
– Tak?
Pochyliłem się nad kobietą i sięgnąłem do jej lewej ręki, delikatnie wyginając ją do tyłu. Nie utrzymała równowagi, więc uderzyła głową o materac. Oczywiście nie zrobiła sobie krzywdy na miękkiej nawierzchni, ale klęła przy tym, jakby wstąpił w nią sam diabeł.
Rozciągnąłem kąciki ust w jeszcze szerszym uśmiechu niż wcześniej. Świetnie się na to patrzyło.
– Tak! – pisnęła, gdy przypiąłem jej nadgarstek do kostki.
Była tak zaskoczona, że chyba nie wiedziała już, czy dalej walczyć, czy może czas ponownie zacząć błagać mnie o litość.
– Gówno prawda, Holm. – mruknąłem, sięgając po jej drugą rękę.
Szarpnęła się.
O, więc jednak postawiła na walkę. Intrygujące.
Wykręciłem ramię kobiety z nieco większą siłą, lecz wciąż nie na tyle mocno, by poczuła prawdziwy ból. Raczej górował nad nią dyskomfort, spowodowany tą bezbronną pozycją, w której miałem zamiar ją zostawić, czego chyba stawała się coraz bardziej świadoma.
Prawy nadgarstek został przykuty do prawej kostki, więc wreszcie mogłem odetchnąć. Zrobiłem krok wstecz, aby obejrzeć swoje piękne dzieło w pełnej okazałości.
A było co oglądać, do cholery...
Gdyby to nie Olivia, a Sophia, kurna, Sonja leżała teraz na tym łóżku, nie czekałbym nawet pół sekundy. Od razu bym w nią wszedł. Głęboko, tak, żeby od razu zaczęła prosić mnie o więcej. Żeby krzyczała moje imię. Żeby...
Właściwie to nieważne. Zamiast Sonji przyglądałem się Holm. Kobiecie, której nigdy nie powinienem się przyglądać, więc po prostu odwróciłem wzrok. Przynajmniej od jej zgrabnego ciała, bo postanowiłem skupić uwagę na buźce, wcześniej okrążając łóżko.
– Skurwysyn. – syknęła mi prosto w oczy, gdy ukucnąłem tuż przed nią i oparłem łokcie na brzegu materaca.
Cmoknąłem głośno, demonstrując rozbawienie.
– Sama słodycz.
– Spierdalaj, Neil. – zacisnęła wargi, a ja doskonale wiedziałem, co miała zamiar zrobić.
Korzystając więc z okazji, że zbierała w ustach ślinę, by napluć mi w twarz, ruszyłem w kierunku wyjścia. Nie odszedłem daleko, bo tego, czego potrzebowałem, nie musiałem długo szukać. Knebel trzymałem w szafce obok pokoju gościnnego, odkąd panna Holm zagościła w mojej willi, na wypadek, gdyby już pierwszej nocy postanowiła się wydzierać.
Zabawne, iż użyjemy go dopiero teraz.
– Przełknij ślinę i otwórz usta. – rzuciłem, obracając w dłoni zapakowaną kulkę z dwoma czarnymi paskami po bokach.
Szkoda, że nie nagrałem jej reakcji. Chyba powinienem zacząć to robić, bo emocje, które przetaczały się przez twarz kobiety za każdym razem, gdy atakowało ją nagłe zaskoczenie, były wręcz komiczne.
Parsknąłem cicho.
– Zdziwiona? – rozerwałem zębami plastikowe opakowanie i wysunąłem knebel, by pomachać nim Olivii przed nosem.
– Nie wsadzisz mi tego do buzi. – pokręciła głową. – To obrzydliwe.
– Nowe. – uniosłem szeleszczącą folię, przewracając oczami.
– Mam to w dupie!
– Nie, Holm. To służy do zatkania innej części ciała, ale rozważę twoją propozycję.
– Neil! – wrzasnęła piskliwym tonem. – Nie zgadzam się! To ohydne i... – ściszyła głos, jakby to, co zaraz miało paść z jej nieskalanych ust, było największym grzechem: – ... Perwersyjne.
Popatrzyłem na kobietę, a następnie, uświadomiwszy sobie, że mówiła to całkowicie poważnie, wybuchnąłem głośnym śmiechem.
Chwyciłem ją za policzki, kiedy z całej siły wessała wargi do środka. Zabawne, iż nawet w tak beznadziejnej pozycji próbowała się szamotać. Obracała głowę we wszystkie możliwe strony, aż wreszcie straciłem cierpliwość i jednym, sprawnym ruchem rozchyliłem jej usta, w tym samym momencie wsuwając w nie czerwoną kulkę. Zapięcie cienkiego paska było już banalnie proste, bo Olivia, zapewne uświadamiając sobie, że i tak ma przerąbane, przestała się wiercić.
Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, omiotłem zadowolonym wzrokiem wściekłą twarz Holm, a na końcu ponownie ukucnąłem tuż przed kobietą, tym razem nie martwiąc się, że na mnie napluje.
Zmrużyła powieki i wymamrotała coś niewyraźnie. Nie zrozumiałem ani słowa, ale doskonale wiedziałem, iż to nic miłego.
– Słucham? – uniosłem palec, by delikatnie trącić Olivię w nos. – Chcesz mi coś powiedzieć?
Spróbowała ponownie. Tym razem rozszyfrowałem jej skomlenie.
– Już to mówiłaś, Holm. – westchnąłem, dając odczuć kobiecie, jak bardzo zaczynałem się nudzić. – Oboje wiemy, że to nieprawda. Gdybyś poważnie mnie nienawidziła, przyłożyłabyś spluwę do mojej skroni i dopiero wtedy pociągnęła za spust.
Zamrugała. Nie wiem, czy po prostu była zdziwiona, czy próbowała mi coś przekazać. Może nawet napierdalała jakiś komunikat kodem Morse'a, ale mniejsza z tym. Jako że tylko ja z naszej dwójki mogłem zabrać głos, egoistycznie i bez nuty skrępowania ciągnąłem dalej:
– Właśnie dlatego tu jesteśmy. Gdybyś próbowała wpakować mi kulkę między oczy, pewnie nawet nie fatygowałbym się z tym wszystkim. – kiwnąłem brodą na kajdanki.
Głos miałem poważny, lekko przyciszony, a Olivia słuchała mnie w skupieniu.
Nie żeby miała jakikolwiek wybór, ale... Faktycznie chłonęła moje słowa z zainteresowaniem.
– Oboje zaczęliśmy zbliżać się do pewnej granicy, której nie możemy przekroczyć, Holm. Możesz zaprzeczać, jednak dobrze wiesz, jaka jest prawda. – popatrzyłem kobiecie głęboko o oczy. – Byłaś dziś przestraszona, lecz tylko przez chwilę. Później lęk minął, bo wiedziałaś, że nic ci nie zrobię... Prawda?
Pokiwała głową.
No właśnie, kurwa. Sam do tego doprowadziłem.
Przejechałem kciukiem po brodzie i uśmiechnąłem się cierpko.
– Właśnie dlatego czas, żebyśmy wrócili na dawne tory. Pamiętasz dzień, kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłaś?
Nieważne, jaką niewerbalną odpowiedź postanowiłaby mi przekazać...
... Ważne, iż ja pamiętałem. Trzęsła się ze strachu. Benjamin musiał podać jej środki uspokajające.
Jakim cudem w tak krótkim czasie doprowadziła do tego, że bezkarnie mogła ze mną pogrywać? Że wymiękłem, kiedy zamknięta w łazience zanosiła się płaczem? Że podświadomie chciałem spędzać z nią czas, chociaż doskonale wiedziałem, iż to niedorzeczne? Że lubiłem obserwować jej zabawy z moją córką?
Koniec z tym.
– Wracamy do dawnych ról. – powoli wyprostowałem plecy i uniosłem się z pozycji kucającej. – Ja znów będę „tym złym", a ty znów...
Z zakneblowanych ust Olivii ponownie wydobył się dziwaczny, stłumiony dźwięk. Przez moment nawet korciło mnie, by wyciągnąć jej kulkę na krótką chwilę, jednak czy Holm powinna mieć w ogóle prawo głosu?
Jeżeli dziś tego nie przerwiesz, wejdzie ci na głowę, podpowiadał mi diabełek, który przysiadł wygodnie na moim ramieniu.
Żal byłoby go nie posłuchać, zwłaszcza, że miał cholerną rację.
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnąłem długi sznurek. Widziałem rozszerzające się źrenice Olivii, a jej wygięte ciało zaczęło falować przy szybkich, nerwowych wdechach.
W momencie, gdy zarzuciłem kobiecie pętle na szyję, znieruchomiała. Zdawałem sobie sprawę, iż to tylko cisza przed burzą i wcale nie byłem w błędzie – po zaledwie paru sekundach, rozpoczęła walkę na śmierć i życie. To znaczy... Tak jakby. Po prostu wiła się na boki, szarpała nadgarstkami, których oczywiście nie była w stanie uwolnić i jęczała w knebel, prawdopodobnie rzucając jakieś urocze epitety pod moim adresem.
Rozkoszowałem się jej niemocą. Słodkie zwieńczenie dzisiejszego dnia.
– Posłuchaj mnie uważnie, Holm... – wyszeptałem tuż przy uchu mojej rozwścieczonej ofiary. – Ta pętla będzie coraz mniejsza. Każdy twój ruch sprawi, że nieco się zaciśnie. Rozumiesz?
Nie pokiwała głową. Słusznie.
Uniosłem kąciki ust.
– Więc rozumiesz, brawo. – skwitowałem. – Jeżeli nie będziesz się kręcić, przeżyjesz. Leż sobie na boku, oddychaj, pomedytuj... – wyliczałem złośliwie, podchodząc do okna, by zaciągnąć żaluzje.
Na piętrze nikt nie miał prawa jej zobaczyć, ale nic tak nie działa na ludzkie przerażenie, jak czasowa dezorientacja. Za godzinę przestanie ogarniać, czy leży tak od kilkudziesięciu minut, czy od dwóch dni. Ciemność i cisza robią z więźniem paskudne rzeczy. Coś o tym wiem.
Ostatni raz pochyliłem się nad Olivią.
Nie miałem zamiaru jej dotykać, zwłaszcza teraz, kiedy była całkowicie bezbronna, a w dodatku zakneblowana, więc nie mogłaby w żaden sposób zaprotestować. Po prostu na te pół minuty, tuż przed wyjściem z sypialni, chciałem znaleźć się blisko... Poczuć jej zapach, musnąć kark oddechem, spowodować na ciele Holm gęsią skórkę i doprowadzić do tego, by serce zaczęło łomotać jej w piersi.
Walczyłem z pokusą położenia dłoni na jej biodrach albo pośladkach, które za sprawą wygiętej pozycji, wyglądały idealnie. Gdybym tylko mógł wsunąć palce pod materiał tych krótkich spodenek i...
– Neil?
Znieruchomiałem na dźwięk własnego imienia. Zdecydowanie wolałbym usłyszeć wkurzony głos Holm, która jakimś cudem wyplułaby kulkę z ust, niż zszokowany głos Grubego.
Uniosłem wzrok na przyjaciela. Stał w drzwiach, uśmiechając się kpiąco.
Cholera.
Pochylona pozycja i niebezpiecznie skromna odległość dzieląca mnie od Olivii, wyglądały dość... No, dwuznacznie. Lekko powiedziane.
Mason odkaszlnął, omiatając naszą dwóję rozbawionym spojrzeniem.
– Dobra, nie chcę wyjść na wścibskiego, ale wyjaśnij mi, kurwa, jedną rzecz. – poprosił, rozpościerając ramiona. – Jesteś w trakcie morderstwa, czy zajebistego seksu? Trochę się pogubiłem i nie wiem, czy kupować trumnę dla Olivii, czy garnitur na wasz ślub.
Przewróciłem oczami, a następnie poruszyłem karkiem, raz w lewą, raz w prawą stronę.
Przyjemnie było rozciągnąć zesztywniałe mięśnie.
– Oba warianty brzmią prawdopodobnie. – rzuciłem luzacko, nie zwracając uwagi na wściekłe stękania Holm, której moja odpowiedź niespecjalnie się chyba spodobała. – Utknęliśmy gdzieś pomiędzy. To skomplikowane. – zamrugałem niewinnie.
– Więc kupię czarny garniak. Uniwersalna odzież weselno-pogrzebowa.
– Dobry wybór.
Olivia znów dała o sobie znać. Nie wierciła się, bo wciąż pamiętała o pętli, ale wrzeszczała w knebel, racząc nas słodkimi, stłumionymi jękami.
Nieświadomie uniosła biodra i wypięła tyłek. Aż ręka mi zadrżała...
Nie, nie, nie, mój wewnętrzny głos miał ze mnie niesamowity ubaw, nie możesz tego zrobić.
Telefon Masona zawibrował, mój również i to w tym samym czasie.
Wciąż znajdowałem się na łóżku, więc zanim zdołałem wyciągnąć iPhone'a z tylnej kieszeni spodni, minęło parę sekund. Kolejne pięć lub nawet dziesięć upłynęło, gdy napotkałem wzrok Holm. Wlepiała we mnie swoje duże, błyszczące oczyska, które przesiąknięte były przepotężnym wkurwieniem. Uśmiechnąłem się, mrugając do kobiety prowokacyjnie, a następnie odwróciłem spojrzenie i wbiłem je w wyświetlacz.
– Ja pierdolę!
Nie zdążyłem odczytać wiadomości. Drgnąłem zaskoczony, unosząc brwi.
– Co się stało?
– Zbieraj dupę. – rzucił Gruby takim tonem, że nie musiałem dopytywać o szczegóły. Po prostu wiedziałem, iż te polecenie niosło za sobą coś kurewsko ważnego. – Liam jest w szpitalu.


Są takie rytmiczne przeboje, które sprawiają, że śmigając autem, dociera się na miejsce kilkanaście minut przed czasem. Normalka. Ale jest również styl jazdy, zazwyczaj nazywany tym „szaleńczym", dzięki któremu pokonujesz drogę w siedem minut, choć powinieneś poświęcić na nią co najmniej pół godziny.
– Pamiętaj, że wieziesz swoją córkę i najlepszego przyjaciela. – wydukał Mason, kiedy wjechaliśmy na chodnik, by ominąć kilka pojazdów stojących na światłach.
Zatrąbiłem na jakąś babę. Prawie wlazła mi na maskę, jakby, kurwa, nie widziała, że jadę.
Moje porsche było jedynym autem poruszającym się po deptaku, rzecz jasna, więc musiała chyba zapomnieć okularów z domu. Kretynka.
– Jestem ostrożny. – odparłem z całkowitą powagą, bo nigdy celowo nie naraziłbym życia Lillian. – Po prostu wybieram drogi... Łatwiej przejezdne. Z mniejszym natężeniem ruchu.
– Piękne wytłumaczenie. Nie zmienia to jednak faktu, że jedziesz pierdolonym bulwarem. Jeżeli wtoczymy się do fiordu, z całą pewnością nie pomożemy Liamowi.
Minęliśmy grupkę nastolatków. Strzelili nam z dziesięć fotek, ale miałem to w dupie. Przywykłem do tego, iż moje cacko budziło zachwyt.
– Christian napisał coś więcej? Dał znać, w jakim jest stanie?
– Nie. – Mason westchnął posępnie. – Ale najważniejsze, że żyje. Wszyscy są już w szpitalu.
Pokiwałem głową, zerkając w lusterko wsteczne.
Lilly spała w najlepsze. Przyciskała lalkę do policzka i uśmiechała się przez sen. Targały mną delikatne wyrzuty sumienia, że będzie musiała spędzić tę noc na szpitalnym oddziale, ale nie miałem z kim jej zostawić. Olivia była chwilowo... niedyspozycyjna, a wszyscy członkowie rodziny byli poza domem, gdy dowiedzieliśmy się o odnalezieniu małego Collinsa.
Nic dziwnego, kurwa. Kiedy ja spędzałem dzionek z pieprzoną Holm, reszta szukała Liama.
Podskoczyłem na fotelu, gdy mój telefon zawibrował. Mason również wbił w niego dzikie spojrzenie, jakby tym samym mógł przyspieszyć proces odebrania połączenia.
– Halo?! – krzyknąłem, choć wcale nie było takiej potrzeby.
Poniosło mnie, ale stan, w którym się znajdowałem, całkowicie na to zezwalał.
– Neil? – kobiecy głos rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki. – Zwariowałeś? Chcesz, żebym ogłuchła?
Zacisnąłem palce na kierownicy. Ja pierdolę, a mogłem nie odbierać.
– Sophia, posłuchaj...
– Sonja, ty dupku. – warknęła gniewnie. – Co jest z tobą nie tak, do cholery? Nie możesz zapamiętać mojego imienia, chociaż pieprzysz mnie od...
– Nie mogę rozmawiać. – uciąłem z irytacją.
– Bo?
– Liam jest w szpitalu.
Zamilkła na chwilę. Liczyłem na to, że coś dotarło do jej pustej łepetyny i sama zreflektuje się, iż to nienajlepszy moment na bezsensowną pogadankę.
– To jakiś pies? – zapytała po kilkunastu sekundach intensywnego myślenia.
Sonja i intensywne myślenie... Dobry żart.
Westchnąłem ciężko, manewrując kierownicą jedną ręką. Nie byłem z tego zadowolony – w takich warunkach musiałem mieć pełną kontrolę nad furą.
– Nie, to syn Christiana. Byliśmy nawet razem na wakacjach w Omanie, nie pamiętasz?
– Z tego wyjazdu pamiętam tylko drinki, baseny i twojego kuta...
– Jezu, dzieciak jest w szpitalu. – powtórzyłem z narastającą złością. Klatka piersiowa rozbolała mnie od gniewu, który zaczął ją rozsadzać. – Dociera to do ciebie?
Zachichotała do słuchawki.
– Przepraszam. – zamruczała niedbale, wciąż kompletnie nieprzejęta wiadomością o rannym Liamie. Właściwie to miała w dupie wszystko i wszystkich, z wyjątkiem siebie, co udowodniła kolejnym pytaniem: – Pójdziesz ze mną na imprezę wrześniową?
– Jaką znowu... – zakląłem pod nosem, kiedy prawie potrąciłem rowerzystę. Gwałtownie skręciłem na jezdnię. – Sonja, nie mogę teraz rozmawiać, do cholery.
– Ale pójdziesz?
Nacisnąłem hamulec, wolną ręką maltretując klakson. Jakiś pieprzony idiota zablokował mi przejazd. Gdyby nie Lilly i pośpiech, wysiadłbym z fury, wyrwał drążek do zmiany biegów z tego jego chujowego nissana i wsadziłbym mu go w dupę.
Wcisnąłem gaz do dechy, próbując nadrobić stracone pięć sekund.
Jeden...
... Dwa...

– Halo? – palnęła zniecierpliwiona.
– Kurwa, przecież mówię, że nie mogę teraz...
– Ale pójdziesz?
... Trzy...
– Tak. – wycedziłem, czując jak czaszka zaczyna mi dymić.
... Cztery...
Zapiszczała głośno. Ja chrzanię, co za idiotka.
Telefon wysunął mi się z dłoni, a w uszach wciąż brzęczał jej irytujący skowyt.
– Kurwa. – zacisnąłem zęby.
Nagromadzone przez ten cały, pierdolony dzień emocje gnały w moich żyłach. Paliła mnie skóra, oddech stał się nierówny i przerywany. Chciałem chwycić komórkę. Utknęła przy pedałach, ale czułem ją pod opuszkami...
– Neil! – krzyknął Mason, wbijając mi w bark swoje tłuste paluchy.
Jezu. Otworzyłem szeroko oczy, a moc, z którą ponownie wcisnąłem hamulec była tak silna, że prawie przewierciłem pedał na wylot przy pomocy zdrętwiałej z przerażenia stopy.
... Pięć...
Zatrzymaliśmy się jakieś dwa metry przed wejściem do szpitala.
Popatrzyłem na Grubego. Twarz miał wykrzywioną w grymasie świadczącym o tym, iż zdążył już zmówić z pięć modlitw i narobić w spodnie ze strachu. Nie żeby ze mną było lepiej – może w przypływie silnego stresu nie miałem w zwyczaju gorliwych rozmów z Bogiem... Ale chyba się zesrałem.
– Podwózka pod same drzwi. – wymamrotałem przez ściśnięte gardło, czując na sobie mordercze spojrzenie przyjaciela.


Nie przestawiłem fury, chociaż stała w średnio dozwolonym miejscu... No dobra, zagradzała pół przejścia, ale nie miałem czasu na takie pierdoły.
Wiedziałem, iż opłacę każdy mandat, który mi wlepią, a Liam był teraz najważniejszy.
Nienawidziłem szpitali.
Zimne, ponure wnętrza, specyficzny zapach chorób i śmierci oraz te dziwne uczucie niepokoju, że ktoś może rozpoznać nas w tak licznym gronie. Cały Malbat na jednym oddziale. Niedobrze, jednak miałem pełną świadomość, iż żaden członek naszej rodziny nie wysiedziałby w domu, wiedząc o tym, że mały gnojek leży na... No właśnie, gdzie? Na jakim oddziale mielibyśmy go szukać? Christian nie przekazał nam żadnych informacji, a teraz nie odbierał, czym akurat nie byliśmy zmartwieni, bo w szpitalu ciężko było o choćby jedną kreskę zasięgu.
Przemierzaliśmy korytarze, jeden po drugim.
Lillian wtulała głowę w moją szyję, a jej oddech delikatnie mnie łaskotał. Wreszcie, po ponad dwudziestu minutach poszukiwań, dostrzegliśmy Alberto i Christiana.
Ale ulga!
Gadali z lekarzem, więc gdy ruszyliśmy w ich kierunku, zaczęliśmy zachowywać się jak cywilizowani ludzie. Nawet Mason, choć wiem – ciężko w to uwierzyć.
Im mniejsza odległość dzieliła nas od trójki rozmawiających mężczyzn, tym więcej byliśmy w stanie usłyszeć.
Zmarszczyłem brwi, a wszystkie mdłości, które czułem rano, wróciły ze zdwojoną, wykańczającą mocą, gdy dotarły do mnie dziwaczne określenia, zupełnie nieadekwatne do stanu zdrowia naszego dzieciaka. Brutalne pobicie, złamania, policja?
Nie, na pewno nie rozmawiali o Liamie. Bez przesady, gówniarz tylko uciekł z domu. Nic mu się nie stało. To niemożliwe.
Ktoś otworzył drzwi od sali, w której prawdopodobnie leżał młody. To Alice. Strużka potu spłynęła wzdłuż mojego kręgosłupa... Płakała.
Przełknąłem gęstą ślinę i odruchowo podszedłem do szyby, od razu dostrzegając wszystkich przyjaciół... Oraz Liama.
Serce stanęło mi w piersi. Słowo daję, przestało bić.
– Alice. – moja głowa raptownie odskoczyła w bok, a przez całe ciało przetoczyła się fala paraliżującego niedowierzania i wkurwienia. – Kto mu to zrobił?!

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz