Rozdział 4

2.1K 171 45
                                    

 Neil

Mama usiadła na brzegu łóżka i pogładziła mnie po policzku.
Już dawno się obudziłem, ale udawałem, że śpię. Zawsze to robiłem.
– Wstawaj, synku. – wyszeptała tak łagodnie, jak tylko ona potrafiła. – Czas wracać do domu.
– Szkoda. – wymamrotałem do poduszki.
– Wszystko co dobre, szybko się kończy. Nie tęsknisz za lekcjami i nauczycielami?
– Jak cholera.
– Neil! – delikatnie klepnęła mnie w odkrytą część pleców. – Nie przeklinaj. – dodała karcąco, chociaż wiedziałem, że chciało jej się śmiać.
– Tata mówi, że „cholera", to nie jest przekleństwo.
– A ja mówię, że jest.
– I którego rodzica powinienem słuchać? – droczyłem się, unosząc głowę, by rozejrzeć się po hotelowym pokoju.
Spędziliśmy tu świetne dwa tygodnie, ale w sumie cieszyłem się, że wracamy do domu. Bardziej wkurzał mnie zbliżający się rok szkolny, to fakt, jednak i z tym jakoś sobie poradzę. Między wagarami, a egzaminami poprawkowymi może znajdę nawet czas, by się czegokolwiek nauczyć.
– Na twoim miejscu słuchałabym tego rodzica, który ma władzę nad tabletem. – parsknęła mama, klepiąc swoją wypchaną torbę podróżną.
– Przekonałaś mnie. – pokiwałem głową i podparłem się na łokciach. – „Cholera", to naprawdę wstrętne słowo.
– Zbieraj się, cwaniaku. I pomóż Nancy spakować płetwy i maskę do nurkowania.
No tak, jeszcze ten mały debil. Że też nie udało mi się zgubić jej podczas zwiedzania muzeum... Niby zamknąłem ją w lochu, ale tak się rozdarła, że cudem uniknąłem ochrzanu od taty i to tylko dlatego, że zrobiło się straszne zamieszanie.
Wyszedłem z łóżka i skierowałem się na taras, bo od razu zauważyłem jej jasne, długie włosy, które rozwiewał wiatr. Wyglądała, jak czupiradło.
– Nie potrafię... – marudziła.
Oczy miała pełne łez, a pod nosem wisiał jej wielki glut. Po kim to takie brzydkie się urodziło?
– Czego nie potrafisz?
– Zapakować tych głupich płetw! – pisnęła, walcząc z zamkiem od torby.
– Bo ta torba ma blokadę. – założyłem ręce na piersi i oparłem się biodrem o szklaną balustradę.
– Jaką?
– Żeby ją zapiąć, trzeba mieć IQ mieszczące się w normie.
– Neil. – usłyszałem zirytowany głos mamy, więc jedynie rozciągnąłem usta w złośliwym uśmiechu i podszedłem do Nancy.
– Głupek. – zaszlochała, pokazując mi język.
Podczas loterii na najbardziej wkurzającą młodszą siostrę, los postanowił mnie nie oszczędzić, ale jakoś tak nie mogłem patrzeć na jej zaryczaną japę. Ukucnąłem obok i objąłem ją ramieniem.
– Patrz, tępaku, tak to się robi. – rzuciłem, a kiedy zarejestrowałem na sobie jej pełne podziwu spojrzenie, musiałem przyznać, że poczułem się dumnie.
Wepchnąłem płetwy i maskę do torby, a Nancy nie przestawała gapić się na mnie, jak na bohatera.
Czasami fajnie być starszym bratem. Ale tylko czasami. Zazwyczaj jest beznadziejnie, serio.
– To jak? – zagadnął tata, machając kluczykami, kiedy tylko wrzuciliśmy torby do bagażnika. – Jesteście gotowi do drogi?
Trasa była długa i nudna, ale próbowałem przezwyciężyć nudę na wszystkie możliwe sposoby. Trochę kłóciłem się z młodą, trochę grałem na tablecie, a trochę żartowałem razem z tatą.
– Widzisz, jakie to szczęście, że mamy prawie dorosłego syna? – rzucił do mamy, zerkając na mnie w lusterku, żeby widzieć moją reakcję.
– Ma czternaście lat, James. Wcale nie jest taki dorosły.
– Potrafi zatankować, dzięki czemu nie muszę wychodzić z samochodu. – upierał się tata z rozbawieniem. – Kiedyś będzie z niego super kierowca.
– Rajdowy. – zaśmiałem się.
– Jasne, że tak.
– Chyba zwariowaliście? – mama próbowała udawać poważną. Nawet przechyliła głowę i popatrzyła na tatę, mrużąc oczy.
Tym się właśnie różnili. Mama była przerażona, że mógłbym zostać kierowcą rajdowym, a tata bał się, że nim nie zostanę. Oczywiście tylko się wygłupiali, ale to idealnie odzwierciedlało ich zupełnie różne charaktery. Byli jak woda i ogień.
– Neil nie zostanie kierowcą. – zachichotała Nancy. – Jest za głupi, żeby zdać prawo jazdy.
– To będę jeździł bez prawka.
– Pójdziesz do więzienia. – pogroziła mi palcem, który w oka mgnieniu chwyciłem i delikatnie wygiąłem. – Puszczaj!
– Uspokójcie się, gamonie. – zarechotał tata. – Żadne z was nie pójdzie do więzienia. Neil zda prawko, a ty, księżniczko? Kim chciałabyś zostać?
– Modelką.
– Ou. – parsknąłem tak gwałtownie, że aż tablet spadł mi na podłogę. – W takim razie czeka cię trochę operacji plastycznych, bo raczej nie pozwolą ci pozować z torbą na głowie.
– Kretyn!
– Nancy. – mama odwróciła się w naszą stronę. – Nie wolno tak mówić do brata, nawet, jeżeli jest nieznośny.
– Wcale nie jestem nieznośny, tylko zajebiście szczery.
– Oddaj tablet.
– Ale mamo!
– Znowu używasz brzydkich słów.
– Czy „zajebiście" to brzydkie słowo, tato? – spojrzałem błagalnie na tył głowy ojca.
Wiedziałem, że próbował się nie roześmiać.
– No ładne nie jest. – odchrząknął.
– Ale brzydkie też nie?
– Neil, nie kombinuj. – tym razem nawet mama zaczęła wymiękać, a jej udawane zbulwersowanie opadało na sile.
Przypuszczałem, że czasami ciężko jest być surowym rodzicem i udawać, że śmieszne rzeczy wcale nie są śmieszne, zachowując przy tym stuprocentową powagę.
– Może pogramy w skojarzenia? – tata wyszedł z propozycją, a Nancy zaświeciły się oczy.
– Tak! Chcę w to grać!
– Niech będzie. – zgodziłem się, odrzucając na środek kanapy słuchawki od tabletu.
Mama rozsiadła się wygodniej, ułożyła ręce pod głową i rzuciła pierwsze hasło:
– Koniec wakacji.
– Masakra. – westchnęła młoda.
– Młodsza siostra. – wybuchnąłem śmiechem, a tata razem ze mną.
– Młodsza siostra? – zamruczał, nie odwracając wzroku od drogi. – Szczęście.
– Rodzina.
– Życie.
– James! Uważ...! – pisnęła mama, nim jej przerażony głos został zagłuszony przez dźwięk zgniatanej blachy, tak głośny, że na chwilę mnie odcięło.
Byłem świadomy, ale nie mogłem się ruszyć. Pochylałem głowę i oddychałem ciężko, podduszony w pojeździe, który nagle zrobił się taki mały... Nie miałem pojęcia, co się stało i dlaczego samochód był roztrzaskany i odwrócony do góry kołami.
Pot i krew spływały mi z czoła na włosy, a pisk wciąż maltretował bębenki, chociaż było już po wszystkim.
Już po wszystkim...
Sięgnąłem do pasów, próbując uwolnić się z pułapki zniszczonych siedzeń, ale zrobiło mi się potwornie słabo, więc zacząłem mrugać, by jak najszybciej pozbyć się mroczków.
A pierwszą osobą, której zacząłem szukać wzrokiem, kiedy trochę oprzytomniałem, o dziwo była Nancy.



Poderwałem głowę i automatycznie wziąłem tak głęboki wdech, że aż zabolały mnie płuca, jakby klaustrofobiczna, duszna przestrzeń zgniecionego wraku, udzieliła mi się w świecie rzeczywistym.
Znałem ten koszmar na pamięć, ale moje ciało i tak zawsze reagowało podobną paniką.
Przetarłem twarz dłońmi i rozejrzałem się po salonie. Zasnąłem.
– No cholera jasna. – mruknąłem sam do siebie, wstając z kanapy, a następnie pospiesznie sięgnąłem po telefon.
Żadnych nowych połączeń.
Całe szczęście. Albo wręcz przeciwnie.
Kurwa, ta niewiedza doprowadzała mnie do szału i testowała moją cierpliwość, której właściwie nie posiadałem.
W nocy nie zmrużyłem oka, a po rozmowie z Alice czułem dziwny niepokój. Niby wszystko było w porządku, pojawiła się na pogrzebie, pożegnała Jane i już dziś miała lot powrotny, jednak po jej głosie wyczułem, że coś nie do końca grało.
A może przesadzam? Bo niby co mogłoby się stać? Gdyby coś jej zagrażało, Alberto i Christian już dawno by o tym wiedzieli. Ba, pewnie wyniuchaliby niebezpieczeństwo, zanim Alice w ogóle postawiłaby nogę w Sztokholmie.
Pochyliłem się, zsuwając koszulkę przez głowę, włączyłem ekspres do kawy i ruszyłem do łazienki, żeby zmyć z siebie resztki beznadziejnie odbytej drzemki.
Ciężko nie być pierdolniętym, kiedy śnią ci się zmarli rodzice.
Odkręciłem kurek z zimą wodą, rezygnując nawet z tej letniej i oparłem czoło o ścianą pod deszczownicą.
Wszystkie wspomnienia zaczęły ze mnie spływać i ginąć w odpływie. Tak jak zawsze. I zajebiście. Prysznic to jednak potrafił zdziałać cuda. Pewnie stałbym tak dobrych kilkanaście minut, marnując wodę i wkurzając Rachel – walniętą ekolożkę, gdyby nie komórka, która zawibrowała na umywalce.
Wyskoczyłem spod prysznica, nie dbając o to, że zalewam kafelki i przycisnąłem iPhone'a do ucha.
– Alice?
– Jaka Alice, kutasie? – usłyszałem po drugiej stronie, momentalnie żałując, że w ogóle odebrałem. – Tu Sonja.
Sonja... Włączyłem głośnik, by przy okazji rozmowy odpalić notatki w telefonie.
Ostatnio Alice zarzuciła mi, że nie wiem, jak nazywa się laska, którą bzykam i zrobiło mi się trochę głupio. No dobra, wcale nie, ale dla świętego spokoju postanowiłem zanotować sobie chociaż imię tej dziewczyny, nie zawracając sobie głowy nazwiskiem.
– Co tam u ciebie? – zapytałem bez zainteresowania, bo prawdę mówiąc, gówno mnie to obchodziło.
– Stęskniłeś się za mną?
Bardzo, Sophia.
A nie, chwila. Sonja czy Sophia? Cholera, mogłem szybciej notować.
– Mhm.
– Mam przyjechać? – wyszeptała w taki sposób, że od razu zrozumiałem, że chciała się pieprzyć.
Problem jednak polegał na tym, że aktualnie jedyne na co miałem ochotę, to pospieszenie samolotu, do którego Alice wsiadła kilkadziesiąt minut temu.
– Nie dziś, jadę do kliniki. – skłamałem.
– Po co?
Popatrzyłem na własne odbicie w lustrze, a gdy dostrzegłem znudzonego, poirytowanego faceta, postanowiłem trochę wyluzować. To nie wina Sonji, że była tępa i nie powinienem się na nią wkurzać. Przecież nie jest aż taka zła...
– No wiesz... – wzruszyłem ramionami. – Na przykład nakarmić psy.
– Eh, gdyby nie zjadły przez parę dni, nic wielkiego by się nie stało.
Dobra, nie było tematu.
– Racja. W najgorszym wypadku zdechłyby z głodu. – mruknąłem.
– Kupisz sobie nowe. Stać cię.
O, klękajcie narody.
Mamy co świętować. Jeszcze nigdy nie posuwałem istoty głupszej od tej panny. A sukces jest sukcesem, nieważne jak dziwnym. Gratulacje, Neil. Staczasz się.
– Muszę kończyć. – rzuciłem, sięgając po ręcznik. – Czekam na ważny telefon.
– Od kogo?
– A jakie to ma znaczenie?
– Cóż, skoro się spotykamy, chyba mam prawo...
– Nie. – uciąłem szorstko. – Zadzwonię do ciebie, kiedy pozałatwiam wszystkie sprawy.
Sophia, czy tam Sonja burknęła coś pod nosem, ale nawet nie chciało mi się dociekać, co to mogło oznaczać.
– Więc mam czekać, aż łaskawie będziesz miał czas się spotkać i mnie przelecieć? – irytacja w jej głosie sugerowała, że chyba zbyt wiele sobie wyobrażała.
Popuściła wodze fantazji i pomyślała, że zbliży się do kogoś, kto o szczęśliwej miłości damsko - męskiej wiedział tylko tyle, że nie istnieje.
Oho... Jak mi przykro. Chyba czas sprowadzić tu kogoś na ziemię.
– Właśnie tak. Poczekaj, aż się z tobą skontaktuję. – rzuciłem, a moje usta uniosły się w bezczelnym uśmiechu. I od razu poczułem się lepiej.
– Ale z ciebie kretyn. Jestem twoją dziwką na telefon?
I po co ta dramaturgia? No ale skoro chciała wiedzieć...
– Dokładne. – szepnąłem, zaciskając palce na brzegu umywali, kiedy podniecenie zupełnie niespodziewanie przepłynęło przez moje ciało, kumulując się w podbrzuszu.
Połączenie zostało przerwane, a ja parsknąłem śmiechem.
Dupek, to jednak na zawsze pozostanie dupkiem, stwierdziłem, cholernie zadowolony z siebie.


– A tobie co się stało? Dalej przeżywasz pogrzeb Jane? – odwróciłem się, gdy usłyszałem głos Christiana.
Stał na ostatnim schodku, ale zatrzymał się przed wejściem na taras, jakby nie był pewien, czy nie uciekłem tu właśnie po to, żeby nikt nie zawracał mi dupy.
Koszulę z jakiegoś delikatnego, przewiewnego materiału miał rozpiętą, a klatę zaczerwienioną, więc domyśliłem się, że właśnie zszedł z leżaka.
– Nie, zwariowałeś? – parsknąłem, ale nie zabrzmiałem zbyt przekonywująco.
– Żal ci, że sam nie pojechałeś? – tym razem odezwał się Mason, którego wcześniej nie widziałem.
Musiał chować się za skałą. Ten to już w ogóle wyglądał, jakby ktoś zatrzasnął go w solarium. Mordę miał czerwoną, jak rak, włosy roztrzepane, a na półnagim ciele błyszczały mu resztki kremu do opalania.
– Nie, po prostu chcę, żeby Alice już wróciła. – westchnąłem i podniosłem się z huśtawki. – To był mój pomysł, aby w ogóle gdziekolwiek jechała i poczuję się lepiej, kiedy będzie w domu. Tyle w temacie.
Przyjaciel podszedł bliżej, decydując się wkroczyć na drewniany podest i położył mi dłoń na ramieniu.
Nie byłem pewien, czy bardziej starał się mnie pocieszyć, czy dziękował, że martwiłem się o jego żonę, ale przyjąłem oba warianty i nie odsunąłem się, dając Christianowi ciche przyzwolenie na ten braterski gest.
– Jadłeś śniadanie?
Popatrzyłem na Grubego z rozbawieniem i przechyliłem na bok głowę.
– Czy to jest w tym momencie najważniejsze?
– Jedzenie ogólnie jest ważne. – odparł z całkowitą powagą. – Zwłaszcza, że nie powinieneś pić na pusty żołądek.
– Pić? – zdziwiłem się, marszcząc brwi.
Christian mrugnął do Masona, jakby zadowolony z faktu, że był wtajemniczony w jego plan, a ja nie i uśmiechnął się szeroko.
– Gramy w twistera. – zadecydował, gdy posłałem obydwu przyjaciołom pytające, lekko zniecierpliwione spojrzenia.
– O nie. – cofnąłem się, wywracając oczami. – Nie macie dość po ostatnim?
Miałem na myśli tę rozgrywkę, podczas której Gruby prawie wybił doktorkowi przednie zęby. Wszyscy byliśmy jednakowo nawaleni i cholernie zdeterminowani, by wygrać, co zakończyło się kontuzją szczęki, opierdolem od Alberto i dyskwalifikacją Masona.
– Boisz się, że przegrasz?
– Z tobą? – parsknąłem z politowaniem. – Ta gra wymaga dobrej kondycji i sprawności fizycznej. Odpadasz w przedbiegach.
Dobra, może i przed sekundą w mojej głowie mignęła jakaś niemrawa myśl, że chyba jesteśmy trochę za starzy na tego typu zabawy, jednak pewny siebie wzrok Grubego, który rzucał mi wyzwanie, skutecznie obudził we mnie ducha walki, wrodzoną upartość i energię do skopania tym frajerom tyłków.
Właściwie to nawet się ucieszyłem na tę małą dawkę rywalizacji. Kto ma rodzeństwo, ten wie, że nie ma nic lepszego od przepychanek z bratem czy siostrą, a ja miałem te szczęście, że posiadałem liczną rodzinę i mogłem przebierać w pajacach, z którymi chciałem się pojedynkować.
Czasami miałem wrażenie, że po trzydziestce kobiety zaczynają się starzeć, a faceci cofać w rozwoju. I było mi z tą myślą zajebiście.
– Rozkładaj planszę. – rzuciłem do Christiana.


No i rozłożył.
Już przy pierwszej rundzie myślałem, że padnę, bo postanowiliśmy stoczyć pojedynek tuż przy basenie, na otwartej powierzchni, z dala od skał czy drzew, wystawiając się na promienie morderczego od ostatnich kilku tygodni słońca.
Przy takiej temperaturze browary bardzo szybko zaszumiały nam w głowach, ale to akurat ani trochę nam nie przeszkadzało.
Liam siedział na leżaku, a obserwowanie naszej czwórki, bo dołączył do nas również Benjamin, sprawiało mu tyle radochy, że myślałem, iż zaraz posika się w kąpielówki.
Swoją drogą, kiedy ten gówniarz tak wyrósł?
Za każdym razem, kiedy wpadałem na wspólną siłownię, spotykałem młodego Collinsa. Dopakował i zaczął przypominać faceta, a nie glizdowate coś, czym był jeszcze parę lat temu. W dodatku wystrzelił do góry i już niedługo będzie mógł napluć Christianowi na głowę.
Zerknąłem na Liama z ukosa, kiedy się odezwał:
– Prawa ręka na niebieski.
Jezu... Przecież ten gruby dureń zaraz się posra.
– Chyba potrzebuję przerwy.
– Więc odpadasz. – rzucił Christian, zagrzewając przyjaciela do jeszcze zacieklejszej walki.
Mason wypiął dupę w moim kierunku, więc odsunąłem się z odrazą, ledwo podtrzymując ciężar ciała na jednej dłoni, którą trzymałem na czerwonym polu.
Benjamin z kolei znajdował się pode mną. Nogi miał dziwacznie rozstawione i powyginane, przez co przypominał chudą, rozjechaną żabę nawet bardziej, niż zazwyczaj.
– Tato, lewa ręka na zielony. – zaśmiał się Liam, wodząc po nas coraz weselszym wzrokiem.
Skupiłem się na Młodym, żeby odwrócić uwagę od niewygodnej pozycji i zacząłem liczyć jego tatuaże. Pamiętam pierwszą dziarę. Przyszedł do mnie z niepodpisaną zgodą i powiedział, że rodzice każą mu pojechać do studia razem ze mną.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, iż ten mały bachor przez lata życia w Malbacie, nauczył się kłamać jak z nut i mógł pochwalić się grą aktorską godną Oscara. Właściwie to wielu rzeczy nie wiedziałem. Umknął mi moment, w którym chłopak zaczął dojrzewać i miałem wrażenie, że pewnego wieczoru zasnął jako mały, słodki Liam, bawiący się plastikowymi giwerami z klocków, a następnego ranka obudził się młody Collins, cwaniaczek, który urodę i zaczepny błysk w oku odziedziczył po Ashley, odwagę i brawurę zgarnął od Christiana, a rozwagi i dobroci serca, bijącego pod wytatuowaną klatą, nauczyła go Alice.
Nasze jedyne dziecko Malbatu przestało być uroczym bąbelkiem, a zabawkowe spluwy zastąpiła prawdziwa broń, którą Liam mógł wyciągać tylko na strzelnicy. Gdzie, swoją drogą, bił nas wszystkich na głowę, ale o tym nie mieliśmy zamiaru mu mówić.
– Niedobrze mi. – wymamrotał Mason, zwieszając głowę, a z jego ust wydostało się głośne, obrzydliwe beknięcie.
Rany, nagle podziękowałem w duchu, że miałem przy twarzy jego dupę, a nie mordę.
– Stary, po prostu się poddaj. – jęknął Benjamin błagalnym tonem.
– Nie ma mowy, ja się nigdy nie poddaję.
– Mason, zwymiotujesz na planszę do gry. – westchnęła Rachel, układając ręce pod głową.
Już jakiś czas temu rozłożyła się na leżaku obok Liama i od czasu do czasu chichotała, obserwując naszą rozgrywkę.
– Jeżeli rozwalisz matę swoim bełtem, zostaniesz zdyskwalifikowany. – zagroził Christian.
Gruby zakołysał się na napiętych ramionach i sapnął głośno, a jego brzuch zafalował tuż nad głową doktorka.
– No pogódź się z tym, że przegrałeś, do cholery! – prychnąłem, budząc do życia swojego wewnętrznego, zazwyczaj mocno uśpionego, geniusza matematycznego, żeby naprędce oszacować ilość wychlanych przez Masona piw i obliczyć prawdopodobieństwo, iż zaraz puści pawia.
– Nigdy...
– Opętał go duch walki. – zarżał Liam, losując kolejny kolor i część ciała. – Benjamin, lewa noga na...
– O cholera. – odezwał się Gruby, kiedy ręce zaczęły mu się trząść.
Mogłem się jedynie domyślać, że utrzymanie takiego cielska parę centymetrów nad ziemią nie należało do najłatwiejszych zadań.
– Ciężko? – zapytałem złośliwie.
– Nie, jest zajebiście. – warknął, mocno zaciskając zęby.
– A wyglądasz, jakbyś miał zaraz zdechnąć.
– Spieprzaj.
– Liam ma rację... – cmoknąłem z zadowoleniem, przeciągając rundę, bo wiedziałem, że dla Masona liczyła się każda sekunda. Tak mało dzieliło go od porażki, że aż szkoda było się z niego bezczelnie nie ponabijać. – Opętało cię.
– Być może...
– Zrobić ci egzorcyzmy?
– Pieprz się, Neil.
Uniosłem stopę i dźgnąłem przyjaciela delikatnie w bok, zanurzając palce w jego tłuszczu, co w sumie było obrzydliwym, ale dość ciekawym doświadczeniem. Aż parsknąłem śmiechem, kiedy zachwiał się i prawie walnął ryjem o kafelki na brzegu basenu.
– Idiota! – syknął.
– Wypędzam cię, szatanie. – przekrzyczałem rechot Benjamina, Christiana i Liama, wyciągając nogę jeszcze dalej, żeby tym razem trafić Masona w spocony policzek.
– Przestań! – Gruby osunął się jeszcze niżej, znajdując się już zaledwie kilka milimetrów nad ziemią, a najzabawniejsze w tym wszystkim było dla mnie to, że jego upadek wiązał się ze zgnieceniem doktorka, który znajdował się pomiędzy nami. Lepiej być nie mogło.
Świetna rozgrywka.
– Odejdź, zły duchu walki i zostaw ciało mojego zmęczonego przyjaciela! Przeklinam cię!
Rachel przykrywała twarz dłonią, zanosząc się śmiechem, ale nagle wyprostowała plecy, uniosła głowę i zaczęła do kogoś machać, więc odruchowo powiodłem spojrzeniem za jej wzrokiem.
Christian również zmrużył powieki, a kiedy w tym samym momencie dostrzegliśmy Alice, jego twarz się rozluźniła.
Lubiłem obserwować reakcję brata na widok Alice. Patrzył na żonę w taki sposób, w jaki ja nigdy nie spojrzę na żadną babę. Z łagodnością, radością, jakby nie widzieli się od miesięcy, a nie, kurwa, od wczoraj i przeogromną miłością.
Było w tym coś słodkiego i właśnie w takich momentach lubiłem myśleć o Jane. Też cieszyłem się, gdy widziałem jej uśmiechniętą twarz w oknie, a świadomość, że na mnie czekała i stała przy parapecie, wychylając się zza zasłony, była w tym wszystkim najlepsza.
Ale Jane już nie ma. I nie należy wracać myślami do czasów, które już nigdy nie wrócą, skarciłem się w duchu.
– Przestań mnie egzorcyzmować, ty tępy fiucie. – stęknął Mason, wiedząc, że minie z pół minuty, zanim Alice zdąży do nas dotrzeć. – A ty kręć tą pieprzoną strzałką! – zwrócił się do Liama.
– Mason, prawa ręka na zielony.
– Jaja sobie robisz?!
– Tak się wylosowało. – Młody wzruszył ramionami, szczerząc się drwiąco.
Gruby jęknął tak przeciągle i intensywnie, że zabrzmiał, jakby naprawdę siedziała w nim jakaś siła nieczysta, doprowadzając nas tym do histerycznego śmiechu.
– Odejdź demonie! Nakazuję ci opuścić tego spasionego kretyna, bo...
– Neil. – rozedrgany głos Alice trafił prosto we mnie.
Byłem pierwszą osobą, do której się odezwała. Zignorowała nawet Christiana czy Liama, więc już to powinno dać mi do zrozumienia, że moje wcześniejsze obawy okazały się słuszne. Coś się stało, ale byłem głupi, a w dodatku chwilowo zbyt rozbawiony, żeby połączyć kropki w głowie.
– Jesteś ojcem... – powiedziała cicho, jakby sama w to niedowierzała i wbiła we mnie szeroko otwarte oczy.
– Dokładnie. – zaśmiałem się, nareszcie sięgając nogą do policzka Grubego. Całe szczęście, bo ręce już zaczynały mi drętwieć od unoszenia własnego ciężaru. – Ojciec Neil wypędza z ciebie demona sportu i rekreacji, który zawładnął twoją tłustą dupą. Idź do piekła...
– Neil! – rzuciła Alice, tym razem o wiele głośniej i z większym... Przerażeniem?
O cholera.
Przestaliśmy się śmiać. Wciąż trwaliśmy w dziwacznych pozach, ale wszyscy obróciliśmy twarze do kobiety. Nawet Liam i Rachel przerwali swoją ciężką pracę, polegającą na opierdalaniu się na leżakach i z niepokojem popatrzyli na Alice.
– Co się stało? – zapytałem, czując, jak spocone dłonie zaczynają ślizgać mi się na planszy.
– Nie żartowałam. Jesteś ojcem.
Uniosłem brew i skrzywiłem się z dezorientacją.
– Świętym? – odezwał się Mason szeptem.
Zadał te pytanie całkowicie serio, co normalnie wywołałoby u mnie śmiech, jednak mina Alice z jakiegoś powodu nakazywała mi zachować powagę.
Mój mózg, choć może nie za dużych rozmiarów, zaczął pracować, jak chińskie dziecko na produkcji. Jednak co z tego, skoro nie mogłem załapać o co chodzi?
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami na tyle, na ile pozwoliło mi te idiotyczne ułożenie ciała.
– Nie kumam. – przyznałem. – Co się stało?
Alice chwyciła kawałek materiału swojej jasnoróżowej sukienki i mocno go ścisnęła, jakby musiała na czymś rozładować zdenerwowanie.
– Jesteś tatą, Neil. Jeanette urodziła wam dziecko.
Spróbowałem wziąć wdech przez uchylone usta, ale zakrztusiłem się powietrzem. Nie wiem, który z nas upadł jako pierwszy, pewnie ja, zgniatając przy tym nogi Benny'ego, a reszta poleciała na glebę parę sekund później, niczym domino.
Kolorowe pola na macie do twistera zaczęły razić mnie w oczy, a posmak browarów w ustach prawie doprowadził do mdłości.
Nie miałem pojęcia, czy wszyscy nagle zamilkli, czy raczej mój mózg wyciszył to, co działo się wokół. Nic do mnie nie docierało, a tak prosta czynność, jak oddychanie, sprawiała mi ogromną trudność.
Dziecko? Jeanette?
O kurwa...
Ale że dziecko?!

– To... – uniosłem drżący palec, a otwartą dłoń drugiej ręki przyłożyłem sobie do piersi. – To niemożliwe. Nie widzieliśmy się przecież od...
– Dziewczynka ma pięć lat.
Gdybym nie leżał na planszy, prawdopodobnie upadłbym na ziemię. Nie czułem nóg. Po prostu mnie odcięło.
– Dziewczynka? – udało mi się wykrztusić.
Wszystkie moje mięśnie dostały równocześnie jakiegoś kurewskiego skurczu i zesztywniały boleśnie, a ja nie byłem w stanie się nawet poruszyć, więc leżałem, bez przerwy gapiąc się na Alice.
Dziecko?
Dziewczynka?

Galopująca mieszanina przeróżnych emocji w mojej pulsującej głowie zaczynała doprowadzać mnie na skraj absurdu.
Mam dziecko.
Jezu...
Mam. Dziecko.

Alice uśmiechnęła się słabo. Chyba była tak samo przerażona moją reakcją, jak pozostali członkowie rodziny, którzy lampili się na mnie kompletnie oszołomieni. Nikt nawet nie drgnął.
Zrobiło mi się autentycznie słabo, a ostre promienie słońca nie pomagały w zachowaniu przytomności. Wręcz przeciwnie – raziły jeszcze bardziej.
Chciały mnie spalić. Chciały się mnie pozbyć. Chciały żebym zniknął. Ale ja nie mogłem się poddać. Nie teraz, kiedy dowiedziałem się, że...
– Dziewczynka? – odezwałem się ponownie, gdy moja koszulka zrobiła się tak mokra, że aż przylegała do ciała w niektórych miejscach.
– Tak, Neil... – Alice pociągnęła nosem, a ja nie miałem pojęcia, dlaczego jej oczy zaszły łzami.
Była przerażona? A może załamana?
Co tu się, kurwa, dzieje?
Spróbowałem nabrać w płuca więcej powietrza, ale ucisk w klatce piersiowej nie chciał zelżeć.
– Dajcie mu wody, szybko. – zadecydowała Rachel, pojawiając się nagle tuż obok.
Nie wiedziałem, że w ogóle wstała z miejsca. Rozejrzałem się na boki. Zostałem na planszy sam. Christian, Mason i Benny znajdowali się parę metrów dalej, chodzili nerwowo po ogrodzie, a ja uświadomiłem sobie, że tego również nie zauważyłem wcześniej.
Czy ja w ogóle wciąż żyję?
– Dasz radę wstać?
– No ma ktoś tę wodę, czy nie?
– Spróbuj pochylić się trochę do przodu i oddychaj przez nos.
Słowa przyjaciół wpadały mi do głowy jednym uchem, a wypadały drugim. Nie byłem w stanie się na niczym skupić, bo wszystkie moje myśli były zajęte kimś innym.
– Dziewczynka? – powtórzyłem po raz trzeci.
Alice uklękła przede mną, mocząc swoją sukienkę w basenowej wodzie.
– Tak. – uśmiechnęła się, przecierając łzę z policzka i właśnie wtedy dotarło do mnie, że moja przyjaciółka wcale nie była wystraszona. Płakała ze wzruszenia. – Masz córeczkę.
Uczepiłem się jej rękawa, jakby miała mi uciec, chociaż Alice nigdzie się nie wybierała. Cierpliwie siedziała przy mnie, ale mimo to, chciałem mieć pewność, że usłyszę odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, więc jeszcze mocniej zacisnąłem palce na różowym materiale.
– Jak ona wygląda?
Kobieta spojrzała na mnie pełnym miłości wzrokiem i z trudem przełknęła ślinę.
– Jak ty.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz