Neil
Unikałem Olivii na wszystkie możliwe sposoby. Ona mnie zresztą też, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, mieszkaliśmy pod jednym dachem, jedliśmy wspólne posiłki i wychowywaliśmy wspólnie dziecko, ale to by było na tyle. Poprosiłem nawet Masona, by to on rozkuł ją z kajdanek, kiedy wróciliśmy ze szpitala. Patrzenie na tę kobietę było cholernie niebezpieczne. Nieświadomie, a może świadomie, robiła mi z mózgu sieczkę, budziła emocje, które przez lata słodko spały w moim zgniłym, przesiąkniętym skurwysyństwem wnętrzu i sprawiała, że moje myśli obierały jakieś popieprzone tory. A jazda po tych torach mogła skończyć się w tylko wykolejeniem. Doskonale o tym wiedziałem, więc postanowiłem wprowadzić w nasze życie pewne zmiany, tym samym ograniczając nasz kontakt. Nie mogłem dłużej pozwalać sobie na brak kontroli nad własnym ciałem.
No, może czasami...
Dałem Olivii telefon, żeby mogła swobodnie kontaktować się z mężem. Nie wiem, po chuj to zrobiłem, ale szybko tego pożałowałem. Nie dzwoniła do niego, za to on do niej, kurwa, codziennie.
To były jedyne sytuacje, kiedy naruszałem prywatność Holm. Podsłuchiwałem prawie każdą rozmowę, jeżeli akurat byłem w domu i mogłem sobie na to pozwolić.
Filip wciąż szukał sposobu, żeby wyciągnąć ode mnie kasę, co jakoś szczególnie mnie nie zaskoczyło, za to odpowiedzi kobiety stały się lakoniczne, niechętne i ponure. Trochę jakby rozmowy z partnerem traktowała jak przymus albo pozbawiony sensu obowiązek, który musiała odbębnić.
Generalnie gówno mnie to obchodziło. A przynajmniej ze wszystkich sił próbowałem przekonać samego siebie, że tak właśnie było i całkiem sprawnie mi szło, dopóki nie słyszałem, jak nazywał ją tymi idiotycznymi, przesłodzonymi określeniami. Mdliło mnie na sam ton jego głosu, a przy każdym „kocham cię" krew w moich żyłach zamieniała się w lawę.
Nie kochał jej. Gdyby było inaczej, nigdy nie pozwoliłby, żeby... Jezu. To nie moja sprawa.
Ocknąłem się, wracając do odgrywanej roli. Tak, to było ważne zadanie, na którym musiałem skupić całą uwagę i nic w tym czasie nie powinno zaprzątać mi głowy.
– To krzesełko zaraz pierdolnie. – szepnął Christian, gdy Lillian zniknęła za rogiem, żeby z nieistniejącej lodówki przynieść nieistniejące mleko do naszej nieistniejącej kawy. – Podpieram ciężar ciała na nogach, ale ten plastik i tak długo już nie wytrzyma.
Zachciało mi się śmiać, więc przyłożyłem pięść do ust. Skrzydła wróżki zakłuły mnie w plecy.
– Marudzisz. – wzruszyłem ramieniem, sięgając po mikroskopijnych rozmiarów filiżankę. – To niegrzeczne narzekać na jakość mebli, kiedy jesteś na tak wystawnym przyjęciu. Gdzie twoje maniery?
Gruby zarżał głośno i wepchnął do ust kolejne już ciastko. Jego spasiona dupa nie zmieściła się w żadnym krzesełku, więc Lilly owiązała mu nogi kocem i zrobiła z niego syrenkę.
– Moje maniery? – kąciki ust Christiana zadrżały. – To ty strasznie siorbiesz, niewychowana dziwko.
– Ej! Nie możesz nazywać Kopciuszka dziwką. – cisnąłem w przyjaciela porcelanowym dzbankiem. – Jebana Pocachontas. Co ty w ogóle robisz na naszym przyjęciu? Wypierdalaj do lasu.
Mężczyzna uniósł łapę, żeby walnąć mnie w łeb, ale na szczęście Benny siedział między nami.
– Ale z was kretyni. Nie umiecie się bawić. – syknął, zarzucając na plecy czarną, imitującą włosy koszulkę. – Jesteście żałośnie prymitywni.
– Zamknij ryj, Śnieżko.
Mason parsknął i wypluł mokre, rozdrobnione kawałki herbatnika na stolik. Schowałem twarz w dłoniach, żeby nie zeszczać się w spodnie ze śmiechu.
Kawkowaliśmy już tak od godziny, a ja z każdą sekundą czułem coraz większe rozbawienie, nad którym powoli traciłem panowanie.
Tak to właśnie jest, kiedy przez większą część życia jesteś zdeprawowanym członkiem mafii, a na stare lata zostajesz księżniczką.
– Oplułeś całą zastawę! – Benjamin wykrzywił usta z odrazą. – Weź to posprzątaj!
– Sam to sprzątaj, to twoja robota. Ja jestem syreną. – pomachał związanymi nogami, prawie wywalając się do tyłu. – Śnieżka lubi biegać z miotłą, nie?
– Zaraz wepchnę ci tę miotłę w dupę.
– Jesteś dziś wyjątkowo niezadowolona, moja droga. – rzuciłem wysokim, piskliwym głosikiem, próbując nie wypaść z roli. – Spodziewałabym się nieco lepszego humoru po koleżance, którą posuwa siedmiu chłopów na raz, ty puszczalska cipko. – zachichotałem, wachlując twarz różową serwetką w kwiatki.
Benny zmarszczył brwi i pokazał mi środkowy paluch. Niegrzecznie... Damie tak nie przystoi.
– Może mam siedmiu krasnali do bzykania, ale przynajmniej nie gubię pantofelków, kiedy wracam z imprezy po północy. Jesteś zwykłą, zapijaczoną suką.
Odchyliłem plecy na plastikowym krzesełku, zanosząc się tak głośnym śmiechem, że aż zabrakło mi tchu. Naprawdę, nie byłem w stanie zapanować nad rechotem, zwłaszcza, gdy po chwili dołączył do mnie Christian. Wzajemnie nakręcaliśmy spiralę idiotyzmu, w której niestety utknęliśmy.
– Zero, kurwa, klasy. – skomentował Mason z narastającym rozbawieniem w głosie. – Lilly powinna wywalić was z tej imprezy. To miejsce dla prawdziwych księżniczek.
– Czyli dla ciebie, pasztecie? – wychrypiałem, gdy gardło zaczęło mi wysiadać, płuca błagały o zwiększenie ilości przyjmowanego tlenu, a oczy zaszły łzami. – Zżarłeś wszystkie ciastka i masz się za szlachetną niewiastę?
– Właśnie tak. – Gruby sięgnął po filiżankę, przysunął ją sobie pod nos i demonstracyjnie uniósł mały, tłusty palec, prezentując Disneyowską etykietę, której nauczyła nas Lilly, a następnie dumnie uniósł podbródek.
Właściwie to dwa podbródki. Albo trzy.
– Możesz być co najwyżej damską wersją dzwonnika z Notre Dame. – stwierdził Christian, balansując na tylnych nogach krzesełka.
– Jestem zajebistą syrenką, a ty zwyczajnie mi zazdrościsz, bo dostałeś rolę dzikuski.
– Spieprzaj.
– Z was wszystkich, to w sumie ja zachowuję się najlepiej i to ja najbardziej przypominam królewnę, głąby. – wtrącił Benny z całkowitą powagą, czym trochę mnie wkurwił.
Co on sobie myślał? Że założył czarną koszulkę i brokatową koronę na swój głupi, przemądrzały łeb i był w czymkolwiek lepszy ode mnie? Chyba go porąbało. Chętnie szturchnąłbym tego nadętego pajaca, ale różowe skrzydła coraz mocniej wbijały się w mój kręgosłup.
– Jestem, kurwa, urodzoną księżniczką. Płynie we mnie błękitna krew.
– Jasne. – doktorek zarżał mi prosto w twarz.
Zacisnąłem zęby, poruszyłem szczęką, a moje oczy zapłonęły w rezultacie prowokacji tego małego kurdupla w pinglach na nosie, które miałem zamiar połamać mu własną pięścią.
Benjamin chyba wyczuł zbliżające się kłopoty, bo wyprostował plecy, odsunął od siebie porcelanowy talerzyk i przybrał bojową postawę... Na tyle, na ile pozwalało mu krzesełko przeznaczone dla pięciolatki, rzecz jasna. Mi też dupa trochę w nim utknęła, więc startowaliśmy z równego poziomu. Intelektualnego również. I to niezbyt wysokiego.
Już miałem chwycić przyjaciela za kołnierz, dosłownie musnąłem palcami materiał jego bawełnianej koszulki, gdy nagle głośny huk rozbrzmiał tuż przed nami, zadziwiając naszą czwórkę do tego stopnia, że prawie cofnęła nam się nieistniejąca kawa, której wyżłopaliśmy już z dziesięć litrów.
Napięte ramiona momentalnie mi opadły, Mason wepchał sobie dwa ciasteczka do ust, jakby miało go to uratować przed odpowiedzeniem na dość niezręczne pytanie, które już za chwilę miało paść, Benny przeżegnał się naprędce, a Christian przełknął ślinę i przetarł twarz dłonią, jęcząc z zażenowaniem.
– Pogięło was, do cholery? – zapytał wściekły Alberto, a następnie wskazał na rzuconą przed sekundą teczkę. Leżała na stoliczku tuż przed nami i to właśnie ona była winowajczynią dźwięku, który odciągnął moją uwagę od zabicia Benjamina. Surowy wzrok mężczyzny przeskakiwał po każdym z nas. – Możecie mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego nie odbieracie pieprzonych telefonów?
Podrapałem skórę między brwiami i uciekłem spojrzeniem w bok.
– Cóż, no... – chrząknął cicho Christian. – Mamy... Powiedzieć prawdę, czy raczej wcisnąć ci jakieś niewinne kłamstwo?
Szef w mgnieniu oka znalazł się przy nim i strzelił go otwartą dłonią w tył głowy.
Nieważne, ile mieliśmy lat. Przypuszczałem, że Alberto będzie nas tresował do końca swoich dni, choćbyśmy wszyscy sikali już w pampersy ze starości.
– Doskonale wiesz, jak bardzo brzydzę się kłamstwem. – syknął, łypiąc na Pocahontas złowrogo.
W sensie na Christiana. Kurna, fabuła chyba trochę mnie poniosła.
– Nie mamy przy sobie telefonów, bo dostaliśmy zakaz ich używania. – wzruszył ramionami, jakby tym gestem chciał powiedzieć „chciałeś prawdy? Proszę bardzo. Możesz się nią udławić".
Przykryłem usta serwetką, by nie wybuchnąć śmiechem.
– Zakaz? – prychnął. – Niby od kogo? I co wy, kurwa, na sobie macie? Korony? A ty, Mason, czemu związałeś sobie nogi kocem?
– To syreni ogon.
– Ja pierdo...
– Dziadek! – rozradowany głos Lillian rozległ się za naszymi plecami, przerywając szefowi w dokończeniu, a raczej rozpoczęciu wypowiedzi.
Wiedziałem, że urocza, wymyślna wiązanka przekleństw i epitetów, którymi chciał nas obrzucić, utknęła mu na końcu języka, a następnie cofnęła się aż do gardła.
Rozciągnąłem wargi w złośliwym uśmiechu, gdy nasza mała tarcza ochronna wbiegła do pokoju z dzbankiem pełnym wyimaginowanego mleka.
– Dziadzio Alberto jest na nas zły, że nie odbieraliśmy telefonów. – poskarżyłem się.
Tak. Poskarżyłem się na szefa pięcioletniej córce. I jestem z tego kurewsko dumny.
Lillian popatrzyła na mężczyznę przepraszająco. Dla zwiększenia efektu wysunęła też dolną wargę, ale nie było to konieczne – Alberto już stracił jaja.
Nie żeby z nami było inaczej. Po prostu my straciliśmy je już wcześniej – konkretnie w momencie, w którym zaczęliśmy siorbać kawkę z miniaturowego zestawu porcelanowych filiżanek, zamiast stawić się na spotkaniu z dowódcą. Trochę straciliśmy poczucie czasu podczas zabawy.
– Nie bądź zły, dziadku. – zorientowawszy się, że dziadziuś Alberto wcale nie jest zły, uniosła kąciki ust. – Księżniczki nie używają telefonów przy stole. To niegrzeczne.
Schowałem twarz w dłoniach i tylko moje drżące plecy zdradzały, iż z całych sił walczyłem o przetrwanie z rozsadzającym mnie od środka rozbawieniem.
Myślę, że właśnie takiego usprawiedliwienia naszej niesubordynacji oczekiwał poważny szef Malbatu: Księżniczki nie używają telefonów przy stole. Bo to, kurna, niegrzeczne.
Powtórzyłem to sobie w głowie jakieś miliard razy, dosłownie krztusząc się własnym śmiechem.
– Ah, no tak. – mężczyzna pogładził dziewczynkę po jasnych włosach, ale swoje słowa kierował prosto do nas: – Już rozumiem, dlaczego zignorowaliście moje polecenie i ważną naradę.
Jego oczy płonęły furią, ale głos nawet mu nie zadrżał. Potrafił się maskować, oj potrafił.
Tym bardziej postanowiliśmy wykorzystać fakt, że przez ten krótki czas nie mógł skatować nas na śmierć.
– Napij się. – Christian uniósł filiżankę wielkości małego palca Alberto i przygryzł dolną wargę, żeby nie zacząć niekontrolowanie rżeć. – Ulżysz sobie.
– Słuchaj, nie pogrywaj ze mną, bo...
– Napij się, dziadku. – Lillian złożyła rączki jak do modlitwy. – Proszę! Proszę! Pro...
– Pchełko, nie mam teraz czasu. Może później, w porządku? – zapytał łagodnie.
Alberto nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że zaraz i tak skończy z koroną na łbie, bo moja córka nie znała słowa „nie".
Olivia trochę się o to wkurzała, ale niby co miałem zrobić? Nie potrafiłem odmówić, kiedy sto pięć centymetrów z kopią mojej twarzy i naturalną słodyczą Jane w głosie, o cokolwiek prosiło.
– Proszę, pobaw się z nami w księżniczki... Chociaż przez chwilkę... – jęknęła.
– Nie, Lillian. Naprawdę nie mam czasu.
Dziewczynka splotła przed sobą dłonie i zamrugała, chcąc odgonić łzy, które – podobnie jak wymyślona kawa – nawet nie istniały. Stara dobra sztuczka.
– W porządku, dziadku. – wyszeptała, pociągając nosem.
Z zainteresowaniem przeglądałem papiery, które rozłożyliśmy na dziecięcym stoliku.
– Namierzyła ich tak szybko? – Benny pochylił się nad dokumentami.
– Tak. Nie uwierzycie, ale Astrid jest bardzo zaangażowana w pracę i podczas gdy wy kłóciliście się o to, który jest lepszą księżniczką, odwaliła kawał dobrej roboty. – wycedził cicho, poprawiając czułki motyla, bo opaska Lillian ledwo mieściła mu się na głowie.
Nie będę już nawet wspominał o błyszczącej spódniczce baletowej, z powodu rozmiaru założonej na jedno udo, bo mój pęcherz mógłby tego nie wytrzymać.
Generalnie wyglądał uroczo i na tym poprzestańmy.
– Dobra, co o nich wiemy? – stupięćdziesięciokilogramowa Arielka przypełzła bliżej stołu.
Łypnęliśmy na Lilly. Nuciła coś do siebie, rozlewając niewidzialny napój do filiżanek.
– Cóż... – Alberto odchrząknął znacząco, więc wytężyliśmy wszystkie szare komórki. Niewiele ich co prawda we czwórkę mieliśmy, łącznie może z dziesięć, ale liczyły się chęci. – Astrid wygrzebała mnóstwo ciekawych informacji o... Królewiczu Olgierdzie. Później opowiem wam o szczegółach, jednak najważniejsze jest to, że wraz ze swoją grupą chwilowo zatrzymali się w Norwegii.
– Co robią na tym zadupiu? – zapytałem.
– To samo co my, jak mniemam. – westchnął, a po chwili wysunął jedną z kartek, którą wcześniej oznaczył czarnym markerem. – Funkcjonują od paru lat. Wielu z nich siedziało w pierd... W lochach. Zamkowych lochach w królestwie kucyków. Skazani za mniejsze i większe przewinienia. No i Liam miał rację, co do ich narodowości. To mieszanina Litwinów, Rosjan i Białorusinów, którzy poznali się w Norwegii. Zapewne przyjeżdżali tu do pracy, większość z nich była uczciwie zatrudniona w różnych miejscach, głównie fabrykach i na budowach, ale dość szybko rezygnowali z legalnego źródła dochodu. Tak powstała ta plugawa szajka.
– Wybrali sobie dość idiotyczny kraj do szarżowania po drogach na motocyklach. – zauważył Benny. – Przecież Norwegia to jedno wielkie ograniczenie prędkości i wieczne, upierdliwe kontrole.
– Fakt, pogrywają z policją. – Alberto skrzywił się z czymś na wzór oburzenia, a ja wcale nie byłem zdziwiony.
Mnie też trafił szlag, bo to nasz teren i nasza policja. Dotychczas, z wiadomych powodów, nie mieliśmy problemów z psami, ale to wcale nie oznaczało, że oni mogli je mieć. Poczułem ukłucie zazdrości, że jakieś gnidy zaczęły panoszyć się tak blisko nas.
– Dlaczego o nich nie słyszeliśmy? – Christian, równie niezadowolony z faktu, iż tuż przed nosem wyrosła nam pieprzona konkurencja w byciu największym koszmarem skandynawskich stróżów prawa, podparł brodę na łokciu.
– Wcześniej szybko się przemieszczali, dzięki czemu byli dość nieuchwytni. Teraz, od paru dobrych miesięcy, siedzą na północy. Olgierd to gruba ryba, zmienia nazwiska jak rękawiczki i jest właścicielem paru przydrożnych barów i hosteli.
– Zajebi... Cudownie. – palnąłem otwartą dłonią w blat, a porcelanowa zastawa zadrżała niebezpiecznie, ściągając na mnie uwagę Lillian.
– Kopciuszku, zachowuj się. – pogroziła mi palcem.
– Przepraszam.
Tym razem to Alberto parsknął śmiechem.
– Skoro są bandą dorosłych facetów, dlaczego pobili szesnastolatka? – wtrącił Christian. – Chodzą na ustawki z licealistami?
Cholerny Olgierd. Cholerne motocyklowe gnidy.
– Bardziej stawiałbym na rozrywkę. – szef skrzyżował ręce na piersi i ponownie poprawił czułki motylka, gdy zjechały mu z czoła na oczy. – Liam nie wiedział, w co się pakuje. Miał szczęście, że nie skatowali go na śmi...
Nie dokończył ze względu na Lilly, ale nie musiał tego robić. Świetnie zdawaliśmy sobie sprawę, iż młody nie miałby szans z całą bandą kutasów po wyrokach.
Aż poczułem raptowny przypływ gorąca, a żołądek, wypełniony kamieniami, podszedł mi do gardła.
Fakt, że Liam został pobity przez grupę byłych przestępców, którzy utworzyli gang motocyklowy, wydawał się być całkowicie abstrakcyjny. Przecież nasz mały gnojek ledwo przeżył te nierówne starcie. Wciąż nie wyszedł ze szpitala. A ja, niestety, czytałem obdukcję lekarską. Połamali mu rękę, żebra, podduszali go butem i zmasakrowali pięściami twarz.
– Co robimy? – Christian, który, sądząc po jego napiętej szczęce, myślał o tym samym co ja, przejechał językiem po górnych zębach.
Alberto rozruszał sztywny kark, a na dźwięk strzyknięcia aż się wzdrygnąłem.
Starość, kurna, nie radość.
– Oto lista kilku barów naszych księżniczek. – pan motylek zastukał palcem w pierwszą pozycję. – Ten jest najbliżej. Złapcie jednego jednorożca i... Nie wiem. – machnął ręką, jakby to, co z nim zrobimy ani trochę go nie obchodziło. – Wymyślcie coś. Ale pamiętajcie, że ma być w stanie przekazać swoim ludziom, iż to zapłata za dzieciaka, którego pobili.
Serce zabiło mi w piersi, a na usta wkradł się dziki uśmiech, który musiałem ukryć przed małą, więc pospiesznie opuściłem głowę. Wytarłem spocone dłonie o spodnie i odetchnąłem głęboko, by uspokoić rozszalałe emocje, jednak niewiele to pomogło – ekscytacja przepłynęła w moich żyłach, kumulując się w podbrzuszu.
– Do dzieła, chłopcy. – wlepiłem wzrok w Alberto, dosłownie spijając słowa z jego ust. – Posiedzenie księżniczek Malbatu uważam za zakończone. Nie zawiedźcie mnie.
W tej kwestii? Nigdy w życiu.
Instynkt, to instynkt.
Zwierzęta doskonale wiedzą co robić, by przetrwać.
Opieka nad potomstwem znajduje się na liście naturalnych zachowań ssaków, a tak jakoś wyszło, że nasz dzieciak został skrzywdzony. Dojdzie więc do rozlewu krwi i wyrównania rachunków.
Kolejnym punktem jest obrona naruszonego przez intruzów terytorium. Tu również nie obejdzie się bez walki.
No i najważniejsza zdolność drapieżników. Moja ulubiona.
Polowanie.
– Jedziemy? – zerknąłem na Christiana, gotowy zacząć błagać go na kolanach o to, by nie kazał mi czekać, jednak mój przyjaciel, a równocześnie żądny zemsty ojciec pobitego syna, w żadnym stopniu nie oczekiwał ode mnie takiego poświęcenia.
Ba, nie musiałem nawet prosić.
Ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, ale oczy zdradzały wszystko. Widziałem kotłujące się w nim demony i buchający, piekielny ogień w brązowych tęczówkach.
– Jedziemy. – uśmiechnął się w taki sposób, że aż zacząłem współczuć frajerowi, który stanie nam na drodze.
Żartuję. Wcale go nie żałowałem.
Za to nie mogłem doczekać się spotkania.
CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...