Rozdział 38

2.4K 157 40
                                    




Neil



    – Liam, musisz powiedzieć nam prawdę! – Christian chodził po salonie tak szybko, że kilka razy ledwo wyhamował przed którąś ze ścian.
  Żyły odznaczały mu się na zaczerwienionych skroniach, pulsując, jakby miały pierdolnąć przez rozsadzające go emocje, a w dodatku co chwilę pociągał za swoje kosmyki. Powiedzonko „rwać włosy z głowy" nabrało nagle cholernie dosłownego znaczenia.
Niesamowite. Jeszcze wczoraj siedzieliśmy tu na luzackiej, rodzinnej kolacji, a dziś Alberto zwołał jedną z najważniejszych narad od czasu istnienia Malbatu. Sama ta myśl przyprawiała mnie o mdłości i ciarki na plecach. Tak źle, to jeszcze, kurwa, nie było. Ktoś próbował zastrzelić Liama. Zabić dziecko. I nieważne, co tam siedziało w jego nastoletniej, przygłupiej łepetynie i jak bardzo czuł się dorosły – miał zaledwie szesnaście lat.
    – Mówię prawdę, przysięgam!
    – Synu, to nie są żarty! Mogłeś zginąć! Celowano do ciebie z pierdolonej broni!
    – Wiem!
  Wrzeszczeli na siebie od dobrych kilku minut, ale niespecjalnie nas to dziwiło. Kto nie byłby w szoku po czymś takim? Wszyscy, bez wyjątku, wyglądaliśmy, jakby przejechał po nas walec.
   Alberto poruszył się w fotelu. Nie otworzył nawet ust, ale nasze oczy i tak powędrowały w jego kierunku. Niepodważalny autorytet mężczyzny działał niczym najsilniejszy magnes. Czekaliśmy na jedno słowo, decyzję, rozkaz. Cokolwiek, co pchnęłoby nas do działania albo przed nim powstrzymało.
  Szef, wciąż milcząc, pochylił plecy i oparł łokcie na kolanach.
Widziałem już Alberto w przeróżnych sytuacjach – wyjącego nad umierającą Alice, wkurwionego do tego stopnia, że piana toczyła mu się z pyska, a para ulatywała uszami, przeszczęśliwego, wzruszonego czy załamanego, na przykład naszą imponującą głupotą. Jednak teraz... Teraz wyglądał jak zupełnie obcy nam człowiek. Próbowałem doszukać się w nim czegokolwiek, co potwierdziłoby, iż na skórzanym fotelu wciąż siedział nasz ojciec... I niczego takiego nie dostrzegłem. Jego twarz była zniekształcona gniewem, oczy przesiąkły czymś tak niepokojącym, że aż zmroziło mi krew w żyłach, a czoło pokryła cienka warstwa potu.
  Wzdrygnąłem się, gdy wreszcie odchrząknął, gotowy, by przemówić.
    – Gdzie Olivia i Lillian? – pierwsze pytanie skierował do mnie, sprawiając, że po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz.
  Brzmiał potwornie. Jego głos ociekał nienawiścią i ani trochę nie przesadzam, bo wręcz się nią krztusił, gdy wypływała mu z gardła, wypełniając usta. Gdyby tę emocję można było zmaterializować i uczynić ją namacalną, przypominałaby czarny, cuchnący śluz.
    – W domu. – odpowiedziałem prędko, żeby nie musiał czekać o choćby sekundę za długo.
    – Jak się czują?
  Tak jak powinny po strzelaninie, z której cudem uszliśmy z życiem. Czyli chujowo.
    – Są w szoku. Olivia dostała od Benny'ego silne leki na uspokojenie.
  Mężczyzna skinął głową, a jego zesztywniały kark wydał dziwaczny, paskudnie skrzypiący i nieprzyjemny dźwięk. Przez chwilę nawet wstrzymałem oddech, czekając na jakieś ciche „ała", jednak szybko zdałem sobie sprawę, iż Alberto nie był w stanie poczuć żadnego bólu. Był otumaniony furią, która działała jak najlepszy środek znieczulający, dosłownie usypiając niektóre receptory w mózgu.
    – Dziecko, usiądź. – tym razem zwrócił się do młodego, otwartą dłonią wskazując najbliżej stojące krzesło. – Zadam ci teraz pytanie, a ty dobrze przemyśl swoją odpowiedź.
   Liam przycupnął na brzegu krzesła. Biedak był tak zestresowany, że aż drżały mu wargi, choć ze wszystkich sił próbował to ukryć.
  Ciężko się patrzyło na jego desperacką walkę ze strachem. Gdybym dorwał osobę odpowiedzialną za cały ten bajzel... Po prostu przekazałbym ją Christianowi. A później patrzył na jej powolną, bolesną śmierć.
    – Czy jesteś na sto procent pewny, że podpadłeś tylko ludziom Olgierda, Liam? Nikomu innemu?
    – Tak. – odparł bez zawahania.
  Alberto uniósł brwi.
    – Miałeś się zastanowić.
    – Nie muszę. – westchnął, odwracając pobladłą, wręcz lekko zielonkawą twarz w stronę okna.
  Automatycznie powiodłem spojrzeniem za jego wzrokiem i od razu tego pożałowałem. Na widok łażących po naszym terenie ochroniarzy, ciśnienie gwałtownie mi się podniosło. Krążyli to tu, to tam, niczym pierdolone mrówki, co tylko budziło jeszcze większą panikę wśród bardziej wrażliwych członkiń Malbatu. Całkowicie bezsensownie, bo niby w czym miała pomóc interwencja tych goryli, skoro młody został zaatakowany poza bezpiecznym imperium?
    – Dobrze. Mamy więc pewność, że to Olgierd lub któryś z jego ludzi celował do Liama. – podsumował Alberto, mocno zaciskając pięści. – Jak idzie sprawdzianie monitoringu?
    Astrid, na której niemalże od razu skupiliśmy całą naszą uwagę, uniosła dumnie podbródek. Wredna żmija nawet się, kurwa, nie zająknęła. Uwielbiałem w niej tę pewność siebie.
    – Jedna z kamer zarejestrowała zamaskowanego mężczyznę. I to tyle, więc niewiele.
   Szef zmrużył powieki, przesuwając język po dolnych zębach, a następnie oparł dłonie o podłokietniki i zaczął podnosić tyłek z fotela.
    – Musimy wiedzieć, kto strzelał, żeby nie uniknął konsekwencji. – stwierdził po chwili, gdy stał już na prostych nogach.
  Myślałem, że dołączy do klubu Christiana i zacznie łazić od lewej do prawej, jednak on obrał kurs na drzwi wyjściowe. Niepokoił mnie jego nienaturalny spokój.
    – Spróbuję namierzyć tego kutasa. – obiecała Astrid. – Zdobędę nagrania ze wszystkich kamer w okolicy i zobaczę, czy któraś go złapała.
   Alberto rozciągnął wargi w cierpkim uśmiechu.
    – Świetnie. – rzucił, przystając w miejscu, by już po chwili powoli, jakby w zatrważająco zwolnionym tempie, obrócić się w naszą stronę. – Idę do piwnicy. Zaraz przyniosę broń. – zakomunikował beznamiętnie.
   Popatrzyliśmy po sobie, lekko skonsternowani. No dobra, wcale nie lekko.
Zerknąłem na Masona, ale odpowiedział mi tak samo zdziwionym spojrzeniem, więc odpuściłem starań zrozumienia czegokolwiek na własną rękę.
    – Ale... My mamy broń. – mruknąłem cicho. Chodziło mi oczywiście o giwery, które nosiliśmy przy sobie praktycznie codziennie. – Powiesz nam, co dalej? Jaki jest plan?
   Alberto wsunął dłonie do tylnych kieszeni spodni. Jego klatka piersiowa unosiła się i odpadała o wiele szybciej, niż powinna, co w zasadzie można było potraktować jako subtelną zapowiedź nadciągającego tornado.
Minęło parę sekund, nim postanowił zabrać głos.
  Jeden. Dwa. Trzy. Czte...
    – Jaki jest plan? – powtórzył moje pytanie z szaleńczym błyskiem w oku, od którego, przysięgam, zamroczyło mnie z nerwów. – Pojedziemy do baru Olgierda. Pamiętacie drogę, prawda?    
    – No tak. – potwierdził Christian. – I co?
    – I wymordujemy wszystkich tam obecnych.
  Zapiszczało mi w uszach, a serce zerwało się do galopu.
    – Co? – parsknął Gruby, odgarniając ciemne włosy ze spoconego czoła. – Mówisz poważnie?
  Szef w dość szybki i dosadny sposób udowodnił mu, że... Tak. Był śmiertelnie poważny.
    – Żaden skurwysyn nie wyjdzie z tego lokalu żywy. Za próbę skrzywdzenia Liama, urządzimy tam krwawą rzeź. – zapowiedział, wodząc po naszych oniemiałych twarzach wzrokiem, którego najprawdopodobniej nie zapomnę już do końca moich parszywych dni. – Nie okazywać żadnej litości. – dodał rozkazującym tonem. – Wyjazd jutro po południu.



MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz