Rozdział 20

3.1K 183 58
                                    




Alice

    – Szefie, możemy porozmawiać?
    – Oczywiście, słoneczko. – mruknął Alberto, nie odrywając wzroku od ekranu. – Co tam?
Wyciągnęłam szyję i zajrzałam mu przez ramię, na co spiął się i pospiesznie wyłączył tablet bocznym przyciskiem.
    – Przeglądasz książki? – zapytałam ze zdziwieniem i rozbawieniem.
    – Nie uwierzysz, ale ja również czasem czytam.
    – To była literatura dla kobiet.
Alberto założył ręce na piersi i przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka.
    – To prezent dla Masona. – odpowiedział po chwili namysłu, kiwając głową, jakby tym samym chciał mnie przekonać, że to co mówił, było prawdą.
  Marnie mu szło, oj, marnie, ale postanowiłam nie drążyć tematu. Przecież przyszłam do szefa w zupełnie innej sprawie.
  Wytarłam spocone dłonie o materiał jeansów i wzięłam głęboki wdech.
    – Zostałam okradziona. – rzuciłam szybko, żeby nie mieć już żadnych możliwość na stchórzenie i wycofanie się.
    – Przykro mi, ale nie odpowiadam za wasze zapasy śmieciowego żarcia. Trzy dni temu Neil wepchnął Masonowi głowę do sedesu za zjedzenie jego ulubionych chipsów paprykowych, więc może również weź pod uwagę takie rozwiązanie?
    – Zostałam okradziona przez Patricię. – sprecyzowałam, drżącym z emocji głosem.
    – Słucham? – mężczyzna zmarszczył czoło, a między jego brwiami pojawiła się wyraźna zmarszczka. – Możesz mówić jaśniej?
   Skinęłam głową, starając się zachowywać naturalnie.
Lista moich złych uczynków była długa, jak rolka papieru toaletowego, więc wydawać by się mogło, że jedno kłamstwo w tą czy w tamtą, nie zrobi mi już różnicy. Ale niestety – myliłam się.
  Tu chyba nawet nie chodziło o samą nieszczerość, a o fakt, iż pierwszy raz w życiu tak perfidnie ściemniałam dowódcy w żywe oczy.
    – Patricia ukradła moje złote kolczyki. – niepewnie wsunęłam pasmo włosów za ucho, by podkreślić brak biżuterii. – Zostawiłam je w łazience, a kiedy wróciłam, już ich nie było.
    – Cóż, Alice. – Alberto podrapał się po brodzie. – To jeszcze żaden dowód. Jesteś pewna, że Patricia ma z tym coś wspólnego?
  Spróbowałam przełknąć ślinę, ale gardło wyschło mi na wiór.
    – Tak. Wyszłam na parking, żeby poszukać Mamuta w przyczepie i... – odkaszlnęłam, by pozbyć się irytującej chrypki. – I znalazłam moje kolczyki na stanowisku Patrici.
  Mężczyzna uchylił usta, kiwając powoli głową, a jego oczy nieco pociemniały i zrobiły się o wiele bardziej czujne. Na końcu uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął w moją stronę dłoń, by przyciągnąć mnie do fotela.
Odłożył tablet na stolik kawowy i poklepał podłokietnik, sugerując mi, żebym usiadła.
    – Bardzo mi przykro, że taka sytuacja miała miejsce. – odezwał się przepraszającym tonem, jakby to była jego wina. – Załatwię to z Patricią.
    – Naprawdę? – rzuciłam nieco zbyt entuzjastycznie, więc szybko na powrót skuliłam się w sobie, przyjmując rolę ofiary i niewiniątka. – Porozmawiasz z nią?
    – Alice, spójrz na mnie.
  Spanikowana wbiłam wzrok w dywan, obawiając się, że jeżeli tylko zerknę na szefa, ten od razu wyczyta z moich oczu, iż jestem paskudną kłamczuchą.
  Odpuściłam dopiero, gdy poczułam dwa palce na podbródku, które delikatnie uniosły moją głowę.
    – Skoro uważasz, iż Patricia jest winna, to znaczy, że mimo absolutnego zakazu, weszła do naszego mieszkania. – mówił cierpliwie, patrząc na mnie uważnie, lecz nie podejrzliwie. – Nikt nie ma prawa okradać moich dzieci. To całkowicie niedopuszczalne.
    – Więc co zamierzasz?
    – Zwolnię ją.
  Serce zabiło mi w piersi tak mocno, że aż przestraszyłam się, iż szef usłyszy ten triumfalny łomot.
Cholera, poszło łatwiej niż się spodziewałam.
    – Mówisz poważnie? – przygryzłam wargę, żeby nie pisnąć z radości.
Właśnie pozbyłam się ostatniego problemu. Osoby, której obecność nie dawała mi spokoju, a skoro czekały nas duże zmiany i przeprowadzka, chciałam rozpocząć nowe życie bez tej wytapetowanej, wyrachowanej, fałszywej, manipulującej dziw...
    – Alice? – usłyszałam głos Alberto i aż się wzdrygnęłam.
    – Tak?
    – Pytałem, czy oprócz tej przykrej sprawy, wszystko u ciebie gra?
    – Jasne. – popatrzyłam na szefa z wdzięcznością. – Dziękuję, że stanąłeś po mojej stronie i jesteś gotowy wyrzucić Patricię. To dla mnie bardzo ważne, bo...
   Przerwałam w połowie zdania, bo domofon zapiszczał cicho, informując nas, że ktoś na parterze wpisał właśnie kod do drzwi.
     – Kto to? – kątem oka zerknęłam na Alberto.
Wydawało mi się, że Christian nie zdążył jeszcze pojechać na zakupy, a co dopiero z nich wrócić, więc wszyscy domownicy byli raczej w apartamencie.
   Szef wzruszył ramionami, wyglądając na równie zdziwionego, ale dość szybko okazało się, że nie będziemy musieli długo trwać w niewiedzy. Już po chwili, a dokładniej po trzech minutach, ponieważ właśnie tyle zajmowało przejście przez elegancki hol, wejście do windy i wjechanie na czternaste piętro, któryś z członków Malbatu przejechał kartą po czytniku, a drzwi automatycznie się otworzyły.
    – Neil? – dowódca zmrużył oczy, jakby niedowierzał, że w progu stał właśnie nasz rodzinny blond błazen. – Wyszedłeś z domu?
    – Tak. – odpowiedział pospiesznie. – I teraz też właściwie mnie nie ma. Wpadłem tylko po kluczyki od auta.
    – Jak cię nie ma, skoro jesteś?
    – Nie ma mnie, bo wychodzę.
    – Jak wychodzisz, skoro jeszcze nie wszedłeś?
    – No właśnie o to chodzi. – Neil machnął ręką, ignorując nasze ogłupiałe twarze i sięgnął do schowka na klucze. – Mówiłem, że mnie nie ma.
    – Ale przecież tu stoisz, więc... – Alberto jęknął cicho i odchylił głowę. – Nieważne. Chyba jestem za stary na twoją logikę. Mogę chociaż wiedzieć, gdzie się wybierasz?
    – Nie jestem wystarczająco duży, żeby móc wyjść z domu bez kontroli rodzicielskiej? – parsknął mężczyzna.
    – Chciałbym wiedzieć, gdzie w razie czego szukać twoich zwłok.
    – Nie szukaj. Zaoszczędzicie na pogrzebie.
    – Neil... – szepnęłam karcąco. – Nie żartuj sobie w ten sposób.
Powinnam była ugryźć się w język i w ogóle nie zabierać głosu. Może wtedy oczy Alberto nie powędrowałyby prosto na mnie.
    – Alice, pojedziesz z nim.
    – Co?! – prychnęliśmy równocześnie.
Neil zrobił minę, która wyglądała na coś pomiędzy „chyba śnisz", a „po moim trupie". Ja z kolei wysunęłam dolną wargę i złapałam szefa za rękaw.
    – Nie chcę z nim jechać.
    – Ja nigdzie jej nie zabieram. – zaoponował blondyn, nim Alberto zdążył mi odpowiedzieć. – Nie mam zamiaru słuchać babskiego chrzanienia i piosenek Katy Perry przez całą drogę.
    – A ja nie zgadzam się na bycie jego niańką. – syknęłam. – Znowu będzie mnie wkurzał.
  Dowódca uniósł kąciki ust, rozciągając je w dokuczliwym uśmiechu i podparł brodę na ręce, zwracając się do Neila, który już kipiał ze złości:
    – Więc dokąd jedziesz?
    – To ma być szantaż? – mężczyzna skrzywił się i nerwowym ruchem poprawił postawione na żel włosy. – Albo ci się wyspowiadam, albo przywiążesz mi kulę do nogi?
    – Wal się. – zagrzmiałam.
    – Sama się wal.
    – Kutas.
    – Wystarczy. – Alberto odezwał się takim tonem, że wcale nie musiał podnosić głosu, byśmy momentalnie się uspokoili. Niesamowite, iż posiadał taki autorytet wśród wszystkich swoich zdziczałych bachorów, że wystarczyło jedno ostre spojrzenie, a my już milkliśmy, jak pokorne baranki. – To nie są żarty, Neil. Wciąż się ukrywamy, a twoje bezsensowne wyjścia mogą narobić nam problemów. Siedź na dupie i mnie nie denerwuj.
    – Moje wyjście nie jest bezsensowne.
  Szef popatrzył na blondyna z poirytowaniem.
    – Chciałem wiedzieć, gdzie jedziesz. – rzucił szorstko. – Ale skoro nadal się upierasz, to proszę bardzo, Alice pojedzie z tobą i będzie miała na ciebie oko.
   Neil zwiesił głowę, wypuścił głośno powietrze i sapnął ostentacyjnie, pokazując wszystkim, jak bardzo wkurzały go zasady panujące w naszym domu.
Nie żeby Alberto jakoś szczególnie to obeszło. Ja również miałam fochy przyjaciela gdzieś, bo skoro szef uważał, że samotne, bezcelowe włóczenie się po mieście nie było rozsądne, to należało się z nim zgodzić.
    – Ja nigdzie się nie wybieram. – mruknęłam pod nosem.
    – Synu? – Alberto zignorował moje naburmuszenie i zerknął wyczekująco na Neila.
  Blondyn oparł się plecami o framugę i przymknął powieki, jakby przygotowywał się do wtajemniczenia nas w naprawdę niebezpieczną misję, a ja miałam coraz to gorsze przeczucia.
    – Jadę do Jane. – powiedział wreszcie i odwrócił się na pięcie, by jak najszybciej zniknąć z domu.
Chyba liczył na to, że spierdzieli, zanim do Alberto dotrze sens wypowiedzianych przez niego słów, ale nasz szef nie miał jeszcze problemów z przyswajaniem informacji i błyskawicznymi reakcjami.
    – Co?! – zawołał, zrywając się z fotela.
    – To pa!
  Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a my zastygliśmy z szeroko otwartymi oczami. Nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone.
    – Alice... – mężczyzna powoli odwrócił twarz w moją stronę.
    – Mhm?
    – Leć za nim. I nie pozwól, żeby ten zakochany kretyn ściągnął na nas kłopoty.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz