Rozdział 5

3.3K 198 58
                                    

Christian

– Czy muszę mówić, że mamy problem?! – krzyknąłem, wpadając na Masona w korytarzu.
Oczy miał szeroko otwarte i ciężko oddychał, co było najlepszą odpowiedzią na moje pytanie.
– Co robimy?
– Nie wiem. – rozłożyłem ręce na boki. – Nie mam zielonego pojęcia. Gdzie Alberto?
– Próbuje zablokować ich przy głównym wejściu.
Jęknąłem, wsuwając palce we włosy. Nie mieliśmy szans, a desperackie próby odparcia ataku mogły zakończyć się jedynie śmiercią naszego dowódcy.
Brutalna rzeczywistość chwyciła mnie za gardło, utrudniając nabieranie powietrza.
– Kurwa! – wrzasnął Neil, kopiąc w ścianę.
– Co z dziewczynami i Liamem?
Rozglądałem się na boki, by mieć pewność, że nikt do nas nie mierzył, a przeraźliwy huk znów zawładnął budynkiem. Tym razem seria wystrzałów skupiła się na parterze.
Kilkunastu pacjentów otworzyło drzwi i z paniką gapiło się na naszą trójkę. Nie próbowali biegać, krzyczeć i uciekać. Nic zresztą dziwnego – przecież właśnie przybył ich ratunek...
– Są z Alice, kazałem im się nie ruszać.
Wbiłem w Masona spojrzenie pełne wdzięczności, bo kobiety i mały dzięki wycofaniu się mieli większe szanse na przeżycie.
Modliłem się w duchu o ich bezpieczeństwo, ale sama myśl o tym, że zostało im zaledwie kilkanaście minut wolności, a Liam, zupełnie sam, trafi do jakiejś szwedzkiej rodziny zastępczej, zrobiło mi się słabo.
– Co mamy robić? – zapytał Gruby, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Nie mieliśmy żadnych szans, a on dobrze o tym wiedział, jednak do samego końca był gotowy stać obok mnie. Musiałem podjąć decyzję.
– Neil. – warknąłem do przyjaciela, który oparł się o parapet. Jego plecy poruszały się przy każdym niespokojnym wdechu. – Odsuń się od okna.
Nie wiem, po co to powiedziałem. I tak było już po nas, a antyterrorystyczne oddziały specjalnie nie wtargnęły tu, żeby dać nam szansę na wyciągnięcie białej flagi. Przyszedł nasz koniec.
– Ilu ich jest? – rzucił Mason, w mig pojawiając się obok Neila.
– W chuj i jeszcze kilku. – oszacował blondyn, a ja nie starałem się nawet polemizować z tą matematyką. – Ale gdybyśmy tak... No nie wiem...
– Neil... – westchnąłem.
– Ja wziąłbym na siebie piętnastu z lewej, Mason piętnastu z prawej, ty przód... – kombinował, ale z każdym wypowiedzianym słowem, głos coraz bardziej mu drżał. – Albo nie, może ja wezmę tych z przodu, a ty...
– Neil. – powtórzyłem głośniej.
Odwrócił wzrok w moją stronę, a ja jedynie pokręciłem głową.
Zrozumiał mnie od razu i o dziwo odpuścił bardzo szybko.
– Zabiją nas, prawda?
Krew zaszumiała mi w uszach, a kropla potu spłynęła po skroni.
– Idziemy do Alberto. – wychrypiałem, rzucając rozkaz, który jednocześnie był odpowiedzią na pytanie Neila. – Nie możemy zostać na oddziale z pacjentami.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy.
Ruszyliśmy schodami na parter. Szliśmy obok siebie, niby tak jak zawsze, a jednak całkiem inaczej. Człowiek doświadcza przeróżnych emocji, gdy wraz z najlepszymi przyjaciółmi idzie na pewną śmierć.
Nie bałem się. Po prostu czułem żal, że był to ostatni raz, gdy mogliśmy stać ramię w ramię.
Gdy znaleźliśmy się na dole, nie zdziwiłem się ani trochę, choć obraz malujący się przed naszymi oczami przypominał prawdziwy koszmar.
Alberto leżał za ladą w recepcji, a gdy zobaczył nas przy schodach, uśmiechnął się smutno i jakby przepraszająco.
Miałem ochotę jeszcze trochę się na niego pogapić, by mieć pewność, że gdzieś po drugiej stronie, gdziekolwiek wylądujemy, będę pamiętał twarz naszego szefa, jednak dźwięk kolejnego tłuczonego szkła zmusił mnie do odwrócenia wzroku.
– Co jest, do chu... – wyszeptałem, nim do pomieszczenia wpadły dwa granaty dymne, a paląca, biała mgła przykryła całą widoczność, doprowadzając nas do ataku kaszlu.
– Właśnie dlatego nienawidzę psów! – wykrztusił Neil, kładąc się na podłogę.
Brzmiał, jakby miały być to jego ostatnie słowa. I dobrze, przynajmniej do końca życia był szczerym, aroganckim dupkiem, którego tak bardzo kochaliśmy.
Rzuciłem się na glebę, wylądowałem gdzieś między blondynem, a Masonem i wszyscy zaczęliśmy czołgać się w stronę recepcji.
– To był zaszczyt tworzyć z wami Malbat. – rzucił Mason, przekrzykując agresywne nawoływania mundurowców sprzed budynku. – Dzięki za wszystko, panowie.
Dławiłem się gęstym dymem, próbując pozbyć się go z płuc.
– Przykro mi, że tak wygląda nasz finał. – usłyszeliśmy głos Alberto, więc domyśliłem się, że musiał leżeć gdzieś blisko, choć nie byliśmy w stanie go zobaczyć.
– Ta, mi też, szefie. – zaśmiał się Neil, kaszląc coraz mocniej. – Nie powinieneś powiedzieć teraz czegoś w stylu: „Jesteście za młodzi, żeby umrzeć"?
– Nie. Ta zasada nie tyczy się ludzi, którzy od zawsze igrają ze śmiercią. Dopadła nas sprawiedliwość, moje kochane dzieci.
Kolejna seria wystrzałów zaatakowała ladę, a ja tylko czekałem, aż kula przebije ją na wylot i zabierze któregoś z nas do piachu. Świst pocisków powoli doprowadzał nas do obłędu, a niepewność o każdy następny oddech była niesamowicie frustrująca.
– A jak trafimy do piekła, to razem? – ciągnął blondyn, najwyraźniej odnajdując sposób na radzenie sobie z lękiem.
Jeżeli gadulstwo miało pomóc mu w pokonaniu strachu przed kostuchą, byłem gotowy słuchać jego pieprzenia nawet przez ostatnie minuty życia.
– Zdziwisz się, jeżeli nawet z piekła wyrzucą cię na zbity pysk.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a blokada odleciała pod ścianę. Wtargnęli do środka.
– Ja wcale nie chcę trafić do piekła. – odezwał się Mason, ignorując fakt, że zostały nam ostatnie sekundy. – Nasłuchałem się zbyt wielu pierdół o smażeniu żywcem.
– Spokojna głowa, szatan nie wpuszcza do siebie grubasów.
– Bo?
– Bo nie mieszczą się w kotłach.
– Spierdalaj, Neil.
Wrzask komandosów zawładnął całym pomieszczeniem. Zasłona dymna powoli przestawała działać, więc udało nam się dojrzeć kilka ciemnych, zamaskowanych sylwetek.
Przez cały ten harmider piszczało mi w uszach, pył z ukruszonych ścian pokrywał nasze ubrania, a kawałki szkieł walały się po całej podłodze. Wszystko działo się tak szybko, że nie jestem nawet pewien, w którym momencie poczułem ciężar przygniatający mnie do ziemi.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że to czyjeś kolano.
– Nie ruszaj się! – jakiś debil krzyczał mi tuż nad głową, a następnie przycisnął broń do mojego czoła.
Miałem ochotę wsadzić mu tę lufę w dupę, ale nawet nie drgnąłem. Nie dlatego, że spełniałem jego polecenie – po prostu było to fizycznie nie możliwe, gdy jego dwóch kompanów zaczęło skuwać mi nadgarstki.
– Ej, Mason. – jęknął Neil, uśmiechając się cwaniacko, gdy kilku innych mundurowych brutalnymi, silnymi szarpnięciami unieruchamiało mu ręce.
– Co?
Nie byłem w stanie dostrzec Grubego, ale jego głos świadczył o tym, że on również nie znajdował się w najbardziej komfortowej pozycji.
– To co, jednak wolisz piekło, czy dożywotnią odsiadkę w pierdlu?
Mason westchnął, klnąc pod nosem.
– Piekło. Zdecydowanie.



MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz