Rozdział 8

3.5K 176 42
                                    

Christian

Staliśmy niedaleko domu Margarety i z niepewnością gapiliśmy się w wysokie ogrodzenie, które oddzielało posiadłość od świata zewnętrznego.
Nietrudno było odszukać odpowiedni adres, wiedzieliśmy, gdzie szukać. Willa Edvarda, którą minęliśmy przejeżdżając przez osiedle, wyglądała jak mrowisko, a policja przypominała zapracowane insekty. Z jednej strony, cholernie ryzykowane było pojawianie się w tych rejonach, ale z drugiej, nie mieliśmy wyboru. Była jeszcze trzecia, najważniejsza: właściwie to przez najbliższe parę dni byliśmy częściowo bezkarni. Może nie na tyle, by celowo drażnić mundurowych, ale nawet, gdyby coś poszło nie tak, przy pomocy przekupionych gliniarzy czy ludzi Ekelunda, ucieklibyśmy po raz kolejny.
A przynajmniej taką miałem nadzieję...
– Oby ten gość mówił prawdę. – Mason podrapał się po czole.
Miał na myśli przechodnia, który zapewnił nas, że Margareta Lindgren, wśród sąsiadów znana z bycia rewelacyjnym chirurgiem, mieszka właśnie tutaj.
– Niby po co miałby kłamać?
– A ja wiem? – Gruby zerknął na Benjamina. – Nie ufam nikomu, kto mieszka na tej dzielnicy. Za dużo tu trupów, a za mało ludzi, którzy nie mieliby czegoś wspólnego z tym... – zatoczył duży krąg ręką. – ... Z tym wszystkim.
– Nie każdy, kto tu mieszka, ma związek z Perssonami, Mason.
– Mhm, cholera wie, czy facet, który wskazał nam drogę, nie był przypadkiem Kameleonem w przebraniu.
– No błagam cię...
– Udawał kobietę, do cholery. W sumie jakby nie patrzeć, to każdy może być tym świrem...
Benny parsknął cicho i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– I z czego się śmiejesz? – ciągnął Mason, zerkając podejrzliwie na doktorka.
– Z niczego. – wzruszył chudymi ramionami. – Może ja też jestem Kameleonem podającym się za lekarza?
– A chuj cię wie. – zmrużył powieki, próbując doszukać się jakichś podobieństw z seryjnym mordercą, których oczywiście nie znalazł. – Pojawiłeś się w Malbacie nie wiadomo skąd.
– Porwaliście mnie, durniu.
– A, no tak.
– Możecie się zamknąć? – westchnął Alberto, który od kilkunastu minut próbował się skupić.
Pochylał się i opierał brodę na kierownicy, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
Nie rozumiałem, dlaczego nie mogliśmy po prostu wejść przez płot, wyważyć drzwi tej starej, nawiedzonej baby, zrobić jej niespodziewany nalot, a następnie wywlec z posesji, wrzucić do bagażnika i odjechać z piskiem opon. Ewentualnie, w razie komplikacji, zabić na miejscu.
Poczułem się dziwnie, ale nie byłem w stanie stwierdzić, co było tego przyczyną. Dopiero, gdy po raz kolejny powtórzyłem sobie swój cały plan w głowie i zatrzymałem się na słowach „zabić na miejscu", zrozumiałem, że właśnie o nie chodziło.
Czy byłbym w stanie zabić kobietę? Ciężko stwierdzić. Była realnym zagrożeniem dla naszej rodziny, a przede wszystkim dla mojego syna, ale przypuszczałem, że ręka by mi nieco zadrżała.
Zawsze tak jest przy pierwszym razie z kobietą. Podczas seksu może ci nie stanąć, a podczas morderstwa możesz się zawahać. Eh, baby...
– To jak, wchodzimy? – rzucił Mason, wciskając swój wielki łeb między przednie fotele.
– Spokojnie. – Alberto, który był o wiele bardziej opanowany i zdystansowany, jeżeli chodziło o pomysł spontanicznego wjazdu na chatę panny Lindgren, nasunął na nos ciemne okulary. – Musimy być bardzo ostrożni. – zastrzegł.
– Moim zdaniem, to tej francy nawet nie ma w domu. – mruknął Gruby. – Chyba nie byłaby tak głupia, by siedzieć tutaj, kiedy parędziesiąt metrów dalej policja przeszukuje willę jej zmarłego synalka.
– A może jest, ale nie sama? – podsunął Benny. – Dla ich rodziny pracowało mnóstwo ludzi. Przypomnijcie sobie, ile kosztowało nas dorwanie Edvarda. Musieliśmy zorganizować całą akcję z porwaniem Alice. Może siedzą teraz uzbrojeni po zęby i tylko czekają, aż się pojawimy, żeby nas... – nie dokończył, ale przejechał palcem wskazującym po szyi, wydając z siebie charczący dźwięk.
Mason zarżał, niczym stusześćdziesięciokilogramowy bachor, rozbawiony zachowaniem Benjamina, a ja przewróciłem oczami i rzuciłem:
– Nie dowiemy się, dopóki tam nie wejdziemy.
– Nie wejdziemy tam, dopóki nie upewnię się, że to dobry pomysł.
Miałem ochotę coś odpyskować, ale szybko przekalkulowałem, że nie warto. Prawdopodobieństwo, że wygrałbym dyskusję z Alberto było tak małe, że postanowiłem zaoszczędzić odrobinę energii i po prostu milczałem.
Szef chyba docenił fakt, iż grzecznie się zamknąłem, nie było też Neila, który podpuszczałby mnie do głupich pomysłów, a nawet Benjamin i Mason przestali gadać na tylnym siedzeniu, więc odkaszlnął i zerknął na mnie przelotnie.
– Chyba możemy wchodzić.
Nareszcie.
– Świetnie. – uśmiechnąłem się pod nosem i chwyciłem za klamkę.
– Postarajmy się zrobić to jak najciszej.
– Żadnego wyważania drzwi? – mruknąłem z zawodem.
– Jak najciszej. – powtórzył dosadnie.
– Dobra, dobra. Niech ci będzie. Zrobimy tak, żeby ta suka nas nie... – pchnąłem ręką drzwi, a następnie zastygłem bez ruchu. – Cholera...
– Co się stało?
– Suka. – pstryknąłem palcami. – Margareta ma psa.
– Psa? – zdziwił się Alberto.
– No, małego. Spotkaliśmy ją kiedyś na spacerze z takim wrednym, szczekającym czymś. Zapamiętałem, bo zrobiła Neilowi aferę.
– Cóż, myślę, że jakoś sobie poradzimy. – szef poklepał mnie po ramieniu.
– Ten pies to przeciwieństwo ciszy. – ostrzegłem. – Jeżeli nas wyczuje, na bank zacznie drzeć mordę.
Alberto zamyślił się przez chwilę, a ja usłyszałem ciche mruczenie Benjamina, który nerwowo poprawił wciąż zapięty pas bezpieczeństwa.
– Ale... Nie zabijemy tego zwierzaka, prawda? – zapytał nieśmiało, trochę jakby było mu głupio, iż w ogóle zaczął ten temat.
Popatrzyłem na dowódcę w tym samym momencie, w którzy on spojrzał na mnie i uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo z nutą łagodności.
– Benny... – Alberto po kilku sekundach zerwał ze mną kontakt wzrokowy i obrócił się przez ramię. – Prędzej zabiłbym Christiana, Masona albo Neila, niż bezbronne zwierzę.
Zmarszczyłem brwi, Gruby pewnie też, ale nie widziałem jego reakcji.
– Ej. – prychnąłem. – To nie było miłe.
– Mi tam pasuje. – wyszczerzył się doktorek, odpinając pas. – Gotowi?

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz